Tip:
Highlight text to annotate it
X
To dla mnie zaszczyt, że mogę tu być.
Dziękuję.
Pierwszy wiersz jest o mojej stolicy, o Budapeszcie.
Czy ktoś z was był kiedyś w Budapeszcie?
Czyli wszystko zrozumiecie.
"Pocztówka z Budapesztu" Przeł. Anna Butrym
Móricz, Csepel-Háros, Tétény, Budafok,
Ferenc, József, Erzsébet, Teréz i Lipót,
Gellért, Feri, Szép i Német, Solymár i Kovácsi,
Bosnyák, Hősök, Város i Nép. Gdzie cię los prowadził?
To Budapeszt, stolica, może lepsza Warszawa lub Szeged,
ale to twoje miasto, los je wskazał na loterii dla ciebie,
Romkert, Gettó, Rózsadomb, od Rió do Ráckert,
wszytko jak cynkowane, możesz próbować, nie zdrapiesz,
Choć nie widać zza ruin, Peszt to cacko porcelanowe,
co w półśnie gra w zgadywankę, myśląc samo o sobie,
Budapeszt to Adam z Ewą przy jabłkowym torcie,
to krzyżówka, rozwiązaniem zawsze jest "p. się"
Peszt to pasjans bez końca, automat cygani od dekad,
w Peszcie to, co upuścisz, na swoim miejscu już czeka,
jest niemal jak Kasandra, choć zawsze się myli, wierzysz,
w Peszcie na dnie kieliszka garść twoich zasad leży,
Pest to Instant Kőleves, Mumus, Szimpla i Szóda, tam
w stolicy od prawie dwóch dekad jest po dwa pięć za gram,
Dołek w miejscu Gödöru, Dohány, Fény oraz Retró,
oddane za pół wieku "już zaraz" gotowe metro.
Peszt to chiński tatuaż, podziwiaj, nie pytaj, co znaczy,
bo ktoś napisał sajgonka, chociaż myślałeś: mandaryn,
Peszt-celebryta zajmuje dwa miejsca dla inwalidy,
Peszt to szalony emeryt, coś krzyczy o królu, ma zwidy,
Perła Dunaju, błyskotka, kulka gejszy, secesja,
przekuta w okręt nostalgii tuzinów obuwia procesja,
Peszt to wybory, odpuść, i tak zdecyduje za ciebie,
To tutaj znajdziesz wolność - w formie pomnika: sztuk jeden.
Peszt - dwa miliony postaci, każda ma główną rolę,
jakiś Bergman nakręcił tu remake Terminatora,
tutaj każdy wie swoje, i swoją karmi nienawiść,
i ty przetrwasz, chociaż nie widzisz parku spoza trawy,
Peszt - reklamówka w strzępach, za słaby jesteś, nie dźwigniesz,
biedny emeryt, co zbiera na czternastoletnią dziwkę,
przejście pod dworcem Keleti, które prowadzi donikąd,
Peszt to sekty, zieloni, kultowy pub, polityka.
Tu było szczęście. 10 lat wstecz, balkon, świt *** blokami,
Rákoskeresztúr, tu omijałeś psie gówna, włócząc się nocami,
trząsłeś się przy Nyugati, że ktoś jeszcze sprzeda ci kosę,
bywałeś nocą w parku, ZOO, na piwie i *** jeziorkiem,
półnagi długo patrzyłeś na Városmajor po zmroku,
trolejbus 74 - zaczepka staruszki w tłoku,
słuchałeś szelestu siatki z Tesco na Cytadeli,
minąłeś oddział specjalny - nawet nie spojrzeli,
czekałeś długo na pannę - Móricz, Moszkva, Jászai,
oglądałeś seriami "Przyjaciół" samotny zupełnie jak palec,
jadałeś za drogo i friko, dbałeś o kwiatki sąsiada,
przez okno zaglądał ci zamek, siódma dzielnica i szatan,
budziłeś się w zbyt wielu miejscach, ale sedno przespałeś -
Peszt cię asekurował, jeśli się pośliznąłeś.
Peszt przenika do krwi, ty dajesz ją wysysać chętnie,
Peszt udaje blisko 2 miliony orgazmów codziennie,
nie odwzajemnia uczuć, tkwi w tobie, choć chcesz go zadusić -
ale do cząstki siebie jak niby masz się odnosić?
Dziękuję.
Jestem prawie pewien, że mam pierwszego polskiego wielbiciela.
Jak masz na imię?
No tak, dzięki.
Znacie Jacksona Pollocka?
Tak jak Budapeszt.
Gdzie jest Frank? Frank, jesteś tu?
Studiuję japoński.
Nie podobały mi się twoje żarty, ale tekst był dobry.
Tekst jest o japońskim piśmie i jednym z obrazów Pollocka.
Taka mikstura.
"Jackson *** po japońsku" Przeł. Anna Butrym
najprostszym znakiem jest jeden.
tylko raz trzeba pociągnąć pędzlem. do tej pory wszystko zrozumiałe, prawda.
najbardziej skomplikowany znak ma 84 kreski, oznacza:
"kiedy frunący smok się pojawia".
najpiękniejsza jest twarz, bo taka lekka. najtrudniejsza depresja.
najśmieszniejsze paplanie - trzykrotnie znak kobiety.
najpodobniejsze: świat i generacja.
to swoją drogą wariacje 214 znaków podstawowych.
to pierwiastki. niech teraz zgłoszą się ci, co nie rozumieją,
i każdy z 214 pierwiastków ma swoje znaczenie -
owszem, na wschodzie pismo tak prosto sobie wyobrażają.
zatem takim pierwiastkiem jest skóra. wzrok. księżyc. usta. żabka. dłoń. życie.
ogień. serce. kolor. woda.
niczym historia miłosna w nadbrzeżnym pensjonacie.
i z tych właśnie pierwiastków rodzi się znaczenie.
to bardzo proste. dwa drzewa: zagajnik. trzy: las. etc.
ale nie dojdziemy do bomby atomowej, bo zamęczyłbym was na śmierć teraz.
i dlaczego, zamiast pić, wszystkich was tym nudzę,
czy do zapisania swojego imienia wziąłbym ogień czy wodę.
no bo przyszło mi na myśl, ale nikt nie odpowiada
jaki znak tworzy 1000 czarnych kresek, gdy się zlewa?
Mr ***, proszę, teraz niech pan powie.
czy bardzo się mylę, mówiąc, że należy je czytać tak:
rzeczywistość to już tylko parę tuzinów świeżych wojen co roku,
chłopaki, schrzaniliśmy ten świat.
Albo tak: tu z nieba na nitce zwisają kradzione złote zęby,
z których robią dzwonki wietrzne w parlamencie
albo: OK, zrzucajcie bomby, tylko zostawcie nas w spokoju wreszcie.
albo: czy to naprawdę jest przyszłość, którą mam brać na serio?
czy mogę to czytać tak: ich bin ein berliner,
dodając do tego: I have a dream?
tylko jaki będzie efekt?
Yes we can, czy może bardziej I'm lovin it?
A nie chciałbyś się trochę przymknąć?
Dzięki.
jak mam rozumieć 1000 czarnych, splątanych ze sobą kresek?
apokalipsa zombie? kondensator strumienia? czego są symbolem?
jakby praczłowiek chciał opisać jednym słowem, że żyje z nowotworem.
i nie widać lasu spoza spalonych drzew
czy mogę tylko odczytać, że "tak nie jest ok"?
że: przekroczyliśmy wszystkie granice, i to znacznie.
że: zdradźcie, dlaczego tak ciężko w 2012 n.e. żyć normalnie?
najprostszym znakiem jest jeden. to, jak sądzę, rozumiecie.
być może właśnie dziś pierwszy raz od pięciu tysięcy lat go zapisano.
pana mógłbym odczytywać przez 5000 lat, Mr ***, ale już przestanę.
chodźmy, lepiej dokończymy temat w bufecie.
O Boże.
"When I am 64" Przeł. Anna Butrym
Szósty krzyżyk jest całkiem-całkiem, taki sexy: dwa, trzy x -
w nocy parno, choć bez ***, tylko chwile nostalgii,
gdy dumasz *** faktem, że świat schodzi na psy,
forsa, prochy, spluwy i galerianki dla siwych.
Lecz wciąż co dzień planujesz trzy-cztery nowe życiorysy,
dasz radę, dopóki dusza w tobie jeszcze dyszy;
2 litry sikacza w żołądku, gdy wracasz do domu *** ranem,
chociaż już cię czasami mylą z Ozzym Osbournem…
Trzeci krzyżyk wciąż przed tobą, więc nie zasłonisz się wiekiem
i za mało nasiąkłeś buddyzmem, by chcieć się w końcu stać nikim.
Bo kim byłeś dotychczas? Wersją beta samca alfa? Po mnie
choćby potop? Plask w pośladek i plusk w pustej wannie?
Byłeś spidermanem z lękiem wysokości, który zawsze może, tyle że się boi,
byłeś antyprzykładem - choć humanistą, a nie narkomanem,
byłeś mężnym luzerem, pozerem, buldożerem, mądralą lub pacanem,
byłeś lumpem z przypadku, świt czekał za rogiem znudzony,
gdy tkwiłeś w dwuznacznym związku z procentami z kartonu.
Ale życie to białe puzzle, 64 świeczki też nie przelewki, więc uważaj,
żeby twoją twarzą nie ilustrowano "uuu" w elementarzu,
dlatego nie spiesz się ani nie zwalniaj, utrzymuj stały krok,
to podróż po kosztach: żyjesz sobie, żyjesz, i nagle - 2080 rok.
Ale kto mówi, że to tyle, że skończyło się życie?
Pytasz - czy mogę zalajkować udział we własnej stypie?
Myślisz, że czekając na ciebie niebo miga fejsa błękitem?
Tymczasem wciąż mnie cyganisz, i mieszasz romski z sanskrytem,
i przysięgasz, że z sześćdziesiątką na karku też wytniesz kilka numerów,
a zbliżając się do Nirvany, wysiudasz Cobaina zza steru -
Z szóstym krzyżykiem na karku staniesz się anty-sobą
- taki zwyczajny, je, śpi, ostrożnie się zgina,
Bez butelki, skręta, grzebienia (fryz coraz bardziej na skina).
Może przejdziesz na ultraprawicę
i nawet pod prysznic pójdziesz z przypiętym kotylionem,
lub nic cię nie będzie podniecać,
choć za często chciałbyś sex on the beach z lodem,
ale nie wpadaj w rozpacz, że czas się na ciebie uwziął,
i co dzień kradnie to czy owo,
nawet jeśli czujesz, że z każdą chwilą urok, IQ i testosteron mają tendencję spadkową,
trzeci krzyżyk wciąż przed tobą, więc nie zasłonisz się wiekiem,
za mało by panikować, za dużo jak na pietra,
wymazać przeszłości z pamięci w tym samym flow dwa razy się nie da,
ale spójrz jeszcze wstecz przy finiszu, gdy los już na ciebie wskazał,
i jeśli impossible was nothing, to życie było spotem adidasa,
wszystko gra, jeśli na końcu miga The End -
gdy sam siebie przeżył, tak podobno powiedział Budda.
Choć nie umiesz grać nawet w szachy, nie bój żaby,
w marynarza wykiwać śmierć ci się uda.
Ostatni wiersz.
Szkoda, że nie rozumiecie. Mam nadzieję...
Powiedziano mi, że to jest świetne tłumaczenie.
To prawda?
Tam stoi tłumaczka, proszę o wielkie brawa dla niej.
Bardzo dziękuję.
Pierwszy raz wystepuję przed zagraniczną publicznością.
Mój największy fan.
"Tradycyjny poeta" Przeł. Anna Butrym
Jestem poetą. Tradycyjnym.
Taki jak ja odnosi sukces, gdy umiera nieznany,
przynajmniej większość tak twierdzi.
Że starczy dochrapać się tego, by wasze wnuki rysowały mi na czole kutasa -
w książce do poezji.
I źle, gdy nie jestem nudny, ale nikogo nie obchodzi,
że ani trochę mnie to nie uszczęśliwia -
a przecież tu każdy ma jakiś x-factor,
bo więcej gwiazd się rodzi, niż w Mgławicy Ślimak.
Tu, gdzie poeta ze mnie marny, jeśli wątrobę mam zdrową po czterdziestce,
Tu, gdzie trzeba rzucić się pod pociąg, by cię czytano,
a hologram 2Paca wciąż więcej zarabia ode mnie…
Tak właśnie jest, to ta tradycja.
Mam talent, jeśli mam go w ogóle,
- taka z tego frajda, jak ze sprzedania komuś zakażenia wenerycznego -
I żywą nadzieję, że za 200 lat zastąpią
Mártonem w radiu Mr2 nazwisko Petőfiego…
To właśnie wewnętrzny konflikt:
czy jestem wybrańcem bogów, czy ofermą.
I choć zawsze pragnąłem usłyszeć od jakiejś lesbijki, że jestem dobry w te klocki,
wierzcie, nie to mam na myśli, mówiąc:
tęsknię za tradycją oralną.
Bo chcę być tym, który porusza, partyzantem,
co w pojedynkę celnie strzela słowem,
niekiedy supermenem, a nie szyfrem kartotek,
dzikie zwierzęta zaganiać, do snoop dogga tańczyć z wilkami
- z takimi wierszami, że trzeba by je obłożyć nowymi podatkami.
Chcę swobodnie pływać w słowach, jak Neo w ciekłym dysku, podpiętym do móżdżku.
Bo nie to jest wolnością, co na szczycie Gellérta sprzedaje pietruszkę.
Chcę być słowem, sednem, mową lepszą niż znaczek pod językiem,
dopóki tlić się będzie we mnie życie -
aż po trzyzgłoskową nirwanę, którą nie jest LSD ani rum, ale RYM;
rękawicami walczącego na słowa Muhammada Ali,
ukąszeniem, któremu peter parker zawdzięcza niezłe historie, gdy stając się spidermanem,
może naznaczyć czymś białym szereg sypialni *** ranem - - -
Żywym słowem, którego nie zetnie formalina,
odciskającą piętno, lecz niestygnącą formą,
czerwonym suknem, a nie krzyżem, balansującą tuzinem skrzynek piwa
na spuchniętej wątrobie cyrkową foką.
Bo ja to slam, tradycja nawijania,
bo poeta niezdolny do rapowania
jest jak ptak migrujący, niezdolny do latania,
i choć tylko udaję, wy jednak bierzcie to na serio.
Dziękuję!