Tip:
Highlight text to annotate it
X
Magnavox Odyssey został wypuszczony na rynek w 1972,
stał się tym samym pierwszą domową konsolą.
Więc jeśli chodzi o cofanie się w czasie,
nie można pójść wiele dalej.
Spójrzcie na to. Wygląda jak statek kosmiczny.
Po co jest ta góra?
Kontrolery są jeszcze dziwniejsze.
Jest na nich przycisk "RESET" oraz dwa pokrętła.
Jedno by poruszać się pionowo, drugie - poziomo.
I jest też jeszcze jedno, Bóg raczy wiedzieć, do czego.
Powiedzcie mi - jak mam niby to trzymać?
Może po prostu postawić na stole.
Przewody są grube i zupełnie nieelastyczne.
I, do tego, bardzo krótkie.
Gdy siedzę na kanapie, kable nie sięgają.
Jednak kabel łączący konsolę z telewizorem jest długi jak chuj.
No dobra, zakładam, że należy grać w to z kontrolerem na kolanach lub podłodze.
Jesteśmy gotowi pograć w Odyssey.
Ach, zapomniałem o jednej rzeczy.
Potrzebujemy gry, a oto gry.
Wyszukane, prawda?
Tytuły to najlepsza część.
Na jakich grach wyrośliście?
Może "Wecking Crew" na NES-a, albo "Afterburner" na Sega Master System,
a może na "Grze pierwszej" na Odyssey?
Włącznika nie ma.
Kiedy włoży się grę, konsola startuje.
Całkiem wydajne, ale połowę czasu nie działa.
Muszę się przy tym napierdolić aż pojawi się obraz.
A wtedy na ekranie dostajemy tylko kropkę, czy kreskę,
czy jakkolwiek chcecie to chujstwo nazywać.
Jedyne, czego teraz potrzeba, to kogoś, z kim można zagrać.
Wybaczcie, ale to są gry tylko dla dwóch graczy,
więc nie mam za dużego wyboru.
No dobra - wyłaź.
Oto Nerdowy Kloc.
Sklonowałem go z własnego gówna.
No dobra Klocu, jesteś gotowy zagrać w Odyssey?
No jasne, że jesteś.
Gdzie jesteś? Tu jesteś.
Tu jesteś!
Pograjmy w chowanego.
Ja nie patrzę, a ty się schowaj.
Gotowy? OK.
No dobra, tu jesteś?
Byłem blisko!
Co ty robisz?
A rozumiem, to jak sranie.
Teraz ja spróbuję.
Zróbmy to razem, tak jak gówno robi się cieńsze na końcu.
O nie, rozpadło się!
Zróbmy loda na patyku.
Tak - oto lód na patyku!
Gwałcisz mnie, gwałcisz mnie!
A teraz po prostu polatajmy wszędzie!
Stary, ludzie w 1972 musieli się niesamowicie nudzić.
Naprawdę trzeba było używać wyobraźni, Odyssey nie ma dźwięku.
I, jeśli się *** tym zastanowić, nie ma też grafiki.
Spójrzcie na te wszystkie rzeczy, które są w opakowaniu.
Są żetony, karty, kości, tablica wyników i najważniejsze - nakładki.
To substytut grafiki.
Są w dwóch różnych rozmiarach
w zależności od rozmiaru telewizora.
Gry są wszystkie takie same, po prostu dwie kropki na ekranie.
Jednak wszystkie zaprogramowane są nieco inaczej.
Instrukcja to absolutny niezbędnik,
bo bez niej trudno się domyślić, która gra działa z którą nakładką.
Zagrajmy w tenisa.
Po prsotu przyklejcie to sukinsyństwo do ekranu i gotowe.
Czy to nie ekscytujące?
Tak, trzeba robić własne efekty dźwiękowe.
Można też oszukiwać,
jeśli przekręci się tym małym pokrętłem, można sterować piłką.
To nie fair, no nie?
Gramy teraz nieczysto, skurwielu!
Czy w tenisie piłka przeleciałaby obok gracza?
To zupełnie nielogiczne, bo mogę poruszać się gdzie chcę.
Nie jestem zmuszony, by zostać po swojej stronie siatki.
Gracze muszą sami trzymać się zasad i sami pilnować wyniku.
Tak - gra nawet nie zlicza punktów.
To pierdolona wolna amerykanka.
Spróbujmy narciarstwa.
Jedyne co trzeba tu robić, to przemieszczać światełko wzdłuż trasy.
A z tymi kontrolerami, jest to trudniejsze niż wygląda.
Jedyny cel to zostać na torze i dotrzeć do mety najszybciej jak się da.
Drugi gracz musi mierzyć czas.
To się nazywa desperacka próba grania w gry video.
A tu mamy "Szymon mówi...".
Po prostu należy robić to co każą na kartach
i dostać się tam jako pierwszy.
Szymon mówi: wskaż nadgarstek.
Szymon mówi: wskaż ucho psa.
To się nazywa rozrywka z górnej półki.
Spójrz na język psa.
Patrz - on ma nuklearny wzwód!
Nuklearny wzwód!
Ona rodzi dziecię słońca.
Idzie...
Czas na football.
I jedyne, co mogę powiedzieć,
to jak na pierwszy football na domową konsolę,
jest zupełnie chujowa!
Jest do niej plansza, znacznik piłki i całe strony instrukcji, by wszystko wyjaśnić.
Trzeba robić obliczenia, kalkulować siłę wiatru i inne gówna.
To diabła z tym...
Hokej, ta jest ciekawsza.
Trzeba po prostu wepchnąć krążek do siatki przeciwnika.
Podczas wciskania przycisku "RESET" zmienia się kierunek.
Wszystko da się tu zrobić.
Muszę trzymać go z dala od bramki...
O nie, ty draniu!
Tę nazwali "Analogiczną".
Brzmi nieźle, jak logika z dupy.
Niby ma miejsce w kosmosie.
Każdy zaczyna na własnej planecie.
Przypuszczam, że to pewnie planety "Mójanus" i "Twójanus".
Chodzi o to, by dostać się do planety przeciwnika,
podążając za odpowiednimi liczbami.
Liczby określa się, dodając wartość ruchu przeciwnika, do jakiegoś pierdolonego równania.
Może brzmieć jak zupełna strata czasu
i tak właśnie jest.
"Kot i mysz".
W tej grze, jeden gracz to kot,
a drugi to mysz.
Kot próbuje złapać mysz, a mysz próbuje uciec do dziury.
DZIURA?
Niebieskie kwadraty niby mają być meblami,
więc trzeba je omijać.
Ale, tak naprawdę, nic nie blokuje przejścia,
więc obaj gracze zaczną w końcu oszukiwać.
Poza tym, dlaczego meble nie mogą wyglądać jak meble?
A dziura jak dziura?
Zamiast tego są wizualną reprezentacją tego, jak wyglądałyby,
gdyby gra miała grafikę.
Ale to przecież nakładka.
Narysujcie, kurwa, meble!
Następny jest "Nawiedzony dom".
Pierwsz gra-horror.
Jestem detektywem zbierającym wskazówki.
Drugi gracz losuje kartę i mówi, co się wylosowało.
Drugi gracz chowa się też jako duch.
Tu jesteś!
Bez względu na to, ile razy czytałem instrukcję,
nadal tego nie rozumiem.
"Łódź podwodna".
Drugi gracz musi podążać wzdłuż linii
i omijać torpedy odpalane przez pierwszego gracza.
Ale torpedy nigdy nie lecą tam, gdzie powinny.
I czy pierwszy gracz powinien się poruszać? Nie umiem powiedzieć.
To po prostu... wiecie... Właśnie tak.
"Stany".
Czyli po prostu gra: "Nazwij ten stan".
Losuje się kartę i przesuwa kursor na stan.
A co z małymi stanami?
Jak niby je wskazać?
Można przecież po prostu pokazać palcem.
To nie musi być gra video.
Podoba mi się, jak instrukcja informuje, że Alaska i Hawaje są tak naprawdę
w innym miejscu.
Hej Klocu, czy wiesz, że Hawaje nie są tak naprawdę na południe od Teksasu?
Ostatnia gra - "Ruletka".
Do tej gry dołączona jest plansza do ruletki, żetony
i gra się w ruletkę.
Koło to nakładka.
Ktokolwiek kręci kołem, musi zamknąć oczy i ruszać kursorem dookoła
i sprawdzić, gdzie wylądował.
Jeżeli wyjedzie się poza koło, co często się zdarza,
należy wyrównać do najbliższego numeru.
Ale najczęściej wypada poza ekran,
więc nie wiadomo gdzie wylądował.
Jeżeli chce się pograć w ruletkę, nie tracąc pieniędzy w kasynie,
to lepiej kupić planszę i koło.
Koło i kulka - to wszystko czego trzeba.
Nie plastikowy arkusz i świecący kwadrat na ekranie telewizora.
Podsumowując, to po... tak, masz rację.
Prymitywne to nieodpowiednie słowo.
To ledwie kwalifikuje się jako gry video.
Pan Szejk by powiedział:
"To tak jakbym chciał pograć w Tetris i animował figury na żółtych karteczkach."
Równie dobrze możnaby grać kamieniami.
Ale, żeby być sprawiedliwym, "Odyssey" zasłużył na swą nazwę.
Była to długa i pełna przygód podróż.
I rzeczywiście tak było.
Jak na pierwszą domową konsolę, dała nam możliwość jeżdżenia na nartach,
grać w tenisa, podróżować dookoła świata,
pójść do kasyna, polecieć w kosmos, popływać łodzią podwodną,
pobawić się w kotka i myszkę oraz odwiedzić nawiedzony dom.
Jest jedna jedna rzecz, która sprawia, że konsola jest wyjątkowo zajebista.
Zobaczcie.
Oto spluwa do Odyssey.
Pomówmy chwilę o tym.
Wszyscy znacie "Zappera" do Nintendo, prawda?
Pierwotnie był szary, lecz później zmieniono go na pomarańczowy.
Jasne się stało, że producenci gier i zabawek stali się bardziej wyczuleni.
Nie chcieli dawać dzieciom czegoś, co wygląda jak prawdziwa broń.
Pamiętacie Megatrona?
On zmieniał się w pistolet.
Ale później dodali tę pomarańczową końcówkę.
A jeszcze później, nie zmieniał się w ogóle w pistolet.
Spójrzmy jak wyglądałą spluwa do Odyssey.
Cóż, Odyssey się nie pierdoli.
To właśnie nazywasz spluwą.
Spójrzcie na to, to po prostu gnat.
Piedolona strzelba.
Dziś nigdy by nie udało się czegoś takiego wypuścić.
Nie dałoby się, nigdy...
To po prostu mnie miażdży, że istnieje konsola,
która ma taką spluwę.
Wypróbujmy ją...
Tłumaczenie: Michał Kozownicki Korekta: Marta Kozownicka