Tip:
Highlight text to annotate it
X
Mam dużo gier na NESa.
Spójrzcie na te wszystkie pierdolone gry.
Tak wiele do wyboru.
W którą mam zagrać?
Oto jest pytanie: która różni się od pozostałych?
No? Która odstaje niczym pierdolony kawał gówna.
Ta...
I spójrzcie! A to co?
Inna gra chowa się za nią.
Z pewnością jest to wyjątkowy okaz.
Gdyby chodziło tylko o to, to już powiedziałbym, że wygląda dziwnie,
ale sposób w jaki wystaje zdecydowanie sprawia,
że gra ma najdziwniejszy kształt w całej kolekcji.
Jako że jest to jedno z tych nielicencjonowanych chujstw,
nie można jej uruchomić na klasycznym Nintendo,
chyba, że wsadzi się w nią inną grę.
Więc do tego to służy!
Ale z żadną inną nielicencjonowaną grą nie musiałem tego robić.
Dlaczego więc akurat z tą?
Zupełnie jak z "Super Noah's Ark 3D".
Jedyną grą na Super Nintendo, w której trzeba było to robić.
Jeśli uruchomić ją w konsoli ładowanej od góry,
zachowuje się jak normalna gra.
Wygląda samotnie i głupio,
więc zakładam, że można zbudować jakąś wieżę,
jeśli odczuwa się potrzebę.
Wiecie co, zauważyłem coś bardzo dziwnego.
To są jedyne dwie gry, w których trzeba robić tę dziwną rzecz,
z wetknięciem innej gry,
ale obie zawierają też zwierzęta, procę i owoc.
Zastanawiam się, czy istnieje między nimi jakieś połączenie.
Pewnie nie...
W każdym razie, czego oczekiwać od gry opartej na "Czerwonym Kapturku"?
Znacie historię, prawda?
Idzie to jakoś tak...
Dawno, dawno temu, była sobie dziewczynka,
imieniem Czerwony Kapturek. Dawno, dawno temu, była sobie dziewczynka,
imieniem Czerwony Kapturek.
Lubiła podskakiwać i gwizdać pipką.
Kopała drzewa, dopóki nie pojawiła się moszna Wielkiego Ptaka.
Co? Coś nie tak z historią?
O, wybaczcie proszę!
Bo to nie "Czerwony Kapturek",
to "Mały Czerwony Kaptur",
żeby przypadkiem się nie pogubić.
Nie wiem, naprawdę. Prawdziwy powód, dla którego
gra jest nazwana "Mały Czerwony Kaptur", zamiast "Czerwony Kapturek", to...
nie mam, kurwa, pojęcia.
Oto gra. Wystarczy tylko spojrzeć i wiadomo, że ssie.
Nie jest to niespodzianka. Nie było żadnych oczekiwań,
to nie Spider-man, albo Batman, albo coś innego zajebistego.
To pierdolona bajka.
W związku z tym nawet nie musi się starać, by być kiepska.
Zatrzymajcie tę myśl - wkrótce przekonacie się
jak bardzo wykracza poza wasze najgorsze koszmary.
Pierwsza rzecz, jaką próbuję wykombinować, to jak się atakuje.
Przyciskiem "B" kopię, ale to nic nie powoduje.
To jak laska w "Dr. Jekyll and Mr. Hyde".
Dlaczego dają atak, który gówno robi?
Na pierdolonej okładce widać, jak ona kopie wroga.
Dlaczego nie mogę tego zrobić w grze?
Dlaczego muszą, kurwa, kłamać?
Jedyna rzecz, na której można użyć kopnięca,
to pierdolona palma, z której spadają wiśnie.
I błagam, Boże, powiedzcie mi, dlaczego wiśnie spadają z pierdolonej palmy?
To tyle z kopnięcia, sprawdźmy przycisk "A",
który powoduje podskok. Mogę użyć tego jako ataku?
Nie.
To chyba wyczerpuje wszystkie możliwości.
A przecież wszędzie biegają ci kolesie i próbują mnie zabić.
Musi być jakaś metoda ataku.
Prawda?
Czasem gdy podnoszę kamień, pojawia się biały pies.
I przy odrobinie szczęścia - pies zjada złych kolesi.
Więc w zasadzie, jest to mój atak.
Mario skacze po ludziach, Link używa miecza,
Mały Czerwony Kaptur używa białego psa, którego znajduje pod kamieniem.
Nie mogę wręcz uwierzyć, że muszę to wyjaśniać,
ale to nie jest tak, że psa można kontrolować.
On po prostu się szwęda,
muszę więc mieć nadzieję, że pies i koleżka przypadkowo na siebie wejdą.
Sprawdźmy sklep.
Sklep zawsze sprzedaje trzy te same przedmioty.
Nawet kiedy są dwa sklepy obok siebie.
Jaki w tym cel? To jak pierdolone Starbucks na każdym rogu.
Pierwszy przedmiot to napój, który powoduje nietykalność.
Jednak działa tylko przez kilka sekund, więc szkoda marnować środki.
Drugi przedmiot to serce, które przywraca zdrowie.
Ale powiedzcie proszę, dlaczego zdrowie, oznaczone jest tymi sztucznymi, walentynkowymi sercami,
a serce kupowane w sklepie, wygląda jak prawdziwe ludzkie serce.
Nie wspominając już o możliwości znalezienia cukierka,
który też przywraca część zdrowia.
Co prawda nie tak dużo jak serce ze sklepu,
ale czemu miałbym płacić za coś co praktycznie mogę znaleźć za darmo?
Trzeci przedmiot to proca.
No to rozumiem...
Oczekiwałbym, że będę używał procy, do strzelania kamieniami, czy czymś takim, mam rację?
Ale nie - ona rzuca tym kurestwem!
Obczajcie to.
Uważaj - trafię cię z procy!
Przypuszczam, że gdyby programiści umieścili spluwę w grze, tym też by się rzucało.
Czy to ma jakiś sens?
Nie!
To i tak nie ma znaczenia, bo po rzuceniu zaledwie kilku proc,
broń przepada.
1000 sztuk złota puszczone w kanał.
Nawet jeśli uda się kogoś zabić, on natychmiast wraca!
Respawnujący się przeciwnicy, to rzecz powszechna w grach,
jednak tutaj nie mam nawet sekundy wytchnienia.
W momencie gdy giną, natychmiast wracają.
Prawie jakby nic się nie stało.
Nie ma więc sensu próbować kogokolwiek zabić.
Jedyne co można robić, to uciekać, uciekać i jeszcze raz uciekać.
Jak mała czerwona cipka.
Jak już to stanie się jasne, przychodzi czas na refleksję, jaki jest cel tej gry?
Jak dostać się do następnego poziomu?
Oto, gdzie zaczyna się prawdziwe spustoszenie.
Przede wszystkim, poziom jest na tyle mały,
że mieści się na dwóch ekranach telewizyjnych.
Co jakiś czas pojawiają się schody.
Idąc schodami, trafia się do pokoju.
Tutaj można znaleźć złoto i cukierki,
ale poza tym to ślepy zaułek.
Schody wciąż się pojawiają, ale w taki sposób, że trudno jest to przewidzieć.
Nie jestem pewien, czy decyduje o tym jakiś czasomierz, czy coś,
ale zasadniczo schody pojawiają się kiedy chcą.
Nie są nigdy w tym samym miejscu, ale zawsze prowadzą do tego samego pokoju.
Próbuję kopać drzewa, ale dostaję tylko wiśnie,
które chyba nic nie robią.
Próbuję kopać kamienie, przeciwników i inne przedmioty,
jednak nie ma ani wyjścia, ani podpowiedzi co zrobić dalej.
Czasem można znaleźć balon, ale to tylko zabiera mnie do poziomu bonusowego.
Jedna sztuka złota zawsze miga.
Nie rozumiem dlaczego, ale jestem pewien, że to jakiś błąd.
Chodzę wzdłuż granic z nadzieją, że znajdę punkt, przez który przejdę
do dalszej części poziomu.
Ale nic się takiego nie dzieje.
Wszystkie drzewa, ten punkt, który wygląda jak ogrodzenie,
nawet otwarty teren - wszystko to samo,
pieprzona barykada, która równie dobrze mogłaby być ceglaną ścianą.
Co za zagadka, prawda?
W tym miejscu chyba każdy wyłączyłby grę.
Naprawdę chcecie wiedzieć jak w to grać?
Jeszcze jedno takie i wam powiem.
Potrzebny jest klucz. Gdzie klucz jest ukryty?
Oczywiście, pojawia się losowo w jednym z pomieszczeń za schodami,
które również pojawiają się losowo.
Jeśli raz byłem w tym pomieszczeniu, po prostu zakładam, że już nic więcej tam nie ma.
Skoro mam już klucz, to co mam z nim zrobić?
Myślę sobie, że muszą gdzieś być zamknięte drzwi, czy coś takiego, racja?
Ale nie, należy poczekać na kolejne schody
i to jest właśnie wyjście.
To nie ma żadnego sensu.
Jak klucz otwiera otwarte już schody, które nawet nie mają żadnych drzwi?
Gdyby chociaż umieścili zamek na schodach, byłoby to w jakiś sposób logiczne.
I jednocześnie sugerowałoby, że należy tam użyć klucza.
Nie powiedziałem jeszcze jak sprawić, by schody się pojawiły.
Do tego przydają się wiśnie.
Szwędam się w kółko, kopię drzewa i zbieram wiśnie,
a gdy uzbieram dość, chyba 12,
pojawiają się schody.
Skąd ktokolwiek miałby wiedzieć, że po to są właśnie wiśnie.
Nie ma nawet licznika, który by informował ile wiśni zostało zebranych.
I jak o tym pomyślę, nie ma też informacji ile zostało mi żyć.
Nie wiadomo nic.
Próbowałem wciskać Start i Select, ale nie ma ekranu statusu
i jeśli nie posiada się instrukcji, nie ma szans, by samemu to rozwiązać.
Ale skoro już wiemy, kontynuujmy grę.
Ale najpierw podsumujmy co już wiemy i upewnijmy się, że wszystko jasne, zgoda?
W porządku.
Czekamy na losowo pojawiające się migoczące schody,
za którymi musimy znaleźć losowo pojawiający się klucz,
który losowo pojawia się za losowo pojawiającymi się schodami
i następnie zbieramy losową ilość wiśni, które losowo pojawiają się po kopnięciu palmy,
by odsłonić kolejne schody, które nie migoczą,
chociaż wydają się migotać, lecz w zamrożonym stanie.
Należy przez nie przejść do następnego poziomu.
Jasne?
Dobrze, bo teraz jedyne co trzeba zrobić,
to powtórzyć to jeszcze 9 razy.
Gratulacje, poznaliście tajemnicę rozgrywki w "Mały Czerwony Kaptur".
Jedyna rzecz, *** którą można się teraz zastanawiać,
to co ma to wszystko wspólnego z historią Czerwonego Kapturka?
Cóż... powiem wam.
Ni chuja!
Skoro już wiemy jak grać, trzeba po prostu ciągle to robić.
W kółko.
W związku z losowością tej gry, każdy etap może zająć od 5 minut,
do pół godziny.
Wszystko zależy od tego kiedy pojawią się schody,
kiedy pojawi się klucz itd.
Zaczyna to być nużące bardzo szybko.
Wszystkie poziomy wyglądają podobnie.
Kolory są zmienione, owoce i drzewa są inne,
ale generalnie konstrukcja jest ciągle ta sama.
Gra przekracza granice miałkości.
Jakimś cudem autorzy wybrali najbardziej odpychające kolory i desenie.
Nie chcielibyście, żeby tekstury i nasycenie, były bardziej przyjemne dla oka?
Zamiast tego mamy ten biegunkowaty brąz.
Spójrzcie na misia! Czy celowo starali się go zlać z tłem?
Czy nie mogli się oprzeć użyciu tego samego koloru zgnilizny dwukrotnie?
Muzyka nigdy się nie zmienia.
Każdy poziom raczy nas tym samym dźwiękiem spienionego skwierczenia odbytnicy.
Nawet coś tak prostego jak chodzenie, nie może obyć się bez błędów.
Tak jak w Metal Gear, gdzie nie można było przejść przez wąskie przejścia.
Skoro nie można tędy przejść, dlaczego wygląda to jakby było można?
O, nieważne, rozumiem że jeśli pokręcę się wystarczająco długo, przejście zadziała.
Nie można skakać, gdy jest się pod drzewem,
jakby jej głowa jakoś uderzała w pień.
Technicznie rzecz biorąc, oznacza to, że ona nie wyskakuje w górę,
ale raczej w bok, jakby Kaptur żyła w dwuwymiarowej przestrzeni,
a skakała w bok, w trójwymiarowe drzewo.
Idąc ponad drzewem, nie można przejść za liśćmi.
Zupełnie jakby ta nieokreślona przestrzeń, którą zajmuje drzewo była barykadą.
Przedmioty zawsze pojawiają się losowo,
nawet w miejscach, do których nie sposób dotrzeć,
jak na przykład wewnątrz drzewa.
Czasem dwa przedmioty zajmują to samo miejsce.
A czasem przedmiot może po prostu sobie zniknąć.
Wszystko w tej grze to zepsuty bajzel.
To tak losowe...
Ile razy już użyłem słowa "losowe" i "pojawić się"?
Ale to dokładnie co się tu dzieje.
Rzeczy się pojawiają, albo nie pojawiają, albo losowo robią coś innego.
Czuję się jak świnka morska, na której testowane są wzmocnienia ujemne.
"Zobaczmy co się stanie, jeśli zabierzemy klucz."
Już o 20 lat za późno, ale kimkolwiek jesteś
i jeśli chcesz się dowiedzieć, jaki to ma efekt,
powiem ci!
Wkurwia mnie to!
Nic nie jest spójne w tym pokręconym, gównem pokrytym pierdolonym chujstwie.
W tym etapie klucz jest na widoku.
Broni go jednak miś panda, przynajmniej tak wygląda.
Czy któreś ze zwierząt w tej grze jest wielkim złym wilkiem?
W każdym razie panda to jedyny wróg, który zabija jednym trafieniem.
Nie ma znaczenia, czy mam pełnen pasek zdrowia, wystarczy, że dotknę pandy i nie żyję.
Jedyny sposób, by to przejść, to dać się trafić czemuś innemu,
a następnie przejść przez pandę.
Dzięki Bogu za tę nietykalność po trafieniu.
I jest jeszcze ta część, gdzie trzeba skakać po żółwiach,
żeby przedostać się na drugą stronę wodospadu.
A to nie jest taka gra, w której skoki się łatwo wykonuje.
Kurwa!
No kurwa!
Kurwa...
Poziom 5 to etap morski.
Wszystko, co trzeba zrobić, to zdobyć dwie perły.
Chyba zdecydowali się lekko grę urozmaicić.
To najłatwiejszy poziom jaki istnieje i nie ma najmniejszego celu.
Szkoda, że nie ma więcej takich poziomów,
moglibyśmy wtedy szybko przemknąć przez to zjebstwo.
Ale najbardziej popierdolony ze wszystkich jest poziom 8.
Tutaj klucz nigdy się nie pojawia.
Po prostu nigdy, nigdy się nie pojawia.
Grałem na tym poziomie przez około godzinę,
aż wreszcie sprawdziłem opis przejścia w internecie,
przygotowany przez kogoś, kto mial zdecydowanie więcej czasu niż ja.
I nie zgadniecie, w tym etapie klucz nie pojawia się,
dopóki nie kupi się ze sklepu eliksir nietykalności i trzy proce.
Kto miałby wiedzieć, że to należy zrobić?
Przechodzę całą grę, a nagle rzucają mi podkręconą piłkę
i zmieniają zasady gry!
Wyobraźcie sobie, jakby w "Super Mario Bros." nie można było wskoczyć na maszt
na końcu jednego z poziomów,
dopóki najpierw nie zbierze się dokładnie 29 monet,
wskoczy na 3 Goomby i zdobędzie kwiatek.
Chcecie wiedzieć jak się teraz czuję?
Jestem kurewsko podkurwiony!
Nie zmienia się tak po prostu zasad!
To biegunkowy sos!
To są standardy z "Dr. Jekyll and Mr. Hyde"!
A ja wciąż w to gram.
Nie wiem nawet dlaczego.
Chyba po prostu nie mogę się oprzeć pokusie,
że będę mógł powiedzieć: przeszedłem "Małego Czerwonego Kaptura".
I wiecie co? Nie spodziewam się nawet dobrego zakończenia.
Po co mieliby skupiać się na zrobieniu spektakularnego zakończenia,
skoro zrobili grę tak trudną do opanowania, że jest nikła szansa, że ktokolwiek zajdzie tak daleko!
W zasadzie - spodziewam się gównianego zakończenia.
Pierdolonego, przebrzydłego, ssącego stertę analnego nawozu - takiego rodzaju zakończenia.
"Mój drogi Mały Czerwony Kapturze, dziękuję Ci za Twoje dojście".
Nie zawiodłaś...
Tłumaczenie: Michał Kozownicki Korekta: Marta Kozownicka