Tip:
Highlight text to annotate it
X
Pulp [palp] - 1 . Miękka, wilgotna,
bezkształtna masa lub materia.
2. Czasopismo lub książka,
zawierające brukowe treści,
drukowane na charakterystycznym
surowym, tanim papierze.
Zapomnij. Za duże ryzyko.
Już nie robię w tym gównie.
Zawsze tak mówisz.
Za każdym razem.
''Nigdy więcej, skończyłem,
za duże ryzyko''.
Wiem, że tak mówię.
l zawsze mam rację.
- Ale następnego dnia nie pamiętasz
- Z niepamiętaniem już koniec.
Teraz będę pamiętał.
Jak tak mówisz,
wiesz, jak to brzmi?
- Kurwa, brzmi rozsądnie.
- Brzmi, jakbyś kwakał.
- Kwa, kwa, kwa
- No, to się wsłuchaj, bo to
ostatni raz. Skoro z tym skończyłem,
nie usłyszysz, jak kwaczę.
- Tylko jeszcze dzisiaj.
- Tak. Dziś jeszcze mogę pokwakać.
- Życzą państwo kawy?
- Tak.
Dziękuję.
Dzisiaj, kurwa, ryzyko jest
takie samo, jakbyś robiła bank.
A nawet większe.
Z bankami jest łatwiej!
W bankach federalnych
nie powinni cię zatrzymać.
Są ubezpieczeni, co ich obchodzi?
Nawet nie trzeba gnata w federalnym.
Słyszałem o gościu, co wszedł
do banku z telefonem,
przekazał go kasjerowi,
a facet w słuchawce mówi:
''Mamy córeczkę tego gościa. Jak mu
nie dasz całej kasy, zabijemy ją''.
- Zadziałało?
- Zadziałało na galowo, kurwa.
O tym właśnie mówię.
Matoł wchodzi do banku z telefonem.
Nie z klamką, nie z flintą,
Z telefonem.
- Robi, kurwa, bank do czysta,
a oni nawet palcem nie kiwną.
- Zrobili coś tej małej?
Nie wiem. Pewnie w ogóle
nie było żadnej małej.
Zresztą chuj z małą.
Chodzi o to, że zrobili bank
za pomocą telefonu.
- Chcesz robić banki?
- Nie mówię, że chcę robić banki,
tylko, że to łatwiejsze
od naszej roboty.
- l żadnych sklepów z wódą?.
- Nie, żadnych sklepów z wódą.
Zresztą to już nie to, co kiedyś.
Prowadzi je za dużo...
Wietnamców, Koreańców.
Mówisz im ''opróżnij kasę'', a oni,
kurwa, nie kleją, co to znaczy.
Robi się za bardzo osobiście.
Kiedyś jakiś jebany pingpong
- doigra się, że go zabijemy
- Nikogo nie będę zabijać.
Ja też nie. Ale pewnie postawią nas
w sytuacji, że albo oni nas,
albo my ich.
A jak nie oni, to stare Żydki,
które, kurwa, prowadzą sklep
od piętnastu pokoleń.
Dziadzio lrving siedzi sobie, kurwa,
z magnum za ladą.
Spróbuj wejść do takiego sklepu
z samym telefonem.
Zobaczysz, co zdziałasz.
Zapomnij, kurwa.
- Robimy wypad z biznesu.
- No to co? Etat?
- Prędzej zdechnę.
- No to co jeszcze?
Garcon, kawę!
To miejsce.
''Garcon'' znaczy ''chłopiec''.
To miejsce?
To restauracja.
No to co?
Nikt nigdy nie robi restauracji.
Dlaczego by nie?
W barach, sklepach z wódą,
na stacjach benzynowych
odstrzelą ci zaraz łeb.
Ale restauracje
nie spodziewają się napadu.
Przynajmniej nie, aż tak bardzo.
l nikt tu nie będzie
zasłaniał kasy piersią.
No właśnie. Tak samo, jak banki,
są ubezpieczeni.
Menadżer to sra.
Chce tylko, żebyś znikł,
zanim zaczniesz rozwalać gości.
Kelnerki nie będą wystawiać się
w obronie kasy.
Chłopcy z kuchni? Siuśmajtki dostają
półtora dolara za godzinę.
Serdecznie pierdolą,
czy okradasz właściciela.
Klienci siedzą, wpieprzają
i nie mają pojęcia, co się dzieje.
Dostają omlet, a za chwilę
ktoś im wsadza klamkę w ryj.
Wpadłem na to, jak robiliśmy
ostatni sklep z wódą.
Wchodzili nowi klienci.
A potem ty wpadłaś na to, żeby zabrać
wszystkim portfele. To było niezłe.
- Dziękuję.
- Z portfeli było więcej sosu,
niż z kasy.
- No.
- Do restauracji chodzi dużo osób.
- Dużo portfeli.
- Nieźle, co?
Całkiem nieźle.
Jestem gotowa. Zróbmy to.
Już teraz, tutaj.
Pamiętaj - tak, jak przedtem.
Ty zajmujesz się klientami,
ja personelem.
- Kocham cię, dziubasku.
- Kocham cię, misiu pysiu.
Wszyscy spokojnie!
To jest napad!
A niech się jakiś chuj ruszy,
to rozwalę każdego skurwysyna
po kolei.
- No to opowiedz o barach z haszem.
- Co mam mówić?
- Hasz to u nich legalka?
- Legalka, ale nie do końca.
Nie można wejść do knajpy,
skręcić jointa i sobie pufać.
Można tylko palić w domu
i w specjalnych miejscach.
- W hasz-barach?
- Tak.
Jest tak: można zioło
legalnie kupować, posiadać,
a właściciele hasz-barów mogą
legalnie sprzedawać.
Można je legalnie mieć przy sobie.
Ale to i tak nieważne, bo
- i teraz uważaj -
jak cię zatrzymają psy,
nie wolno im cię przeszukać.
Pały w Amsterdamie nie mają prawa
przeszukiwać ludzi.
Koniec, stary... kurwa, jadę tam.
Raczej ci się spodoba.
- Ale wiesz, co jest w Europie
najzabawniejsze?
- Co?
Drobne różnice.
Mają tam te same gówna, co tu,
- ale tam są trochę inne.
- Na przykład?
W Amsterdamie możesz
w kinie kupić piwo.
l to nie w papierowych kubkach.
Dają ci normalną szklankę.
A w Paryżu możesz kupić piwo
w McDonaldzie.
A wiesz, jak się w Paryżu
nazywa ćwierćfunter z serem?
A nie ćwierćfunter z serem?
Nie. Tam mają system metryczny.
Nie wiedzieliby, co to znaczy
ćwierćfunter.
- To jak mówią?.
- Royale z serem.
Royale z serem.
A jak mówią na Big Maca?
Big Mac, to Big Mac.
Tylko ''Le Big Mac''.
- A jak mówią na Whoppera?
- Nie wiem. Je jem w Burger Kingu.
- A wiesz, czym w Holandii polewają
frytki, zamiast keczapem?
- Czym?
Majonezem.
Sam widziałem, kurwa,
leją po całości.
Powinniśmy mieć flinty
do tej roboty.
- llu jest na górze?
- Trzech, albo czterech.
- W tym nasz człowiek?
- Nie jestem pewien.
- Więc może być ich pięciu?
- Możliwe.
Powinniśmy mieć, kurwa, strzelby.
- Jak ma na imię?
- Mia.
- Jak się poznali z Marsellusem?
- Nie wiem.
Tak, jak ludzie poznają ludzi.
Była kiedyś aktorką.
Grała w czymś znanym?
- Chyba największą rolę
miała w pilocie.
- Jakim pilocie?
- Z serialu.
- Nie oglądam telewizji.
Ale jesteś świadom wynalazku
zwanego telewizją,
który nadaje seriale?
Wybierają, który serial pójdzie tak,
tak, że kręcą odcinek
i to jest właśnie pilot.
Puszczają go ludziom,
którzy decydują.
l na podstawie ich oceny
postanawiają, czy kręcić następne.
Niektóre się przyjmują i później
lecą w telewizji. A niektóre nie.
Ona zagrała w takim,
co się nie przyjął.
Pamiętasz Antwana Rockamorę?
Pół-Murzyn, pół-Samoańczyk?
Miał ksywę Tony Rocky Horror.
- Może. Taki gruby?
- Zaraz tam gruby.
Walczy z nadwagą. Co ma skurwiel
poradzić? To Samoańczyk.
Chyba kojarzę. No i co on?
Marsellus spuścił mu wpierdol.
Mówią, że przez własną żonę.
- A co? Kuł ją?.
- Nie, nie. Aż tak, to nie.
- No to co?
- Zrobił jej masaż stóp.
Masaż stóp?
l to wszystko?
l co zrobił Marsellus?
Wysłał do niego paru amigos.
Wzięli go na patio
i wyrzucili przez balkon.
Czarnuch spadł z czwartego piętra.
Na dole był ogródek pod szkłem.
Skurwiel wpadł do środka.
Od tamtej pory ma problemy
z mówieniem.
To przesrane.
- Ale cóż... sam się prosił
- Jak to?
Nie robi się masażu stóp
żonie Marsellusa Wallace'a.
Nie uważasz, że ździebko przesadził?
Pewnie nie spodziewał się,
że Marsellus aż tak zareaguje, ale
musiał liczyć się z reakcją.
Wymasował jej stopy.
Zwykły masaż stóp.
Mojej matce masuję stopy.
W poufały sposób dotykał
młodej żony Marsellusa.
To nie to samo, co lizać jej cipę,
ale, kurwa, coś jest na rzeczy.
Zaraz, kurwa. Lizanie jej cipy
i masowanie stóp,
to dwie różne sprawy.
Nie mówię, że to to samo,
tylko, że coś jest na rzeczy.
Żadne na rzeczy.
Może masz inne metody masażu,
ale masować pannie stopy
i wsadzać jej język,
to zupełnie inna bajka,
inna książka, inny, kurwa
gatunek literacki.
- Masaż stóp nic nie znaczy.
- A masowałeś kiedyś komuś stopy?
Nie mów mi o masowaniu.
- Jestem, kurwa, mistrzem
masażu stóp.
- Dużo masowałeś?
Kurwa, pewnie. Mam swoją technikę.
Nie łaskoczę.
A masowałeś kiedyś stopy
jakiemuś gościowi?
Pierdol się.
- llu gościom?
- Pierdol się.
Może byś mnie wymasował?
Trochę jestem zmęczony.
Stary, uważaj.
Nie wkurwiaj mnie.
To te drzwi.
Która godzina?
7:22.
Trochę za wcześnie.
Poczekajmy.
Tylko dlatego, że nie będę masował
stóp klientom, nie znaczy,
że Marsellus miał prawo spierdolić
Antwana na szklarnię,
aż mu pojebało mowę.
Tak się nie robi.
Jakby mi chuj tak zrobił, to lepiej,
żeby mnie, kurwa, sparaliżowało,
bo bym go zajebał.
Nie mówię, że miał rację, ale
dla ciebie masaż stóp nic nie znaczy.
Masowałem pannom stopy milion razy
i zawsze coś znaczy.
Udajemy, że niby nie, ale znaczy.
Właśnie to jest, kurwa, fajne.
Robi się zmysłowo,
nikt nic nie mówi,
ale ty wiesz i ona wie.
l Marsellus, kurwa, wiedział,
i Antwan powinien wiedzieć,
co go czeka.
To żona Marsellusa.
Wiadomo, że mu się to, kurwa,
nie spodoba.
lnteresujące podejście,
ale wczujmy się w rolę.
- Jak ma na imię?
- Mia.
Co cię tak interesuje żona prezesa?
Marsellus leci na Florydę i chce,
żebym się nią zajął.
- ''Zajął się''?
- Nie tak! Żebym wziął ją gdzieś.
Żeby się zabawiła.
Nie czuła się sama.
Masz się umówić z Mią Wallace?
Nie ''umówić się''.
Jakbym brał do kina żonę kumpla.
Miło spędza się czas.
Nie ''umawiam się'' z nią .
Na pewno nie.
Cześć, chłopaki.
Jak leci?
Leż sobie.
Wiecie, kim jesteśmy?
Jesteśmy współpracownikami waszego
partnera w interesach,
Marsellusa Wallace'a.
Pamiętacie go, prawda?
Będę strzelał.
- Ty jesteś Brett, tak ?
- Tak.
Tak myślałem. Pamiętasz swojego
partnera w interesach,
Marsellusa Wallace'a, Brett,
prawda?
Pamiętam.
Wspaniale. Chyba przeszkodziliśmy
wam w śniadaniu.
Sorry. Co macie?
Hamburgery.
Hamburgery!
Podstawa pożywnego śniadania.
A jakie?
Cheeseburgery.
Chodziło mi, skąd je macie.
Z McDonalda, z Wendy's, skąd?
Z Big Kahuna Burger.
Big Kahuna Burger!
To te hawajskie?
Słyszałem, że mają świetne
hamburgery. Sam nigdy nie jadłem.
Smaczne?
Dobre.
Mogę spróbować?
Ten jest twój, tak?
Bardzo smaczny hamburger.
Vince!
Próbowałeś kiedyś Big Kahuna?
Chcesz gryza?
Są naprawdę niezłe.
- Nie jestem głodny.
- Jak lubisz hamburgery,
musisz kiedyś spróbować.
Sam zwykle nie jadam,
bo narzeczona nie je mięsa.
A przez to ja w zasadzie też nie.
Ale dobry hamburger,
to pyszna rzecz.
Wiesz, jak mówią we Francji
na ćwierćfuntera z serem?
- Nie.
- Powiedz mu, Vincent.
- Royale z serem.
- Royale z serem.
A wiesz dlaczego?
Bo mają system metryczny?
Proszę, jaki z Breta bystrzacha!
Kumaty z ciebie skurwiel.
Mają system metryczny.
- A to co?
- Sprite.
Sprite.
Czy mogę popić
twoim pysznym napojem?
Jasne.
Ambrozja!
Ty, z Flock of Seagulls,
wiesz, po co przyszliśmy?
- To może powiesz Vincentowi,
gdzie jest schowany towar?
- Jest tam...
Nie przypominam sobie, żebym cię,
kurwa, o cokolwiek pytał!
Co mówiłeś?
Jest w szafce.
W tej stojącej.
Jest dobrze?
Vincent?
- Jest dobrze?
- Jest dobrze.
Zaraz, przepraszam,
jak pan ma na imię?
Bo zrozumiałem, ze pan jest Vincent.
A pan?
Mam na imię Pitt, a ty nie myśl, że,
kurwa, zagadasz i będzie git.
Chcę tylko, żeby pan wiedział...
...jak nam przykro, że sprawy
z panem Wallace'em
tak się spieprzyły.
Jak zawieraliśmy umowę, mieliśmy
jak najszczersze intencje...
Przepraszam.
Zbiłem cię z tropu?
Nie chciałem.
Ależ kontynuuj.
Mówiłeś coś o szczerych intencjach.
O co chodzi?
Aaa, skończyłeś już!
Pozwól, że odpowiem.
Jak Marsellus Wallace wygląda?
Co?
- Z jakiego jesteś kraju?
- Co?
- Z ''Co''? Nie znam takiego kraju.
A w ''Co'' mówi się po angielsku?
- Co?
- Kurwa, mówisz po angielsku?
- Tak.
- Czyli rozumiesz, co mówię?
- Tak.
To opisz, jak wygląda
Marsellus Wallace!
- Co?
- Powiedz jeszcze raz ''co''!
Spróbuj jeszcze raz
powiedzieć ''co'', cwelu.
- Spróbuj tylko!
- Jest... czarny.
- Dalej!
- Jest... łysy.
- Wygląda, jak kurwa?
- Co?
Czy wygląda jak kurwa?
- Nie!
- To dlaczego chciałeś go wydymać?
- Nie chciałem.
- Chciałeś, Brett.
Chciałeś go wydymać!
Marsellus Wallace nie lubi być dymany
przez nikogo, oprócz pani Wallace.
- Czytasz Biblię, Brett?
- Tak.
Werset, który znam na pamięć
wydaje się być odpowiedni:
Ezekiel 25:17
''Ścieżkę człowieka prawego
ze wszech stron otacza
niesprawiedliwość samolubnych
i tyrania złych ludzi.
Błogosławiony, kto w imię
miłości bliźniego i dobrej wiary.
prowadzi słabych
przez dolinę ciemności,
bo prawdziwie strzeże on
brata swego
i odnajduje dzieci zaginione.
l uderzę z wielką pomstą
i zapalczywością
na tych, którzy braci mych
otruć i zniszczyć próbują.
l poznacie, że imię me Pan,
gdy uczynię moją pomstę *** wami.''
VINCENT VEGA I ŻONA
MARSELLUSA WALLACE'A
Jeszcze zobaczysz,
kiedy będzie już po wszystkim,
że będziesz, kurwa, zadowolony.
Bo widzisz, Butch,
dzisiaj jesteś niezły.
Ale, choć to bolesne,
bycie niezłym nie trwa wiecznie.
A twoje dni właśnie dobiegają końca.
Takie, kurwa, życie.
l musisz się, kurwa, z tym pogodzić.
W branży co drugi chuj
tak myśli.
że będzie się starzeć, jak wino.
Jeżeli myślisz, że z wiekiem
się kwaśnieje... masz rację.
Jeżeli myślisz, że człowiek robi się
coraz lepszy... nie robi się.
A poza tym, Butch
na ile jeszcze walk cię stać?
Dwie?
Bokserzy nie mają Dnia Weterana.
Byłeś blisko, ale ci się nie udało.
Gdyby miało ci się udać,
udałoby się już dawno.
Mogę na ciebie liczyć?
Na to wychodzi.
Tuż przed walką możesz poczuć
delikatne ukłucie.
To duma.
Jebać dumę!
Od dumy tylko boli.
Nigdy nie robi się lepiej.
Przewalcz to.
Bo za rok, jak będziesz
siedział na Karaibach,
powiesz ''Marsellus Wallace
miał rację''.
Nie mam z tym problemu.
Dajesz dupy w piątej.
Powtórz.
Daję dupy w piątej.
Vincent Vega,
nasz człowiek w Amsterdamie!
Jules Winnfield, nasz człowiek
w lnglewood! Wchodźcie, kurwa!
- Co to za ubranie?
- Nieważne.
Gdzie prezes?
Z tyłu, kończy sprawę.
Posiedźcie. Jak zobaczycie,
że białas wychodzi, idźcie tam.
Jak leci?
- Bardzo dobrze, a u ciebie?
- W porządku.
Słyszałem, że idziesz gdzieś
jutro z Mią?.
Marsellus mnie prosił.
- Poznałeś już Mię?
- Jeszcze nie.
Co cię tak, kurwa, bawi?
Muszę się odlać.
Nie jestem idiotą.
To, kurwa, żona prezesa.
Będę sobie siedział przy stole,
jadł z zamkniętą buzią,
śmiał się z jej dowcipów
i tyle.
Twoje małpy, twój cyrk.
To po co mnie, kurwa, pytałeś?
Matoł.
- Mogę paczkę Red Apples?
- Z filtrem?
Nie.
- Coś cię interesuje, kolego?
- Nie jestem twoim kolegą, cieniasie.
- Co mówiłeś?
- Słyszaleś, mięśniaku.
Vincent Vega zjawił się
w tych prograch!
Rusz no tu dupę!
Paczka Red Apples,
dolar czterdzieści.
l zapałki.
To jakby zmienia każdą część ciała
w czubek penisa.
Pożyczę ci.
Rewelacyjna książka o piercingu.
Ten pistolet do przekłuwania uszu -
nie przekłuwają nim chyba sutków?
Żadnego pistoletu. To zaprzeczenie
całej idei piercingu.
Wszystkie 1 8 przekłuć na ciele
zrobiłam igłą.
Po pięć w każdym uchu,
jedno w lewym sutku.
Dwa w prawej dziurce od nosa.
Jedno w lewej brwi.
Jedno w pępku.
Jedno w wardze.
- l ćwiek w języku.
- Przepraszam,
ale jestem ciekaw.
Po co ci ćwiek w języku?
Chodzi o seks.
Pomaga w ***.
Vincenzo!
Zapraszam do biura.
To jest Panda z Meksyku.
Bardzo dobry staf.
To jest Bava.
lnna, ale też dobra.
A to jest Choco
z niemieckich gór Harzu.
Dwie pierwsze kosztują tyle samo -
300 za gram. Ceny dla przyjaciół.
Ta jest trochę droższa.
500 za gram.
Ale jak strzelisz,
wiesz, za co zapłaciłeś.
Tym dwóm też nic nie brakuje.
Naprawdę dobry staf.
Ale ten jest, kurwa, wyjebany.
Nie zapominaj, że dopiero co
wróciłem z Amsterdamu.
Czy ja jestem czarny?
Jesteśmy w lnglewood?
Nie. Jesteśmy u mnie w domu.
Przychodzą tu biali ludzie, którzy
potrafią odróżnić dobry staf
od złego.
Kurwa, z moim stafem
stanąłbym z Amsterdamem
- do Pepsi Challenge.
- Mocno powiedziane.
To nie Amsterdam.
Tu się robi poważne interesy.
Koks się już przeżył, jak... trup.
W wielkim stylu wraca helena.
Daj mi trzy gramy tej wyjebanej.
Jak jest taka dobra, jak mówisz,
przyjdę po więcej.
Mam nadzieję, że jeszcze będę miał.
Ale dam ci z prywatnych zapasów.
Już taki jestem miły.
Skończyły mi się baloniki.
Może być torebka?
Może być.
Kochanie, daj mi torebeczki
i zawijki. Są w kuchni.
Podoba ci się Trudi?
Nie ma faceta.
- Chcesz się z nią nagrzać?
- Która to Trudi?
- Ta z tym gównem na twarzy?
- Nie, to Jody.
Moja żona.
- Sorry, stary.
- Dzięki.
- Muszę lecieć. Jestem umówiony.
- No problemo.
''Dziękuję, Jody''.
Ciągle jeździsz Malibu?
Wiesz, co jakiś pojeb
niedawno mi zrobił?
- Co?
- Porysował.
- O, kurwa, fatalnie.
- Nie mów mi.
Stał trzy lata na parkingu.
Pięć dni jeżdżę
i jakiś chuj mi go załatwia.
Takich trzeba by od razu rozjebać.
Bez procesu, bez sędziów.
Od razu sieka.
Żałuję, że ich nie złapałem.
Dużo bym za to dał.
Nawet bym przeżył porysowaną furę.
To tchórzostwo.
Nie rysuje się innym samochodów.
- Mogę zagrzać u ciebie?
- Mi casa, su casa.
Muchas gracias.
''Cześć, Vincent. Właśnie się ubieram.
Drzwi są otwarte.
Wejdź i nalej coś sobie.
Mia.''
Halo?
Vincent!
Mówię przez interkom.
Gdzie jest interkom?
Na ścianie, za dwoma
afrykańskimi gostkami.
Z prawej.
Ciepło...
Cieplej...
Disco.
Halo?
Naciśnij, guzik, jak chcesz
coś powiedzieć.
Halo?
Zrób sobie drinka, a ja będę gotowa
za dwa grzdyle.
Barek jest obok kominka.
Okay.
Chodźmy.
Co to, kurwa, za miejsce?
To Jackrabbit Slim's.
Miłośnikowi Elvisa
powinno się podobać.
- Mia, chodźmy gdzieś na steka.
- Tu też dają steki, tatku.
Nie bądź taki sztywny.
Prowadź, skarbie.
Słucham państwa?
Rezerwowaliśmy na nazwisko Wallace.
Samochód.
Zaprowadź państwa do chryslera.
Vincent!
No i co myślisz?
Jak muzeum figur woskowych,
tylko z akcją serca.
Cześć, jestem Buddy.
Co podać?
Ja poproszę steka Douglasa Sirka.
Wysmażony na podeszwę,
- czy krwisty, jak cholera?
- Krwisty, jak cholera.
l waniliową colę.
A ty, Peggy Sue?
A ja chcę...
hamburgera Durwooda Kirby'ego.
Krwistego.
l shake'a za pięć dolarów.
Shake jaki?
Martin & Lewis, czy Amos & Andy?
- Martin & Lewis.
- Zamówiłaś shake'a za 5 dolarów?
Shake'a?
Lody z mlekiem?
- Tak mi się wydaje.
- Kosztuje 5 dolarów? Nie dolewacie
tam przypadkiem burbonu?
- Nie.
- Tylko się upewniam.
Zaraz przyniosę napoje.
Mógłbyś skręcić i dla mnie, komboju?
Weź sobie tego, kombojko.
Dzięki.
Nie ma sprawy.
Marsellus mówił, że dopiero co
wróciłeś z Amsterdamu.
- Tak.
- Jak długo tam byłeś?
Jakieś trzy lata.
Ja tam latam raz do roku,
żeby sobie odetchnąć przez miesiąc.
Naprawdę?
Nie wiedziałem.
A skąd miałbyś wiedzieć?
Słyszałem, że zagrałaś w pilocie.
- Miałam swoje pięć minut.
- O czym był?
- O załodze tajnych agentek.
Nazywali je ''Pięć Pięknych Pięści''.
- Jak?
- ''Pięć Pięknych Pięści''.
''Pięknych'', bo byłyśmy
niezłe cziksy.
''Pięści'', bo budziłyśmy respekt.
A ''Pięć'', bo było nas
raz-dwa-trzy-cztery-pięć.
Była jedna blondynka,
Sommerset O'Neal. Była dowódcą.
Japoneczka była mistrzynią kung fu.
Murzynka była ekspertem od wybuchów.
Specjalnością Francuzki był seks.
- A twoją?.
- Noże.
Dziewczynę, którą grałam,
Raven McCoy,
wychowali cyrkowcy.
Z nożem w ręku miała być najbardziej
niebezpieczną kobietą świata.
l znała miliardy starych kawałów.
Od dziadka, artysty wodewilu.
Jakby doszło do produkcji,
w każdym odcinku miałam
opowiadać jakiś dowcip.
Pamiętasz jakieś?
Zdążyłam powiedzieć tylko jeden,
bo był tylko jeden odcinek.
- Powiedz.
- Był cienki.
- Przestań.
- Powiedz.
Nie, nie będzie ci się podobać
i będzie mi głupio.
Powiedziałaś go 50 milionom,
a mnie nie możesz?
- Obiecuję, że nie będę się śmiał.
- Właśnie tego się obawiam.
Nie to miałem na myśli.
Wiesz dobrze.
Teraz już na pewno ci nie powiem,
bo za bardzo narosło napięcie.
Zrobiłaś mnie.
Martin & Lewis.
Waniliowa cola.
Pyszny!
Mogę spróbować?
Proszę.
Muszę wiedzieć, jak smakuje
shake za pięć dolarów.
- Możesz pić przez moją słomkę.
Nie mam robaków.
- Ale może ja mam.
Dam sobie radę.
Ja pierdolę! Zajebisty shake!
- Mówiłam.
- Nie wiem, czy jest wart 5 dolarów,
ale jest zajebisty.
- Prawda, że jest straszna?
- Co?
Krępująca cisza.
Dlaczego zawsze trzeba o czymś
gadać, żeby nie było głupio?
Nie wiem. Dobre pytanie.
Właśnie po tym można poznać,
że się spotkało kogoś wyjątkowego.
Kiedy można się zamknąć
i razem pomilczeć.
To chyba jeszcze nie nasz poziom.
Ale spokojnie, ledwo się poznaliśmy.
Wiesz co?
Pójdę teraz do toalety
i przypudruję nos.
A ty wymyślisz nam temat do rozmowy.
Dobra.
O, kurwa!
Super, jak wracasz z toalety,
a na stole czeka już jedzenie,
prawda?
Mamy szczęście, że nam przynieśli.
Buddy Holly chyba nie jest
mistrzem obsługi.
Powinniśmy usiąść w sekcji
Marilyn Monroe.
- Której? Są dwie Marilyn.
- Nie, jedna.
To jest Marilyn Monroe.
A to jest Mamie van Doren.
Nie widzę nigdzie Jane Mansfield.
Musi mieć dziś wolne.
- Bystrzacha.
- Czasem mi się udaje.
- Wymyśliłeś, o czym będziemy mówić?
- Tak, ale właściwie...
miła jesteś
i nie chciałbym cię obrazić.
Proszę! Czyżby miało nie być
bezmyślnej, nudnej gadki-szmatki?
Zdaje się, że naprawdę
masz coś do powiedzenia.
Ale musisz obiecać,
że się nie obrazisz.
Nie mogę ci tego obiecać.
Nie mam pojęcia, o co zapytasz.
Może moją naturalną reakcją
będzie się obrazić.
A wtedy nie z mojej winy
złamałabym obietnicę.
- Dobra. Zapomnij.
- Nie można.
Próżne starania zapomnieć
o czymś tak intrygującym.
- Naprawdę?
- A oprócz tego
będzie ciekawej bez pozwolenia.
No dobra.
Co sądzisz na temat tego,
co się zdarzyło Antwanowi?
- Kto to jest Antwan?
- Tony Rocky Horror.
Wypadł przez okno.
Można to tak ująć. Albo można
powiedzieć, że go wyrzucono.
Albo, że wyrzucił go Marsellus.
Albo nawet, że Marsellus wyrzucił go
przez okno z twojego powodu.
- Tak było?
- Nie.
Tak słyszałem.
- Kto tak powiedział?
- Ludzie.
- Dużo mówią, co?
- Raczej tak.
Nie bój się, Vincent,
co jeszcze mówili?
Padło słowo na ''p''?
Nie, mówili tylko, że Antwan
zrobił ci masaż stóp.
- l?
- l tyle.
Ktoś ci powiedział, że Marsellus
wyrzucił Tonny'ego z 4. piętra,
bo wymasował mi stopy?
- Tak.
- l uwierzyłeś?
- Wtedy to brzmiało wiarygodnie.
To, że Marsellus wyrzucił Tony'ego
z czwartego piętra,
bo zrobił mi masaż stóp,
brzmialo wiarygodnie?
Nie. Brzmiało przesadnie.
Ale to nie znaczy, że tak nie było.
Słyszałem, że Marsellus
bardzo cię chroni.
Mąż, który chroni własną żonę,
to jedno.
Mąż, który prawie zabija innego
mężczyznę za to, że dotknął
jej stóp, to co innego.
Ale było tak?
Jedyne, czego Antwan kiedykolwiek mi
dotknął, to dłoni, gdy ją ściskał.
Na moim ślubie.
Naprawdę?
Naprawdę, to nikt nie wie, dlaczego
Marsellus wyrzucił Tony'ego z okna
oprócz nich dwóch.
Ale kiedy tacy, jak wy się zbiorą,
jest gorzej, niż w maglu.
Panie i panowie. Teraz chwila,
na którą wszyscy czekali.
Słynny na cały świat konkurs twista
w Jackrabbit Slim's.
Zwycięzcy zdobędą
tę wspaniałą nagrodę,
którą trzyma Marilyn.
Która para zatańczy pierwsza?
My!
Chcę tańczyć.
Nie, nie. Zdaje się, że Marsellus,
mój mąż, a twój szef,
kazał ci, żebyś się mną zajął
i robił na co mam ochotę.
A ja chcę tańczyć.
Chcę wygrać i zdobyć tę nagrodę.
- Więc się staraj.
- W porządku.
Poznajmy pierwszych zawodników.
Młoda damo, proszę się przedstawić.
Pani Mia Wallace.
A towarzysz?
Vincent Vega.
Zobaczmy, co potraficie. Zaczynamy!
To jest właśnie ''krępująca cisza''?
Nie wiem, co to jest.
Drinki! Muzyka!
Pójdę się odlać.
Nie musisz mi mówić aż tyle,
ale idź i się nie krępuj.
Jeden drink i starczy.
Nie bądź niegrzeczny,
ale wypij szybko.
Pożegnaj się i pojedź do domu.
To będzie próba lojalności.
Bo lojalność ma wielkie znaczenie.
No proszę.
Więc pójdziesz tam teraz,
powiesz ''dobranoc,
to był bardzo miły wieczór''.
Pojedziesz do domu, sam sobie
zmarszczysz freda i tyle.
Mia, muszę już lecieć...
O, kurwa!
Ja pierdolę!
W porządku, skarbie, wychodzimy.
Tylko mi tu, kurwa, nie umieraj!
Odbierz!
Kurwa, odbierz, Lance!
Lance! Telefon, kurwa!
Słyszę.
Miałeś powiedzieć tym pojebom,
żeby nie dzwonili tak późno.
Powiedziałem.
l temu pojebowi też zaraz powtórzę.
Halo?
Lance?
Kurwa, jestem w jebanej dupie.
Jadę do ciebie!
Chwila. Zaraz.
O co chodzi?
- Laska mi przedawkowała.
- Nie przywoź jej tu!
Kurwa, nie żartuję. Nie przywoź mi
do domu jakiejś nagrzanej maniury.
- Muszę.
- Przedawkowała?
Umiera.
Kurwa, trudno, zawieź ją do szpitala
i dzwoń po adwokata.
- Nie mogę.
- Kurwa, to nie mój problem.
Ty ją zgrzałeś, to się nią zajmij.
Czy ty dzwonisz do mnie z komórki?
Nie znam cię. Nie wiem, kto dzwoni.
Nie przyjeżdżaj tu.
Rozłączam się.
Dowcipniś.
Co to, kurwa, było?
Pojebało cię?
Rozmawiasz o czadach przez komórkę!
Wjechałeś mi, kurwa,
samochodem w dom!
Głuchy jesteś? Nie wniesiesz mi
do domu nagrzanej dupy!
Ta nagrzana dupa,
to żona Marsellusa Wallace'a.
Wiesz, kim jest Marsellus Wallace.
Jak mi tu, kurwa, zejdzie,
mam przejebane, jak bąk.
Ale będę zmuszony powiedzieć,
że nie pomogłeś mi
i dałeś jej umrzeć na trawniku.
No już, pomóż mi, podnieś ją.
Lance?
Jest wpół do drugiej w nocy!
Co tu się, kurwa, dzieje?
Kto to?
Przynieś z lodówki
pudełko z adrenaliną.
- Co jej jest?
- Przedawkowała.
- Zabieraj ją stąd.
- Daj adrenalinę!
- Nie wrzeszcie na mnie!
- Pierdol się! Ty też!
Mów do niej cały czas,
muszę wziąć podręcznik.
Po co ci podręcznik?
- Nigdy nie robiłem
zastrzyku z adrenaliny.
- Nigdy?
Nie daję w żyłę z gówniarzerią.
Moi znajomi wiedzą, jak grzać.
- Leć po zastrzyk!
- Lecę. Jak mi pozwolisz.
- Czy ja cię, kurwa, zatrzymuję?
- Przestań gadać do mnie
i mów do niej.
- Pospiesz się! Ona schodzi!
- Szybciej nie mogę!
Czego on szuka?
Nie wiem. Podręcznika.
- Czego szukasz?
- Czarnego podręcznika.
Takiego dla pielęgniarek.
- Nie widziałam żadnego.
- Ale jest tu.
- Dlaczego nie trzymasz go
z adrenaliną?.
- Nie wiem.
- Odwal się.
- Teraz go szukasz, a laska
zejdzie na dywanie.
Nigdy nic nie znajdziesz
w tym bajzlu. Pół roku cię proszę,
żebyś posprzątał.
Wracaj tu, kurwa!
- Kurwa, odsuń się.
- Cham.
Przestań lecieć w chuja
i zrób jej zastrzyk.
Zdejmij jej koszulę i znajdź serce.
- Musi być dokładnie?
- Robię jej zastrzyk w serce,
muszę ją walnąć w sam środek.
Nie wiem dokładnie, gdzie ma serce.
Chyba tutaj.
- Tutaj.
- Macie gruby flamaster?
- Masz?
- Co?
Gruby flamaster!
Jakiś mazak!
- Kurwa, pospiesz się!
- Dobra, gotowe.
- Pospiesz się!
- Powiem ci, co masz robić.
- Nie, ty jej zrobisz.
- Nie, ty robisz.
Nigdy wcześniej nikomu nie robiłem.
Ja też nie i nie zamierzam.
Ty ją tu sprowadziłeś
i ty jej zrobisz zastrzyk.
Jak kiedyś zwalę ci nagrzaną laskę
do domu, to ja będę jej robił.
Rób.
Dobra, co mam robić?
Zrobisz jej zastrzyk z adrenaliny
w serce.
Ale *** sercem ma mostek,
więc musisz się przebić.
Musisz się wkłuć tak,
jakbyś ją dźgał.
- Muszę ją dźgnąć trzy razy?
- Nie trzy razy. Raz!
Ale jak chcesz, się przebić do serca
musisz dźgnąć mocno.
A jak już się wbijesz,
naciśnij tłok.
- A potem?
- Sam jestem ciekaw.
Kurwa, to nie jest śmieszne.
- Powinna się w sekundę ocknąć.
- Licz do trzech.
Raz...
Dwa...
Trzy!
Jeżeli dobrze się czujesz,
powiedz coś.
Coś.
Niezły trip.
Co...
Co chcesz dalej robić
z tym wszystkim?
A ty?
Jestem zdania, że nic się nie stanie,
jak Marsellus nigdy nie dowie się,
co się stało.
Gdyby Marsellus kiedykolwiek
się dowiedział,
miałabym takie same kłopoty, jak ty.
Szczerze wątpię.
Jeżeli potrafisz dotrzymać
tajemnicy, to ja też.
Przybijmy.
Nikomu ani słowa.
A teraz wybacz, ale pójdę już do domu
i dostanę zawału.
Vincent!
Chcesz jeszcze usłyszeć mój dowcip
z ''Pięciu Pięknych Pięści''?
Jasne.
Ale chyba jestem za bardzo
przerażony, żeby się śmiać.
Nie będziesz się śmiał,
bo nie jest śmieszny.
Ale jak jeszcze chcesz go usłyszeć,
to go opowiem.
Pewnie, mów.
Ulicą idą trzy pomidory.
Tatuś-pomidor, mama-pomidor
i mały pomidorek.
Pomidorek ciągle zostaje z tyłu.
W końcu tatuś-pomidor się wścieka,
podchodzi do niego, rozgniata go nogą
i mówi:
''Ruchy, Keczap''.
Trzymaj się, Vince.
Butch?
Butch, przestań na chwilę oglądać.
Mamy ważnego gościa.
Pamiętasz, jak ci mówiłam, że tatuś
umarł w obozie jenieckim?
To jest kapitan Koons.
Był z tatą w obozie.
Cześć, mały.
Strasznie dużo o tobie słyszałem.
Przyjaźniliśmy się z twoim tatą.
Siedzieliśmy razem w piekle Hanoi
ponad pięć lat.
Mam nadzieję,
że ciebie to nigdy nie spotka,
ale kiedy mężczyźni są w takiej
sytuacji, jak twój tatuś i ja,
i to tak długo, jak my,
przejmują nawzajem
swoje zobowiązania.
Jeśli to ja bym
nie doczekał,
major Coolidge rozmawiałby teraz
z moim synem, Jimem.
Ale wyszło tak, że to ja
rozmawiam z tobą.
Butch...
Mam coś dla ciebie.
Ten zegarek
kupił kiedyś twój pradziadek
w czasie l wojny światowej
w małym sklepie
w Koxville w Tennessee.
Wyprodukowała go pierwsza firma,
jaka zaczęła robić zegarki na rękę.
Przedtem ludzie nosili
zegarki kieszonkowe.
Szeregowy piechoty Erine Coolidge
kupił go w dniu,
kiedy wypływał do Paryża.
To był wojenny zegarek
twojego pradziadka.
Na wojnie nosił ten zegarek
codziennie.
A kiedy już skończył służbę,
wrócił do domu, do prababci,
zdjął zegarek i włożył go
do starej puszki na kawę.
l w tej puszce zegarek przeczekał,
aż kraj wezwał twojego dziadka
Dane'a Coolidge'a,
żeby płynął za morze i jeszcze raz
walczył z Niemcami.
Tym razem była to ll wojna światowa.
Twój pradziadek dał go
twojemu dziadkowi na szczęście.
Ale szczęście nie uśmiechało się
do Dane'a tak, jak do jego ojca.
Twój dziadek był piechocie morskiej
i zginął
razem z innymi marines
w bitwie o Wake lsland.
Dziadek wiedział,
że czeka go śmierć.
Żaden z chłopców nie łudził się,
że odpłynie z wyspy żywy.
Więc na trzy dni przed zdobyciem
wyspy przez Japończyków,
twój dziadek poprosił
działonowego na okręcie,
nieznajomego człowieka
nazwiskiem Winocki,
żeby złoty zegarek przekazał
jego maleńkiemu synkowi,
którego jeszcze nie zdążył zobaczyć.
Trzy dni potem dziadek już nie żył,
ale Winocki dotrzymał słowa.
Po wojnie złożył wizytę twojej babci,
przekazując twojemu malutkiemu
tacie złoty zegarek jego ojca.
Ten zegarek.
Ten zegarek miał na ręku twój tata,
gdy go zestrzelono *** Hanoi.
Schwytano go i zamknięto
w wietnamskim obozie jenieckim.
Wiedział, że gdyby żółtki
znalazły zegarek,
zabrałyby go.
A twój tatuś uważał,
że zegarek należy się tobie.
l po jego trupie jakiś chinol będzie
brał w swoje tłuste łapy coś,
co ci się prawnie należy.
Więc ukrył zegarek jedynym miejscu,
w którym mógł coś ukryć.
W dupie.
Całych pięć lat trzymał w dupie
ten zegarek.
A gdy umierał na dyzenterię,
dał mi go.
Dwa lata ukrywałem się
z bolesnym metalem w tyłku.
A potem
po siedmiu latach, odesłano mnie
do kraju, do rodziny.
A teraz,
mój mały,
oddaję ten zegarek tobie.
Już czas, Butch.
ZŁOTY ZEGAREK
Wilson nie żyje.
to najkrwawsza i najbrutalniejsza
walka, jaką widziało to miasto.
Coolidge zadawał ciosy szybko,
jak nikt przedtem.
- Myślisz, że Wilson nie żyje?
- Raczej tak.
Coolidge najpierw wpadł w szał,
a potem zdał sobie sprawę,
co zrobił.
Chyba nikt nie uciekał tak szybko
z ringu.
Sądzisz, że ta śmierć
coś zmieni w boksie?
Taka tragedia musi wstrząsnąć
światem boksu do głębi.
Ale najważniejsze, żeby przez te
smutne tygodnie uwaga W.B.A...
Marsellus.
- Jak leci?
- W porządku.
Nie miałam okazji podziękować
za kolację.
- Co macie?
- Obstawił zakłady.
- A jego trener?
- Mówi, że o niczym nie wiedział.
Wierzę mu.
- Myślę, że Butch go tak samo
wydymał, jak nas.
- Nie mamy ''myśleć''.
Mamy wiedzieć.
Zabierz go do psiarni i spuść psy.
Dowiemy się, co naprawdę wie,
a czego nie wie.
Jak chcesz znaleźć Butcha?
Przeczeszę całą ziemię,
a znajdę skurwiela.
Jeżeli Butch poleci do lndochin,
chcę, żeby jakiś czarnuch siedział
w miseczce ryżu
i posłał mu kulkę w dupę.
Zajmę się tym.
Proszę pana?
Co?
Pan bił się w tej walce?
Tej, co mówili w radio?
- Pan jest tym bokserem?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
To pan.
Prawda?
Wiem, że to pan.
Niech pan powie, że to pan.
To ja.
Pan zabił tego drugiego.
Nie żyje?
W radio mówili, że nie żyje.
Sorry, Floyd.
Jak to jest?
Co jak jest?
Zabić kogoś.
Pobić drugiego człowieka na śmierć
gołymi rękami.
A ty co? Nawiedzona?
Nie,
tylko bardzo mnie to interesuje.
Jest pan pierwszą osobą jaką znam,
która kogoś zabiła.
No to jak to jest kogoś zabić?
Jak mi dasz papierosa, to ci powiem.
Więc, Esmareldo....
Villa Lobos.
Z Meksyku?
Nazwisko mam hiszpańskie,
ale jestem z Kolumbii.
- Nieźle się nazywasz.
- Dziękuję.
A pan jak się nazywa?
Butch.
Butch.
- Co to znaczy.
- Amerykańskie imiona
nic nie znaczą.
Ale przechodząc do rzeczy,
Esmareldo,
co chciałabyś wiedzieć?
- Chcę wiedzieć, jak to jest
zabić człowieka?
- Nie wiem.
Dopiero od ciebie dowiedziałem się,
że go zabiłem.
Chcesz wiedzieć, jak się z tym czuję,
jak już wiem?
Nie mam absolutnie żadnych wyrzutów.
Co ci mówiłem?
Jak tylko się rozniesie, że jest
ustawione, zakłady oszaleją.
Wiem, aż trudno uwierzyć.
Pierdol go, Scotty. Jakby był
Lepszym bokserem, to by żył.
Gdyby nie zasznurował rękawic,
czego nie powinien był robić,
to by żył.
Kogo, kurwa, obchodzi?
Było, minęło.
Wystarczy już o nieszczęsnym,
panu Floydzie.
Porozmawiajmy o bogatym i szczęśliwym
panu Butchu.
U ilu bukmacherów obstawiłeś?
U wszystkich ośmiu?
Kiedy można odebrać?
Czyli jutro wieczorem będziesz
mieć całość.
Wiem, że nie wszyscy zdążą.
Świetnie, Scotty,
kurwa, fantastycznie.
Wyjedziemy z Fabienne rano.
W Knoxville będziemy za kilka dni.
Dobra, braciszku.
Masz rację.
Następnym razem będę już
w Tennessee.
Trzymaj się, bracie.
$ 45.60
A tu coś ekstra, za starania.
Jak ktoś będzie pytał, kogo dziś
wiozłaś, to co powiesz?
Prawdę.
Trzech elegancko ubranych,
lekko skacowanych Meksykanów.
Bonsoir,
Esmareldo Villa Lobos.
Buenas noches, Butch.
Zgaś światło.
- Tak lepiej, Groszku?
- Oui.
Ciężki dzień w biurze?
Dość ciężki.
Miałem z kimś spięcie.
Biedactwo.
Położymy się ''na łyżeczkę''?
Najpierw chciałem wziąć prysznic.
- Strasznie śmierdzę.
- Lubię, jak śmierdzisz.
Zdejmę kurtkę.
Oglądałam się w lustrze.
Chciałabym mieć sadełko.
Oglądałaś się w lustrze
i chciałabyś mieć sadełko?
Sadełko.
Sadełka są sexy.
No to powinnaś się cieszyć,
bo masz.
Cicho siedź, grubasie.
Nie mam sadełka.
Mam mały brzuszek.
Jak Madonna w ''Lucky Star''.
To nie to samo.
Nie wiedziałem, że jest różnica
między sadełkiem, a brzuszkiem.
Ogromna różnica.
Chcesz, żebym ja miał sadełko?
Nie.
Mężczyźni z sadełkiem wyglądają
jak dziady, albo jak goryle.
Ale u kobiety sadełko jest
bardzo seksowne.
Cała reszta wygląda normalnie.
Twarz, nogi, biodra, normalna pupa,
ale z brzuszkiem pięknie zaokrąglonym
od sadełka.
Jakbym je miała, nosiłabym koszulki
dwa rozmiary za małe,
żeby je podkreślić.
Myślisz, że facetom
by się podobało?
Nic mnie nie obchodzi,
co się podoba facetom.
Szkoda, że rzadko to,
co miłe w dotyku,
jest też miłe dla oka.
Gdybyś miała sadełko,
to bym cię w nie bijał.
- Bijałbyś mnie w brzuch?
- W sam środeczek.
A ja bym cię udusiła!
Położyłabym ci je na samym środku
twarzy, aż nie mógłbyś oddychać.
- Naprawdę?
- Tak.
Obiecujesz?
Zabrałaś wszystko, Groszku?
- Wszystko.
- Wspaniale.
Wszystko poszło zgodnie z planem?
Nie słuchałaś radia?
Nigdy nie słucham walk.
Wygrałeś?
Owszem.
- W dalszym ciągu się wycofujesz?
- Jasne.
Więc wszystko się dobrze skończyło?
Jeszcze się nie skończyło, skarbie.
Jesteśmy w wielkim
niebezpieczeństwie, prawda?
Gdyby nas znaleźli,
zabiliby nas, tak?
Ale nas nie znajdą, prawda?
Ciągle chcesz,
żebym z tobą pojechała?
Nie chcę być dla ciebie ciężarem.
Powiedz głośno.
Fabienne,
chcę, żebyś ze mną była.
- Na zawsze?
- Na wieki wieków.
Kochasz mnie?
Bardzo, bardzo cię kocham.
Butch.
Zrobisz mi dobrze językiem?
A ty go pocałujesz?
Ale ty pierwszy.
Mon amour.
L'aventure commence.
Chyba pękło mi żebro.
- Jak robiłeś mi dobrze językiem?
- Nie, przygłupie, w walce.
- Nie mów na mnie ''przygłup''.
- Mam na imię Fabby.
Cicho bądź, debilu!
Nie znoszę, kiedy mówisz, jak mongoł.
Dobra. Przepraszam.
Odwołuję.
Dasz mi ręcznik, Panno Kwietna?
To mi się podoba.
Jak mówisz do mnie ''Panno Kwietna''.
Kwietna Panna jest lepsza
od mongoła.
Nie nazwałem cię mongołem,
tylko przygłupem.
Ale odwołałem.
Butch?
Tak, cytryneczko?
- Dokąd pojedziemy?
- Jeszcze nie wiem.
Gdzie chcesz.
Zrobimy na tym kupę szmalu.
Ale nie aż tyle,
żeby leżeć brzuchem do góry
do końca życia.
Myślałem, że może moglibyśmy polecieć
gdzieś na południowy Pacyfik.
Takie pieniądze tam wystarczą
na długo.
- To moglibyśmy mieszkać
na Bora Bora?
- Jasne.
A jakby ci się tam nie podobało,
moglibyśmy się przenieść
na Tahiti, albo do Meksyku.
Ale ja nie mówię po hiszpańsku.
W Bora Bora też nie mówisz.
A poza tym meksykański jest łatwy.
- Donde esta el zapateria?
- Co to znaczy?
Gdzie jest sklep z butami?
Wypluj.
- Donde esta el zapateria?
- Doskonała wymowa.
Lada chwila będziesz moją
meksykańską mamusią.
- Que hora es.
- Que hora es?
- Która godzina?
- Która godzina?
Czas do łóżka.
Słodkich snów, fasolko.
Butch?
Nieważne.
Merde! Przestraszyłeś mnie.
Zły sen?
- Co oglądasz?
- Film o motocyklach.
Nie pamiętam tytułu.
- Oglądasz?
- Trochę.
Jakoś za wcześnie
na wybuchy i wojnę.
- O czym był?
- Skąd mam wiedzieć?
To ty go oglądałaś.
O czym był sen, głuptasie.
Nie pamiętam.
Rzadko kiedy pamiętam sny.
Proszę, jaki zrzęda od rana.
Lepiej wstań i chodźmy na śniadanie.
Jeszcze jedno buzi i wstaję.
- Zadowolony?
- Tak.
To wstawaj, leniuchu.
- Która godzina?
- Dochodzi dziewiąta.
- O której mamy pociąg?
- O jedenastej.
- Wiesz, co wezmę na śniadanie?
- Co?
Wielką porcję naleśników z jagodami
i syropem klonowym,
jajecznicę
i pięć parówek.
A do picia?
Ładnie wyglądasz.
Do picia
duży sok pomarańczowy
i czarną kawę.
- A potem zjem kawałek ciasta.
- Ciasto na śniadanie?
Ciasto jest dobre o każdej porze.
Placek jagodowy, jak naleśniki.
A na wierzchu
plasterek stopionego sera.
Gdzie mój zegarek?
Jest tam gdzieś.
- Nie ma go.
- Sprawdzałeś?
Kurwa, sprawdzałem!
Myślisz, że co, kurwa, robię?
Na pewno go zabrałaś?
Tak.
Był na komódce.
- Na kangurku?
- Tak, na kangurku.
No to go nie ma.
Powinien być.
Zdecydowanie powinien, ale go nie ma!
Więc gdzie jest?
Fabienne,
to był, kurwa, zegarek ojca.
Wiesz, co ojciec przeszedł,
żebym go miał?
Nie ma teraz czasu na opowieść,
ale przeszedł dużo.
Teraz skup się.
- Wzięłaś go?
- Chyba tak.
Chyba? Albo go wzięłaś,
albo nie. Czyli jak?
Wzięłam.
Na pewno?
Nie.
To nie twoja wina.
Zostawiłaś go w mieszkaniu.
Jeżeli zostawiłaś go w mieszkaniu,
to nie twoja wina.
Kazałem ci przynieść dużo rzeczy.
Przypominałem ci o nim,
ale nie wytłumaczyłem, jak ważny
jest dla mnie ten zegarek.
Zależało mi tylko na nim,
powinienem ci tak powiedzieć.
Przecież nie czytasz w myślach.
Przepraszam.
Nie przepraszaj. Tylko nie będę mógł
zjeść z tobą śniadania.
Dlaczego?
Bo muszę wrócić do mieszkania
po zegarek.
A gangsterzy nie będą
tam cię szukać?
Dowiem się.
Jak ich tam zastanę i będę wiedział,
że sobie nie poradzę,
zwieję.
Widziałam ten zegarek, myślałam,
że go wzięłam. Tak mi przykro.
Masz pieniądze
i zamów sobie smaczne naleśniki.
Biorę twoją hondę. Wrócę, zanim
powiesz ''naleśnik z jagodami''.
Naleśnik z jagodami.
Może nie aż tak prędko.
Ale prędko. OK.?
Ze wszystkich rzeczy,
jakie mogła zapomnieć,
ona zapomina, kurwa, mojego zegarka!
Specjalnie jej przypominałem.
''Na komódce, na kangurku''.
Powiedziałem dokładnie:
''Nie zapomnij zegarka mojego taty''.
Właśnie tym ich pobijesz, Butch.
Nie doceniają cię.
A to skurwiel!
- Nie żyje?
- Nie żyje.
Gdyby potrzebował pan świadka,
chętnie pomogę. To jakiś
pijany maniak!
Uderzył w pana i wjechał
w tamten wóz.
- Kto?
- On
Niech mnie chuj.
- Mogę w czymś pomóc?
- Stul się.
Zaraz, kurde, chwileczkę.
Chodź tu, cwelu.
Czujesz to ukłucie?
To duma.
Musisz ją, kurwa, przewalczyć.
Rozwalę cię.
Rozjebię ci łeb.
Nie ruszać się!
- To nie pańska sprawa.
- Zainteresowałem się nią.
- Rzuć broń.
- Nie rozumie pan.
Rzuć broń.
Zdejmij nogę z czarnego.
Załóż ręce za głowę
i podejdź do lady.
Skurwiel mnie zabije.
Stul się.
Podchodź.
Zed? Maynard.
Pająk złapał kilka muszek.
W moim sklepie nikt nie będzie
nikogo zabijał,
oprócz Zeda i mnie.
To Zed.
- Mówiłeś, że na mnie zaczekasz.
- Zaczekałem.
To dlaczego są cali we krwi?
Sami się tak załatwili.
Bili się, jak wpadli.
Ten chciał zabić tego.
Chciałeś go zabić?
Grace może stać przed sklepem?
- Dziś nie jest wtorek?
- Nie, czwartek.
To może.
Daj tu Pokraka.
Pokrak śpi.
No to go obudź, tak?
Na ziemię!
Który pierwszy?
Jeszcze nie wiem.
Czyli ty, chłopczyku.
- Chcesz to robić tutaj?
- Nie zabierzmy go
do starego pokoju Russela.
Miej na tego oko.
Chcesz wziąć broń, Zed?
Podnieś
No, podnieś.
Podnieś,
chcę, żebyś podniósł.
Odsuń się, Butch.
Wszystko OK.?
Nie.
Zupełnie, kurwa, nie OK.
I co teraz?
Co teraz?
Powiem ci, co teraz.
Zawołam paru czarnych karków,
Żeby przyszli do cioty
z obcęgami i palnikiem.
Słyszysz, buraku?
Tak prędko z tobą nie skończę.
Zrobię ci z dupy jesień średniowiecza!.
Chodziło mi, co z tobą i ze mną.
O takie "co teraz"?
Powiem ci, co teraz z tobą i ze mną.
Nie ma "ciebie i mnie".
Już nie.
Czyli jest dobrze?
Tak. Jest dobrze.
Dwie rzeczy.
Nikomu o tym nie mów.
To wszystko zostaje
między mną, tobą
i panem gwałcicielem, który resztę
krótkiego życia przeżyje
mdlejąc z bólu.
Nikt więcej ma o tym nie wiedzieć.
Po drugie:
wyjedziesz z miasta.
A jak już wyjedziesz,
nie wracaj,
albo po tobie.
Straciłeś w Los Angeles przywileje.
Zgoda?
Zgoda.
No to już, jazda stąd.
Fabienne!
- Bierz swoje rzeczy i jedziemy.
- Tak się bałam.
- A co z bagażem?
- Pierdol bagaż. Spóźnimy się
na pociąg.
- Czekam na dole.
- Wszystko w porządku?
- Chodź, już nie mów.
- Coś nam grozi?
Kochanie, chodź!
Skąd masz ten motocykl?
- To nie motocykl.
To chopper, skarbie, wskakuj.
- A gdzie moja honda?
Sorry, skarbie. Rozbiłem ją.
Proszę, chodź już.
- Coś ci się stało?
- Może złamałem nos, drobiazg.
Wskakuj.
Skarbie, musimy, kurwa jechać!
Przepraszam, Groszku.
Tak długo cię nie było,
miałam czarne myśli.
Przykro mi, kochanie.
Już w porządku.
Jak śniadanie?
Zjadłaś naleśniki z jagodami?
Nie mieli z jagodami.
Wzięłam z maślanką.
Na pewno nic ci nie jest?
Skarbie, od momentu, kiedy
wyszedłem, to był na pewno
najdziwniejszy dzień w moim życiu.
Wsiadaj, to ci opowiem.
Butch, czy to motocykl?
- To Harley.
- Czyj to Harley?
- Zeda.
- Kto to jest Zed?
Zed zszedł, skarbie.
Zed zszedł.
PROBLEM Z BONNIE
Chciałeś, Brett!
Chciałeś go wydymać!
Marsellus Wallace nie lubi
być dymany przez nikogo,
oprócz pani Wallace.
- Boże, proszę, nie chcę umierać.
- Czytasz Biblię, Brett?
- Tak.
- Werset, który znam na pamięć
wydaje się być odpowiedni.
Ezekiel 25:17
''Ścieżkę człowieka prawego
ze wszech stron otacza
niesprawiedliwość samolubnych
i tyrania złych ludzi.
Błogosławiony, kto w imię miłości
bliźniego i dobrej woli
prowadzi słabych
przez dolinę ciemności,
bo prawdziwie strzeże on brata swego
i odnajduje dzieci zaginione.
l uderzę z wielką pomstą
i zapalczywością
na tych, którzy braci mych otruć
i zniszczyć próbują.
l poznacie, że imię me Pan,
gdy uczynię pomstę moją *** wami''.
Twój znajomy?
Tak. Vincent - Marvin,
Marvin - Vincent.
To powiedz mu, żeby się zamknął.
Wkurwia mnie.
Marvin! Na twoim miejscu
bym się powstrzymał.
Gińcie, skurwiele!
Dlaczego nam, kurwa, nie powiedziałeś
o tym w łazience?
Zapomniałeś?
Że był tam, kurwa,
z ręcznym działkiem?
Widziałeś jego giwerę?
Była większa od niego.
Powinniśmy, kurwa, nie żyć.
Mieliśmy farta.
To nie był fart.
- Może.
- To był... palec Boży.
Wiesz, co to jest palec Boży?
Chyba tak.
To znaczy, że Bóg zstąpił z nieba
i powstrzymał kule.
Tak właśnie.
Dokładnie to znaczy.
Bóg zstąpił z nieba
i powstrzymał kule.
Powinniśmy już stąd wypadać.
Przestań!
Nie zlewaj tego.
- To był, kurwa, cud.
- Kurwa, Jules, wyluzuj.
Tak się zdarza.
- Nie, tak się nie zdarza.
Chcesz kontynuować tę teologiczną
dysputę w samochodzie,
czy w pierdlu z psami?
Powinniśmy już, kurwa, nie żyć.
Przed chwilą byliśmy świadkami cudu
i chcę, żebyś to dostrzegł!
Dobra, to był cud.
Możemy iść?
No już, czarnuchu, idziemy.
Widziałeś kiedyś serial ''Gliny''?
Raz oglądałem i jakiś pała opowiada,
jak się strzelał w korytarzu
z gościem.
Ładuje w niego magazynek
i nie trafia ani razu.
A byli tylko we dwóch
- on i ten gość.
To dziwne, ale się zdarza.
Jak chcesz udawać ślepego,
to sobie kup wilczura.
Ja mam oczy szeroko otwarte.
- To znaczy co, kurwa?
- Że ja już skończyłem.
Od dzisiaj się wycofuję.
- Chryste!
- Nie bluźnij!
- Mówię, nie bluźnij!
- Odjebało ci!
Dziś powiem Marsellusowi,
że wypadam z biznesu.
- Nie zapomnij powiedzieć, dlaczego.
- Powiem na pewno.
- Założę się o 1 0 tysięcy,
że cię wyśmieje.
- No to co?
Marvin, a ty co myślisz?
Nie ma w ogóle zdania.
Uważasz, że Bóg zstąpił z nieba
i powstrzymał...
Co to, kurwa, było?
- Przypadkowo strzeliłem mu w twarz.
- Kurwa, po co?
Mówię, że przypadkowo.
- Widziałem już wiele
posranych akcji...
- Spokojnie.
To był wypadek.
Najechałeś na wybój i mi wystrzelił.
Nie najechałem na żaden,
kurwa, wybój!
Nie chciałem skurwiela zabić.
Pistolet sam mi wystrzelił.
Patrz, jaka sieka.
Jeździmy po mieście w biały dzień.
- Nie wierzę.
- To lepiej uwierz!
Musimy zjechać z ulicy.
Pały raczej zwracają uwagę
na zakrwawione bryki.
- Pojedźmy w jakieś
zaprzyjaźnione miejsce.
- Jesteśmy w Valley.
Marsellus nie ma tu przyjaciół.
Jules, nie ja tu mieszkam!
- Co robisz?
- Dzwonię do kumpla w Toluca Lake.
- Gdzie to jest?
- Za wzgórzem,
przy studiach Burbank.
Jak Jimmy'ego nie ma w domu,
to nie wiem, co kurwa, zrobimy.
Nie mam innych kumpli w tym rejonie.
Jimmy? Jak leci? Tu Jules.
Słuchaj, jesteśmy z kumplem
w ciemnej srace. Musimy zjechać
z drogi, i to szybko.
Potrzebuję twojego garażu
na parę godzin.
Musimy być, kurwa, bardzo ostrożni
z Jimmy'm.
Wystarczy jedna uwaga, żeby
wyrzucił nas na ulicę.
- l co wtedy zrobimy?
- Nie ruszymy się,
zanim trochę nie podzwonimy.
Ale lepiej, żeby do tego nie doszło.
Jimmy, to kumpel.
Człowiek nie zwala się kumplowi
do domu i się nie rządzi
Tylko ma mnie nie obrażać.
Odjebało mu, jak zobaczył Marvina.
Postaw się w jego położeniu.
Jest ósma rano, właśnie się obudził
i nie jest na to przygotowany.
Pamiętaj, że to on nam
robi przysługę.
Jak myśli, że może mnie za to
obrażać, niech sobie w dupę
wsadzi swoją przysługę.
- Kurwa, coś ty narobił
z tym ręcznikiem?
- Wytarłem ręce.
- Najpierw się je myje.
- Widziałeś, umyłem.
- Widziałem, że zamoczyłeś.
- Umyłem je, kurwa.
Krew się ciężko zmywa.
Może by zeszła, jakby miał
jakiś proszek.
Myłem się tym samym mydłem,
a mój ręcznik nie wygląda, kurwa,
jak podpaska.
A jakby tu wszedł i zobaczył
taki ręcznik?
Właśnie takie pierdy mogą
zaognić sytuację.
Słuchaj, nie grożę ci.
Szanuję cię i w ogóle.
Ale nie stawiaj mnie w takim
położeniu.
Okay.
Ładnie mnie prosisz, Jules,
więc nie ma sprawy.
To twój kumpel, ty go obsługuj.
Ja pierdolę, Jimmy!
To musi być strasznie droga kawa.
Wystarczyłaby jakaś rozpuszczalna.
A ty nam serwujesz,
kurwa, ambrozję.
- Jaki to smak?
- Daj spokój.
- Co?
- Nie musisz mi mówić,
jaką mam pyszną kawę.
Sam ją kupuję, więc wiem,
że jest dobra.
Jak Bonnie robi zakupy,
kupuje jakiś szajs.
Ja kupuję najdroższą, bo jak piję,
to chcę czuć smak.
Ale teraz wolałbym się nie zajmować
smakiem mojej kawy,
ale sztywnym czarnuchem
w garażu.
Nic nie mów.
Chciałem o coś zapytać.
Jak tu przyjechałeś,
czy widziałeś gdzieś znak
''Skład sztywnych czarnuchów''?
Czy widziałeś na moim domu znak
''Skład sztywnych czarnuchów''?
Nie, nie widziałem.
- A wiesz dlaczego nie widziałeś?
- Dlaczego?
Bo nie zajmuję się składowaniem
sztywnych czarnuchów.
Nie rozumiesz,
że jak wróci Bonnie i znajdzie
we własnym domu trupa,
będę się rozwodził?
Żadnych terapii małżeńskich,
żadnych separacji.
Z miejsca, kurwa, rozwód.
A ja nie chcę się rozwieść!
Chcę ci pomóc, naprawdę.
Ale nie zamierzam przy okazji
zostać bez żony.
Nie łaś się. Nic nie wskórasz.
Choćbyś nie wiem co mówił
i tak nie zapomnę, że kocham żonę.
Wróci za półtorej godziny.
Ma nocną zmianę w szpitalu.
Musicie podzwonić?
Porozmawiać z paroma osobami?
To już! A potem jazda z mojego domu,
zanim ona wróci.
Tylko o to nam chodzi.
Nie chcemy ci, kurwa, namieszać.
Chcemy tylko zadzwonić do naszych,
żeby po nas przyjechali.
Właśnie mi mieszacie.
A namieszacie mi, kurwa,
jeszcze bardziej, jak wróci Bonnie.
Zróbcie to dla mnie.
Telefon jest w sypialni.
Radziłbym... do roboty.
Powiedzmy, że wraca do domu.
Co zrobi?
Kurwa, jasne, że jej odwali.
To żadna odpowiedź.
Ty ją znasz, ja nie.
Jak bardzo jej odwali?
Musisz zrozumieć, że ta cała
sytuacja z Bonnie
wymaga wielkiej ostrożności.
Jak wróci zmęczona z pracy i zastanie
bandziorów, przerabiających jej
kuchnię na gangsta,
może być nieobliczalna.
Rozumiem, Jules.
Zastanawiam się tylko,
co może się stać.
Nie mów mi, kurwa,
co może się stać.
Chcę od ciebie usłyszeć:
''Nie ma sprawy, Jules.
Wszystko załatwię.
Wracaj, uspokój skurwieli,
i poczekaj na wsparcie.
Zaraz ktoś się zjawi.
''Nie ma sprawy, Jules.
Wszystko załatwię.
Wracaj, uspokój skurwieli i poczekaj
na pana Wolfa. Zaraz tam się zjawi.''
Przysyłasz Wolfa?
Poprawił ci się humor?
Kurwa,
więcej nie trzeba.
Czy jest typem histerycznym?
Kiedy ma wrócić?
lmiona?
Jules...
Vincent...
Jimmy...
Bonnie...
Czyli za pół godziny.
Będę za dziesięć minut.
9 MlNUT l 37 SEKUND PÓŹNlEJ
Jimmy, tak?
To twój dom?
- Tak.
- Winston Wolf. Rozwiązuję problemy.
- Dobrze się składa.
- Słyszałem. Mogę wejść?
Proszę.
Pewnie ty jesteś Jules.
A w takim razie ty... Vincent.
Przejdźmy do rzeczy, panowie.
Jeśli mnie dobrze poinformowano,
czasu jest niewiele, tak, Jimmy?
Absolutnie.
Twoja żona, Bonnie...
wraca o 9:30. Zgadza się?
-
Dano mi do zrozumienia,
że jeśli wróci i nas zastanie,
nie będzie zachwycona.
- W rzeczy samej.
- Więc mamy 40 minut, żeby zniknąć.
Jeżeli będziecie robić, co wam
powiem, to wystarczająco dużo czasu.
Teraz tak... macie w garażu trupa
bez głowy. Chcę go zobaczyć.
Jimmy?
Zrób coś dla mnie, proszę.
Chyba czułem zapach kawy.
- Zrobiłbyś mi?
- Jasne.
Z mlekiem?
Dużo mleka, dużo cukru.
Mówcie mi wszystko o samochodzie.
Blokuje się?
Jest głośny, dymi,
jest w baku benzyna?
- Oprócz tego, jak wygląda,
jest w porządku.
- Na pewno?
Bo nie chcę w drodze odkryć,
że nie działa lampka hamulca.
- O ile, kurwa, wiem,
auto jest tip-top.
- Dobrze.
Wracajmy do kuchni.
- Proszę, panie Wolf.
- Dziękuję, Jimmy.
Dobra, najpierw wy.
Weźcie ciało,
wsadźcie do bagażnika.
Dobrze mi się wydaje, że to
porządny dom
- i są tu różne środki czyszczące?
- Tak, pod zlewem.
Dobrze. Teraz wy dwaj musicie
umyć nimi w środku samochód.
l to szybko, szybko.
Musicie wyczyścić za siedzeniami,
wydłubać wszystkie kawałeczki
mózgu i czaszki.
Wytrzyjcie tapicerkę.
Nie musicie aż tak z nią przesadzać.
Nikt nie będzie z niej jadł.
Po prostu raz przejedźcie.
Dokładniej musicie czyścić tam,
gdzie najbardziej zabrudzone.
Plamy krwi musicie namoczyć.
Jimmy, musimy przejrzeć ci
szafę.
Potrzebuję kocy, kołder,
prześcieradeł.
lm grubsze i ciemniejsze,
tym lepsze. Białe się nie nadają.
Musimy zakryć dla niepoznaki
wnętrze wozu.
Siedzenia i podłogę wyłożymy
kołdrami i kocami.
Jak nas zatrzyma sierżant
i wsadzi łeb do środka,
raczej się wyda.
Ale na pierwszy rzut oka wóz
musi wyglądać normalnie.
Jimmy, prowadź.
Chłopcy... do roboty.
Może jakieś ''proszę''.
- Słucham?
- Powiedziałem ''może jakieś proszę''.
Wyjaśnijmy to sobie.
Nie jestem tu po to, żeby prosić,
ale, żeby mówić, co macie robić.
A jeśli instynkt samozachowawczy
nie jest ci obcy,
lepiej bierz się, kurwa, do roboty,
i to już.
Jestem tu, żeby pomóc.
Jeżeli ktoś nie życzy sobie
mojej pomocy... powodzenia, panowie.
Źle nas pan rozumie.
Doceniamy pańską pomoc.
Nie chciałem pana urazić.
Po prostu nie lubię,
jak ktoś mi rzuca rozkazy.
Jestem zdawkowy,
bo chodzi o czas.
Szybko myślę, szybko mówię i chcę,
żebyście szybko robili, co trzeba,
jak chcecie z tego wyjść.
Więc pięknie proszę,
z wisienką na wierzchu,
Sprzątnijcie, kurwa, samochód.
Nie patrz tak, kurwa, na mnie.
Czuję to spojrzenie.
Chevrolet Nova, rocznik '7 4
Zielony.
Nic, tylko upaskudzony w środku.
Za około 20 minut.
Ktoś nieistotny.
Porządny z ciebie gość, Joe.
Wielkie dzięki.
- Jak tam, Jimmy?
- Całkiem dobrze.
Mam tu wszystko, ale...
- Proszę pana, musi pan zrozumieć...
- Winston, Jimmy. Mów mi Winston.
Musisz zrozumieć, Winston...
to nasza najlepsza pościel.
Prezent ślubny
od wujka Conrada i cioci Ginny.
- Oboje już nie żyją.
- Pozwól, że o coś zapytam.
- Mogę?
- Proszę.
Czy wujek Conrad i ciocia Ginny
byli milionerami?
Nie.
A wujek Marsellus jest.
l jestem pewien, że nawet gdyby
wujek Conrad i ciocia...
Ginny tu byli,
nie urządziliby ci całej sypialni,
co wujek Marsellus z chęcią uczyni.
Osobiście lubię dąb.
Sam mam u siebie.
A ty, Jimmy?
Lubisz dąb?
Dąb jest ładny.
Nigdy ci, kurwa, tego nie zapomnę.
To jakieś obrzydliwe, jebane gówno.
Słyszałeś teorię, że kiedy człowiek
raz przyzna, że źle postępuje,
natychmiast zostają mu wybaczone
wszystkie złe uczynki?
Pierdol się, stary.
Chuj, co to wymyślił, nie musiał
przez ciebie własnymi paluchami
- zbierać kawałków czaszki.
- Mam próg wytrzymałości
na obelgi, które przyjmuję.
A teraz jestem wyścigowym autem
i mam strzałkę na czerwonym.
Wiesz, kurwa, ze wóz wyścigowy
ze strzałką na czerwonym
jest niebezpieczny.
Mogę wybuchnąć.
Możesz wybuchnąć?
Ja za chwilę, kurwa, wypuszczę
atomowy grzyb.
Za każdym razem, jak biorę
w palce mózg
robią się ze mnie ''Działa Nawarony''.
A właściwie, co ja, kurwa,
robię z tyłu?
To ty powinieneś
skrobać mózg, skurwielu.
Zamiana. Ja myję okna, a ty
zbierasz czarnuchowi czaszkę.
Dobra robota, panowie.
Może się jeszcze z tego wygrzebiemy.
Nie wierzę, że to ten sam wóz.
Dobra, przestańmy się nawzajem
lizać po chujach.
Etap pierwszy skończony, auto czyste.
Przechodzimy do etapu drugiego:
umyć was obu.
Rozbierzcie się.
- Do naga?
- Do gołej dupy.
Szybko, panowie,
mamy jakieś 1 5 minut,
zanim przyjedzie pani Jimowa.
Kurde, zimno jest rano.
To absolutnie konieczne?
- Wiecie, jak wyglądacie?
- Jak?
Jak goście, co przed chwilą
rozwalili komuś łeb.
Tak, zrzucenie zakrwawionych szmat
jest absolutnie konieczne.
Wrzućcie ubrania Jimmy'emu do worka.
Tylko nie bądź idiotą i nie wystawiaj
go przed dom dla śmieciarza.
Bez obaw, bierzemy je ze sobą.
Jim, mydło.
W porządku, panowie.
Na pewno byliście kiedyś na wsi.
Zaczynamy.
Ja pierdolę, ale zimna woda.
Lepiej wy, niż ja, panowie.
Śmiało z mydłem. Porządnie.
Na włosy Vincenta.
Ręcznik.
Dobra, starczy.
Rzuć im ubrania.
Wyśmienicie.
Nie mogło być lepiej.
Wyglądacie, jak...
Jak wyglądają, Jimmy?
Jak matoły.
Jak para matołów.
Ha ha. To twoje ubrania, skurwielu.
Dobra panowie. Przez te śmiechy
skończymy w więzieniu.
Nie każcie mi prosić.
Panowie, ustalmy reguły.
Jedziemy do miejsca ''Monster Joe
- usługi holownicze''.
Monster Joe i jego córka Raquel
rozumieją nasz problem.
lch zakład jest w North Hollywood,
więc pojedziemy Hollywood Way.
Ja będę prowadził trefny wóz.
Jules, jedziesz ze mną.
Vincent, ty trzymasz się za nami.
Jak natrafimy na jakiegoś sierżanta,
nikt się nie rusza,
zanim ja się nie ruszę.
- Powtórz.
- Nikt się nie rusza, chyba że...
- Że co?
- Chyba, że pan się ruszy.
Genialnie pojąłeś.
A ty, kowboju?
Potrafisz panować *** ostrogami?
Proszę pana, broń mi sama wypaliła.
Nie wiem, jak.
W porządku. Jeżdżę bardzo szybko,
więc trzymaj tempo.
Jak odbiorę samochód
w stanie innym, niż go oddałem,
Monster Joe będzie
grzebał dwa trupy.
- Czyli w porządku?
- Bezwzględnie.
Chłopcy, poznajcie Raquel.
Kiedyś to wszystko będzie
należeć do niej.
Cześć. Co jesteście tak ubrani?
ldziecie grać w siatkówkę?
Zabieram tę damę na śniadanie.
Gdzieś was podrzucić?
Gdzie mieszkacie?
- W Redondo.
- W lnglewood.
Widzę waszą przyszłość:
widzę... taksówkę.
Przenieście się ze wsi do miasta.
Powiedz dobranoc, Raquel.
- Dobranoc, Raquel
- To na razie.
l nie naróbcie znowu kłopotów,
urwisy.
Panie Wolf, patrzeć, jak pan pracuje
było prawdziwą przyjemnością.
Bardzo dziękujemy.
Mówcie mi po imieniu.
Słyszałaś, moja panno? Szacunek.
- Szacunek dla starszych świadczy
o kimś z charakterem.
- Mam charakter.
To, że masz charakter, nie znaczy,
że jesteś z charakterem.
Jedziemy razem?
Ja bym zjadł śniadanie.
Zjesz ze mną?.
Dobra.
Myślałem, że to Europejczyk.
Taki z niego Europejczyk,
jak z ziela angielskiego.
Ale był w porządku.
Absolutnie. Wszystko pod kontrolą.
Nawet się nie wkurwił,
jak się stawiałeś. Aż się zdziwiłem.
Chcesz bekon?
Nie jem wieprzowiny.
- Jesteś Żydem?
- Nie jestem Żydem,
ale nie podchodzą mi świnie.
- Dlaczego?
- Bo są obmierzłe.
Nie jem takich zwierząt.
Bekon jest pyszny.
Kotlety są pyszne.
Może i szczur smakuje, jak ptyś.
Nie wiem, bo i tak
nie zjadłbym skurwiela.
Świnie śpią i ryją w gównie.
Dlatego są obmierzłe.
Nie wezmę do ust niczego,
co lubi własne odchody.
- A psy? Psy zjadają własne gówna.
- Psów też nie jadam.
Ale uważasz, że psy są obmierzłe?
Może nie aż obmierzłe,
ale na pewno brudne.
- Tylko, że pies ma osobowość.
l tym wygrywa.
- Czyli rozumując w ten sposób,
gdyby świnia miała osobowość,
przestałaby być obmierzła?
To musiałaby być jakaś zajebiście
piękna i urocza świnia.
Cary Grant wśród świń.
Bardzo dobrze.
Dobrze, że wraca ci humor.
Jakoś cicho dotąd siedziałeś.
- Siedziałem i myślałem.
- O czym?
- O cudzie, który widzieliśmy.
- Ty widziałeś.
- Ja widziałem rzadki przypadek.
- Czym jest cud?
- Dziełem Boga?
- A co to jest dzieło Boga?
Chyba, jak Bóg sprawia,
że niemożliwe staje się możliwe.
Ale według mnie to dzisiejsze
pod to nie podpada.
Nie rozumiesz, że to nieważne?
Patrzysz na to ze złej strony.
Bóg mógł powstrzymać kule,
zmienić Colę w Pepsi, albo
znaleźć mi kluczyki do wozu.
Nie chodzi o to, co się stało.
Nie ma znaczenia, czy to było
''książkowym'' cudem.
Ważne jest, że poczułem
dotyk Boga.
Bóg się włączył.
Ale dlaczego?
Właśnie to, kurwa, za mną chodzi.
Nie wiem.
- Ale już nie zasnę.
- Czyli mówisz poważnie?
Naprawdę to rzucasz?
- Już na dobre? Zdecydowanie.
To co będziesz robił?
Właśnie o tym rozmyślałem.
Najpierw doręczę walizkę
Marsellusowi.
A potem po prostu będę sobie
chodził po świecie.
- Jak to?
- Jak Caine w ''Kung Fu''.
Chodził od miasta do miasta,
poznawał ludzi.
Jak długo zamierzasz
chodzić po ziemi?
- Aż znajdę się tam, gdzie chce Bóg.
- A jak nie doczekasz?
- Będę czekał do końca.
- Więc chcesz zostać żulem?
Będę po prostu sobą, Vincent.
Nie, Jules, ty chcesz być żulem.
Jak obsrane dziady,
co żebrzą o drobne.
Śpią w koszach na śmieci,
jedzą, co ktoś wyrzuci.
To zwykłe obszczymury.
Bez pracy, bez domu, bez pieniędzy.
Ty też taki będziesz - żul, kurwa.
Właśnie tu się różnimy, przyjacielu.
Garcon, kawę!
To dzisiaj rano było dziwne,
na pewno.
- Ale nikt nie zamienił wody w wino.
- Cuda mają pełen asortyment.
- Przestań mi tak, kurwa, mówić.
- Jak się boisz odpowiedzi,
nie zadawaj strasznych pytań.
Muszę iść na kupę.
Kiedy podjąłeś decyzję?
Jak tu siedziałeś i jadłeś ciastko?
Tak. Jadłem ciastko, piłem kawę,
odgrywałem całe zajście w głowie
i doznałem tego, co alkoholicy
nazywają ''chwilą zrozumienia''.
Jeszcze porozmawiamy.
- Kocham cię, Ptysiu.
- Kocham cię, Króliczku.
Wszyscy spokojnie!
To jest napad!
A niech się jakiś chuj ruszy, to
to rozwalę każdego skurwysyna
po kolei.
Jasne?
Klienci niech siedzą!
Kelnerki na podłogę!
Już, kurwa!
Albo was rozwalę! Dalej!
Ty, w rogu. Zabieraj panie
do tego boksu. Liczę do dziesięciu!
Meksykanie z kuchni, wychodzić tu!
A ty, kurwa, co? Na podłogę!
Ruchy! Ruchy!
Jestem menadżerem.
Nie ma problemu, żadnego.
- Chcesz, żebym miał problem?
- Nie, proszę pana.
Chcesz, żebym miał problem?
- Chyba mamy chojraka, Króliczku.
- Rozwal go!
Nie jestem chojrakiem.
Jestem kierownikiem.
Ta restauracja jest nasza!
Weźcie, co chcecie.
Powiedz wszystkim,
żeby współpracowali.
To szybko będzie po sprawie.
- Rozumiesz?
- Tak.
Proszę państwa,
Niech każdy współpracuje,
To szybko będzie po sprawie.
Dobra robota.
Teraz się przejdę i będę
zbierał portfele.
Macie je bez gadania wrzucić
do torby.
Jasne?
Wyjmujcie portfele!
Do torby.
Do torby!
To komórka? Do torby.
A teraz na podłogę!
Do torby.
- Co jest w teczce?
- Brudy szefa.
- Każe ci prać brudy?
- Jak chce mieć czyste.
- Chujowa robota.
- Zabawne, właśnie też tak myślałem.
- Otwórz.
- Nie mogę.
- Nie dosłyszałem.
- Dosłyszałeś.
Co się dzieje?
- Chyba mamy tu ochroniarza.
- Strzel mu w ryj.
- Bez obrazy, ale nie pierwszy raz
ktoś we mnie celuje.
- Otwórz teczkę, bo będzie ostatni.
- Niech pan robi, co każą!
Bo nas pozabijają!
Stul ryj, grubasie.
Nie twoja, kurwa, sprawa.
Spokojnie, Króliczku, jest OK.
Liczę do trzech.
Jak, kurwa, nie puścisz tej walizki,
opróżnię ci magazynek prosto w łeb.
Jasne?
Raz...
Dwa...
- Trzy.
- Okay, Ringo.
Wygrałeś.
Walizka jest twoja.
Otwórz.
Czy to jest to, o czym myślę?
Piękne.
Co tam jest?
Puść go!
Łeb ci, kurwa, rozwalę!
- Zabiję!
- Powiedz jej, żeby się zamknęła!
Cicho, Króliczku!
- Uspokój ją!
- Spokojnie, Króliczku.
- Powiedz, że nic ci nie zrobię.
- Nic mi nie zrobi!
- Obiecaj jej!
- Obiecuję!
- Jak ma na imię?
- Yolanda.
Yolanda? Nie będziemy robić
nic głupiego, tak?
- Nie rób mu nic złego!
- Nikt mu nic nie zrobi.
Będziemy, jak trójka Zorro.
A jaki jest Zorro?
Yolanda!
Jaki jest Zorro?
Opanowany.
Correctamundo!
My też tacy będziemy.
Będziemy opanowani.
A teraz, Ringo,
liczę do trzech.
l chcę,
żebyś odłożył broń,
położył dłonie płasko na stole
i usiadł.
Ale będziesz przy tym
cały czas opanowany.
Gotów?
Raz...
Dwa...
Trzy.
Teraz daj mu odejść!
Myślałem, że będziemy opanowani.
Denerwuję się, jak na mnie
wrzeszczysz.
A jak się denerwuję,
zaczynam się bać.
A jak się skurwiel boi,
inny skurwiel może niechcący
przyjąć kulkę.
Ale pamiętaj: zrobisz mu krzywdę
i nie żyjesz.
Rozumiem.
Ale tego nie chcę.
l ty tego nie chcesz.
l Ringo też tego nie chce.
Więc zobaczmy, co się da zrobić.
Jest tak.
Normalnie obydwoje bylibyście
sztywni, jak łącze ze stolicą.
Ale kroicie numer, kiedy akurat
przeżywam zmianę.
Nie chcę was zabić.
Chcę wam pomóc.
Ale nie mogę wam dać tej walizki.
Nie jest moja.
A poza tym za dużo przeszedłem,
żeby tak ją wam oddać.
Vincent! Spokojnie!
Yolanda, spokojnie,
ciągle tylko rozmawiamy.
Wyceluj we mnie.
Vincent, ty sobie usiądź
i nic, kurwa, nie rób.
Powiedz jej, że wszystko w porządku.
- W porządku, Króliczku.
- Jak tam, skarbie?
Muszę siusiu.
Chcę do domu.
Wytrzymaj, jesteś świetna.
Jestem z ciebie dumny i Ringo też.
Już prawie koniec.
Powiedz, że jesteś dumny.
- Jestem z ciebie dumny, Króliczku.
- Kocham cię.
Ja ciebie też, Króliczku.
A teraz znajdź w torbie mój portfel.
- Który to?
- Z napisem ''Niezły Skurwiel''.
To mój Skurwiel.
Otwórz.
Wyjmij hajs.
Przelicz.
lle jest?
Z półtora tysiąca dolarów.
Schowaj do kieszeni.
Weź sobie.
Razem z resztą portfeli i kasą
macie całkiem niezły osiąg.
Jak dajesz cymbałowi półtora kafla,
zdejmuję ich dla zasady.
Yolanda, on nic, kurwa, nie zrobi!
Vince, kurwa, zamknij się
Yolanda, patrz na mnie.
Poza tym nie daję mu pieniędzy,
tylko coś za nie kupuję.
- Chcesz, Ringo, wiedzieć, co?
- Co?
Twoje życie. Oddaję ci te pieniądze,
żebym nie musiał cię zabić.
Czytujesz Biblię?
Z rzadka.
Nauczyłem się na pamięć
jednego wersetu.
Ezekiel 25:17
''Ścieżkę człowieka prawego
ze wszech stron otacza
niesprawiedliwość samolubnych
i tyrania złych ludzi.
Błogosławiony, kto w imię miłości
bliźniego i dobrej woli
prowadzi słabych
przez dolinę ciemności,
bo prawdziwie strzeże on brata swego
i odnajduje dzieci zaginione.
l uderzę z wielką pomstą
i zapalczywością
na tych, którzy braci mych otruć
i zniszczyć próbują.
l poznacie, że imię me Pan,
gdy uczynię pomstę moją *** wami''.
Powtarzałem to od lat.
A jak ktoś słyszał,
zawsze źle kończył.
Nigdy nie roztrząsałem
znaczenia tych słów.
Myślałem, że to fajny tekst,
żeby wygłosić skurwielowi,
zanim przyjmie kulkę.
Ale dziś zobaczyłem coś,
co kazało mi się zastanowić.
l myślę,
że ty możesz być złym człowiekiem,
a ja jestem prawy.
A pan kaliber 45 jest pasterzem,
strzegącym mej sprawiedliwej dupy
w dolinie ciemności.
Albo
to ty jesteś prawym człowiekiem,
ja pasterzem,
a świat jest zły i samolubny.
Chciałbym tak.
Ale gówno prawda.
Prawda jest taka,
że ty jesteś słaby,
a ja jestem tyranią złych ludzi.
Ale się staram.
Staram się, jak mogę,
być pasterzem.
ldź.
Chyba powinniśmy się zbierać.
Chyba już by należało.