Tip:
Highlight text to annotate it
X
Jeśli krytykujesz religię, czasami ktoś powie ci z dezaprobatą:
"Możesz nie wierzyć w Boga, ale mógłbyś okazać nieco szacunku tym, którzy wierzą."
I wtedy się zastanawiasz: Może jednak mają rację.
Nie powinno boleć okazanie większego szacunku.
Przecież nikt nie lubi jak mu się mówi prosto z mostu, że jego religia to kupa urojonych bredni
oraz siła na rzecz zła w świecie, to zaś co nazywa wiarą jest ledwie strachem pod przebraniem cnoty,
a jego infantylne wierzenia są jedynie pętami dla całej ludzkości.
Takie słowa na pewno nie spotkają się z ciepłym przyjęciem.
Tak więc zapewne mógłbym okazać więcej szacunku. Problem w tym,
że, prawdę mówiąc, nie odczuwam ani odrobiny szacunku. Próbowałem, uwierzcie mi,
ale choć czuję się z tym okropnie, zwyczajnie nie potrafię go z siebie wykrzesać.
Przypuszczam, że mógłbym się okłamywać i udawać przez wzgląd na uczucia innych ludzi,
wiemy wszak wszyscy jak delikatne i wrażliwe potrafią być w obecnych czasach,
rzecz w tym, że tak naprawdę w ogóle nie dbam o ich uczucia,
nawet odbrobinę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ciąży to na moim sumieniu,
ale na szczęście moje sumienie wie kiedy jest zastraszane i manipulowane
więc również o to nie dba.
Moje sumienie wie, że nie ma najmniejszego powodu, by ktokolwiek na tej planecie
okazywał religii jakikolwiek szacunek.
W rzeczy samej, same tylko dowody, których wielką obfitość dostarcza sama religia,
wystarczą za powód, żeby religią aktywnie pogardzać, nie cofając się przed obelgami.
Szczerze mówiąc, fakt, że religia otrzmuje tak niewiele zniewagi
w porównaniu do tego, na co naprawdę zasługuje,
mogę jedynie przypisać niewyobrażalnej tolerancji, powściągliwości i prostemu dobremu wychowaniu
ateistów i antyklerykałów na świecie.
Zatem jeśli jesteś osobą religijną i przychodzi ci do głowy żądać
więcej szacunku dla swoich wierzeń,
zechciej wziąć pod uwagę, że Ty i Twoja religia
już teraz otrzymujecie więcej szacunku niż na to zasługujecie.
Twoja wiara to żart. Twój bóg to żart.
Jest tak absurdalny, że wprawia w zażenowanie nawet ludzi, którzy w niego nie wierzą.
Nie mówiąc o tym, że musielibyście najpierw udowodnić jego istnienie.
Jak dotąd nie widać żadnego dowodu,
i, jak wszyscy wiemy, nie zanosi się na to, by miał się pojawić,
przeto szacunek, obawiam się, jest poza dyskusją.
Możesz co najwyżej mieć nadzieję na rozbawione niedowierzanie,
a i to tylko w dobry dzień.
Ludzie mówią, że wiarę można prawdziwie zrozumieć jedynie gdy się ją posiada,
czyli, jak rozumiem, gdy zawiesi się swoją zdolność krytycznego myślenia
i ulegnie hipnotycznej mocy steku faszystowskich bzdur o wiecznej duszy.
Tylko wtedy zrozumiesz wiarę. Cóż, z pewnością mogę w to uwierzyć.
Handlarze wiary uwielbiają stawiać się poza zasięgiem wąpliwości
głosząc, iż wiara przekracza rozum,
czyli tę instancję, która podaje wiarę w wątpliwość. Jakież to wygodne.
O tak, wiara przekracza rozum w takim samym sensie, w jakim przestępca przekracza prawo.
Słowo "przekraczający" jest bardzo popularne wśród religijnych kanciarzy
ponieważ nigdy nie są zobligowani by dokładnie wytłumaczyć co przez to rozumieją,
zamiast bredzić o jakimś mętnym wyższym stanie rozumienia,
bardziej dogłębnym niż sam rozum, który jest toporny i prostacki
w porównaniu do subtelności i głębi wiary bez dowodu.
Jeśli usłyszysz wysokiego rangą klechę (a na pewno usłyszysz) wypowiadającego słowo "przekraczający"
jako wyjaśnienie nonsensów, w które, jak twierdzi, wierzy,
to wiesz dwie rzeczy:
Pierwsza: nie ma pojęcia o czym mówi,
i druga: wcale nie chce abyś i ty wiedział, o czym gada.
Wiara wcale nie przekracza rozumu.
Wiara omija rozum. Ucieka od rozumu
gdyż rozum zagraża jej przytulnej bańce iluzji,
dlatego wiara dyskredytuje rozum
tak jak holenderski sąd karny dyskredytuje prawdę i świadków,
i z grubsza z tego samego powodu.
Jeśli jesteś wierzący, Twoja wiara pozwala Ci przyjąć pewien zbiór wierzeń
które kompletnie nie mają żadnego sensu, z pełną świadomością, że nie będziesz oceniany
na podstawie tego, czy mają sens, lecz ze względu na stopień oddania swoim wierzeniom.
Innymi słowy Twoja gotowość odrzucenia rzeczywistości
staje się miarą Twojej cnoty. Nie dziw więc, że religia jest tak popularna.
Ale jak wielką cenę płacisz za tę cnotę.
Przekonano cię, że wiara w niemożliwe jest twoją jedyną nadzieją -
jak do tego doszło? -
oraz że twoim celem jest oddawanie czci czemuś, co przekracza rozumienie,
co jest definiowane i dostępne tylko przez samozwańczych pośredników.
Twoje myśli, słowa i twoja tożsamość
przestają być domeną twojej wyłącznej decyzji
lecz podlegają zatwierdzeniu przez tych, którzy przejęli *** tobą władzę
za pośrednictwem wiary,
tych, którzy wmówili ci, że urodziłeś się ułomny (dajcie spokój!),
skalany grzechem, a jakże,
czemu można zaradzić jedynie przez całkowite podporządkowanie się
i posłuszeństwo wobec nich (co za niespodzianka)
od kołyski aż po grób.
A jeśli wszystko to niekoniecznie pochlebia twojemu ego (a trudno żeby było inaczej)
nie martw się; żebyś poczuł się lepiej, damy temu specjalną nazwę
i przekonamy cię, że mimo wszystko zachowałeś jeszcze odrobinę godności.
Nazwijmy to wiarą i uznajmy za najwyższą
najszlachetniejszą i najgłębszą z cnót
oraz udajmy, że pochodzi to z wnętrza,
podczas gdy wszyscy wiedzą, że nic w twojej religii nie ma prawa pochodzić z wewnątrz,
albowiem to dawałoby ci siłę i wolność -
dwie rzeczy, od których twoja religia chce cię trzymać jak najdalej.
Wiara jest uściskiem, w którym trzymają cię łapy kleru.
Jest ona niewidzialną liną owiniętą wokół twej szyi, za którą ciągną cię byś szedł
drogą, którą ci wyznaczyli - dla swojej korzyści, nie twojej.
To słowo oznaczające ślepą uliczkę. To słowo zniewolenia.
To słowo, które pozwala ci wierzyć w to, co kazano ci wierzyć
bez świadomości tego, że ci kazano, ale tak właśnie było,
więc możesz przestać udawać że jest inaczej.
Wiara nie jest cnotą; to ostatnia rzecz którą jest.
Jest to rezygnacja z rzeczywistości, tępy akt samohipnozy,
tchórzliwy wykręt. Jest to naiwność w aureoli.
A chowanie się za nią jest jak udawanie inwalidy.
Tak więc, właściwie nie rozumiem, co konkretnie powinienem szanować.
Uważam, że musiałbym być jakimś moralnym kuglarzem
by szanować coś tak obrzydliwego, czego sama istota
ufundowana jest na zamkniętym umyśle, i co w sposób najoczywistszy
ciągnie ludzkość w złym kierunku,
dając nam fałszywe przeświadczenia o nas samych i o naturze rzeczywistości.
Czuję, że szanując coś takiego niepotrzebnie wspierałbym
głupotę i ignorancję rasy ludzkiej,
a tego bym nie chciał mieć na sumieniu. Bez urazy. Pokój