Tip:
Highlight text to annotate it
X
Realizacja tego filmu była nieustanną długą i trudną walką. Nie była by możliwa bez duchowego wsparcia różnych osób. Dwóch z nich - Alaina Gaston-Dreyfusa i Roberta Harariego - nie ma już wśród nas.
Wszystkim żywym i zmarłym - pragnę wyrazić wdzięczność. Dziękuję całej mojej ekipie i wszystkim, którzy pracowali przy tym filmie. Niezwykle mi pomogły panie: Irčne Steinfeldt-Lévi i Corinne Coulmas, narażając się na niebezpieczeństwo i przepłacając to zdrowiem. Ziva Postec zajmowała się montażem - codziennie przez pięć lat.
Pragnę wyrazić wdzięczność również panu Yehudzie Bauer, profesorowi Współczesnej Historii Żydowskiej w Hebrajskim Uniwersytecie w Jerozolimie, i panu Raulowi Hilberg, profesorowi Nauk Politycznych z Uniwersytetu Vermont w USA.
/I dam im imię wieczne /i niezniszczalne. Izajasz, 56, V
Film Claude`a Lanzmanna
Montaż
Na życzenie autora filmu napisy na podstawie tłumaczenia francuskiego.
Akcja filmu rozpoczyna się w dzisiejszej Polsce, w Chełmnie *** Nerem. Chełmno leży 80 km na północny zachód od Łodzi, w samym centrum regionu zamieszkanego niegdyś w dużej części przez Żydów. W Chełmnie po raz pierwszy w Polsce do eksterminacji Żydów użyto spalin. Planowa zagłada rozpoczęła się 7 grudnia 1941 roku.
W Chełmnie zostało zgładzonych 400 tysięcy Żydów w dwóch okresach: od grudnia 1941 - do wiosny 1943 i od czerwca 1944 - do stycznia 1945. Do końca likwidacja Żydów odbywała się w ciężarówkach.
Wiadomo, że z 400 tysięcy przywiezionych tu mężczyzn, kobiet i dzieci, ocalały dwie osoby: Mordechaj Podchlebnik i Szymon Srebnik. Szymon miał wówczas trzynaście i pół roku.
Ojciec zginął na jego oczach w łódzkim gettcie, matka w ciężarówce w Chełmnie. Esesmani włączyli go do jednego z "żydowskich komand pracy", które istniały w obozach zagłady. Żydzi w komandach z góry byli skazani na śmierć.
Chłopiec ze spętanymi kostkami u nóg, jak wszyscy jego towarzysze, codziennie przemierzał Chełmno. Pozostawiono go przy życiu dłużej niż innych, gdyż był nadzwyczaj zręczny i wygrywał organizowane przez nazistów zawody w skokach i biegach dla spętanych więźniów.
I również dlatego, że miał melodyjny głos. Kilka razy w tygodniu gdy trzeba było nakarmić króliki w esesmańskim obejściu, Szymon Srebnik w towarzystwie strażnika płynął łodzią w górę Neru, aż do granicy miasta, gdzie rozciągały się pola lucerny. Nucił wówczas znane polskie piosenki, w zamian strażnik uczył go pruskich marszy wojskowych.
Całe Chełmno znało Szymona Srebnika. Nie tylko polscy chłopi, lecz także niemieccy cywile, gdyż ten region polski wkrótce po upadku Warszawy został włączony do Rzeszy, przemianowany na Wartheland i poddany germanizacji. Chełmno nazywało się Kulmhof, Łódź zamieniono na Litzmannstadt, Koło na Warthbrücken, itd. W Warthhelandzie pojawili się niemieccy osadnicy, a w Chełmnie założono nawet niemiecką szkołę.
W nocy 18 stycznia 1945 roku, dwa dni przed wkroczeniem radzieckich oddziałów, Niemcy zabili strzałem w tył głowy wszystkich "pracujących Żydów". Szymonowi Srebnikowi udało się jednak przeżyć. Ranny, po odzyskaniu przytomności doczołgał się do chlewu w pobliskiej zagrodzie.
Znalazł go tam polski chłop. Pomocy udzielił mu lekarz major Armi Czerwonej. Kilka miesięcy później Szymon wyjechał do Tel Awiwu wraz z innymi ocalałymi. Odnalazłem go w Izraelu i nakłoniłem do przyjazdu ze mną do Chełmna. Miał 47 lat.
Napisy na podstawie PLANETE
Spisał: wojtas@rubikon.pl
Trudno rozpoznać, ale to tu.
Tutaj palono ludzi.
Wielu tutaj ludzi spalono.
Tak, to jest to miejsce.
Stąd nikt już nie odchodził.
Ciężarówki gazowe podjeżdżały tu właśnie...
Stały tu dwa ogromne piece,
tam wrzucano ciała
i płomienie szły aż do nieba.
- Aż do nieba?
- Tak.
To było straszne.
Nikt nie potrafi tego opisać.
Nikt nie potrafi
wyobrazić sobie tego co tu się wydarzyło.
To niemożliwe! I nikt nie może tego zrozumieć.
Nawet ja, dzisiaj...
Nie mogę uwierzyć w to, że tu jestem.
Nie, nie mogę w to uwierzyć.
Zawsze było tu spokojnie, jak teraz. Zawsze.
Kiedy codziennie palono 2 tysiące Żydów,
panował tu taki sam spokój.
Nikt nie krzyczał. Każdy robił to, do do niego należało.
Było cicho. Spokojnie. Jak teraz.
/Dziewczyno nie płacz.
/Nie bądź smutna...
/Kiedy żołnierze maszerują...
/dziewczyny otwierają drzwi i okna
Co w panu umarło w Chełmnie?
Inny ocalały : MORDECHAJ PODCHLEBNIK
Wszystko umarło.
Ale czlowiek chce żyć, więc trzeba zapomnieć.
Dziękuję Bogu za to, co zostało i że zapomina.
I się o tym nie mówi.
Czy uważa pan, że dobrze jest o tym mówić?
Niedobrze, dla mnie nie jest dobrze.
Dlaczego więc pan o tym mówi?
Mówi ponieważ teraz jest zmuszony mówić,
ale dostał książki o procesie Eichmanna na którym był świadkiem,
i nawet ich nie czyta.
Czy przeżył pan jako żywy, czy...?
Kiedy tam był, przeżył jako umarły,
ponieważ nigdy nie myślał, że przeżyje,
ale teraz jest żywy.
Dlaczego cały czas pan się uśmiecha?
A co by pan chciał, żeby płakał?
Raz się człowiek uśmiecha, raz płacze.
A kiedy się żyje, to lepiej się uśmiechać.
Dlaczego ta historia tak panią zaciekawiła?
HANNA ZAIDEL (Izrael) Córka Motke Zaidla, trzeciego z ocalałych, w Wilna
To bardzo długa historia.
Kiedy byłam małą dziewczynką, miałam słaby kontakt z ojcem.
Przede wszystkim dlatego, że rzadko go widywałam,
a poza tym ciągle milczał. Później, kiedy dorosłam,
kiedy miałam siłę stawić mu czoło, zaczęłam go pytać, wciąż pytałam,
aż udało mi się wyrwać z niego kilka okruchów prawdy,
której nie potrafił mi powiedzieć. Opowiadał pół zdaniami.
Musiałam wyciągać z niego szczegóły.
Dopiero gdy pan Lanzmann tu przyjechał,
usłyszałam, jak sądzę, w calości tę historię.
MOTKE ZAIDEL trzeci z ocalałych
LAS BEN SZEMEN (Izrael)
WIĘKSZOŚĆ ŻYDÓW Z WILNA ZOSTAŁA ZAMORDOWANA W PONARACH
Każde miejsce przypomina Ponary, las, doły.
Można by powiedzieć, że to tutaj palono ciała.
Jedyna różnica to że w Ponarach nie było kamieni.
Ale lasy na Litwie są gęstsze
niż w Izraelu, prawda?
Oczywiście.
Tak, drzewa są podobne, ale tam były wyższe i szersze.
LAS KOŁO SOBIBORU
JAN PIWOŃSKI
Co się z panem stało za pierwszym razem,
kiedy wyładowano trupy i otworzono drzwi pierwszej ciężarówki?
Co mógł robić? Płakał...
Trzeciego dnia zobaczył swoją żonę i dzieci.
Złożył żonę w dole i poprosił, żeby go zabili.
Niemcy powiedzieli mu, że ma jeszcze dosyć siły do pracy,
i że go teraz nie zabiją.
Czy było bardzo zimno?
To był początek stycznia 1942 roku.
Wtedy jeszcze nie palono trupów, po prostu je grzebano?
Tak, grzebano je i każdy rząd przykrywano ziemią,
nie palono jeszcze.
Były jakieś cztery piętra albo pięć i doły były w kształcie leja.
Rzucali ciała do dołów.
Musieli układać je jak śledzie. Głowa jednego przy nogach drugiego.
To panowie wykopali i spalili wszystkich Żydów z Wilna?
Tak.
Na początku stycznia 1944 roku zaczęto wydobywać ciała.
Kiedy rozkopano ostatni dół, rozpoznałem całą moją rodzinę.
Których członków rodziny pan rozpoznał?
ICCHAK DUGIN ocalały z Wilna
Mamę i trzy siostry z dziećmi. Wszystkie tam leżały.
W jaki sposób mógł je pan rozpoznać?
Ciała leżały w ziemi 4 miesiące. Była zima, więc dosyć dobrze się zachowały.
Poznałem ich po twarzach i także po ubraniach.
Zabito ich stosunkowo późno?
Tak.
I to był ostatni dół?
Tak.
Naziści kazali otwierać groby według planu, począwszy od najstarszych?
Tak
Ostatnie doły były najświeższe.
Zaczęliśmy od najstarszych, tych z pierwszego getta.
W pierwszym dole było 24 tysiące trupów.
Im więcej kopali, tym bardziej płaskie były ciała.
Były jedną płaską warstwą.
Kiedy chcieliśmy chwycić ciało, zupełnie się ono rozpadało.
Kiedy kazano nam odkopywać doły, zabroniono używać narzędzi.
Powiedziano nam: "Musicie się przyzwyczaić pracować rękami!".
Rękami?
Tak.
Kiedy otworzyliśmy doły, wszyscy wybuchnęliśmy płaczem.
Ale wtedy podeszli do nas Niemcy i bili nas tak mocno...
zmusili do pracy w straszliwym tempie, przez dwa dni, ciągle nas bijąc.
Wszyscy wybuchnęli płaczem?
Niemcy dodali nawet, że nie można
używać słów "martwy" ani "ofiara".
Bo dla nich to nie byli ludzie, że tylko gówno, nic.
Tem ,kto wypowiedział słowo "martwy" albo "ofiara", był bity.
Niemcy kazali nam mówić o ciałach,
że to są "Figuren". to znaczy... kukiełki, lalki,
albo "Schmattes", to znaczy szmaty.
Czy powiedziano panom, ile było "Figuren" we wszystkich grobach?
Szef gestapo w Wilnie powiedział nam:
"Leży tam 90 tysięcy ciał i nie może po nich zostać żaden ślad".
RICHARD GLAZAR (Szwajcaria) ocalaly z Treblinki
Było to pod koniec listopada 1942. Kiedy wypędzono nas
z miejsca pracy w stronę baraków,
nagle, w tej części obozu, którą nazywano obozem śmierci,
wybuchły płomienie.
Bardzo wysoko.
I w jednej chwili cała okolica,
cały obóz zdawał się palić.
Ściemniało się już.
Weszliśmy do naszego baraku,
zjedliśmy,
a przez okno wciąż widać było
fantastyczne tło z płomieni we wszystkich kolorach:
czerwonym, żółtym, zielonym, fioletowym.
i nagle jeden z nas podniósł się...
wiedzieliśmy, że był śpiewakiem w Operze Warszawskiej.
Nazywał się Salve...
i przed tą zasłoną ognia
zaczął zawodzić pieśń, której nie znałem:
/Boże, mój Boże, /czemuś nas opuścił?
/Niegdyś wydano nas na ogień,
/ale nigdy nie wyrzekliśmy się /Twego Świętego Prawa,
Śpiewał w jidysz,
a za nim paliły się stosy,
na których w listopadzie 1942 roku,
zaczęto palić ciała w Treblince.
Zdarzyło się to pierwszy raz:
tamtej nocy pojęliśmy,
że od tej chwili martwi nie będą już grzebani,
będą paleni.
TREBLINKA
MOTKE ZAIDEL
Kiedy wszystko było już gotowe, zaczęliśmy rozlewać
materiały palne i rozniecać ogień.
Czekaliśmy na silny wiatr. Na ogół stos palił się przez 7-8 dni.
Tam nieco dalej, był betonowy podest
i kości które się spaliły,
na przykład piszczele...
Nosiliśmy je tam w skrzyni z dwoma uchwytami.
Nosiliśmy je tam gdzie,
inni mieli za zadanie je kruszyć.
SZYMON SREBNIK
Proch z kości był bardzo miałki. Wsypywaliśmy to następnie do worków.
Kiedy się już tego sporo zebrało, szliśmy *** Ner. Był tam most.
Wysypywaliśmy to do Neru. Spływało to z wodą.
Spływało z prądem.
Czy była pani jeszcze kiedyś w Polsce?
Nie. Często chciałam tam pojechać.
Ale co ja bym tam zobaczyła?
Jak temu stawić czoło?
PAULA BIREN (Cincinnati, USA) ocalała z Oświęcimia
Moi dziadkowie są pochowani w Łodzi.
Dowiedziałam się od kogoś kto tam był,
że chcą zlikwidować cmentarz, zniszczyć go.
Więc jak mogę tam pojechać?
Kiedy zmarli pani dziadkowie?
Moi dziadkowie?
W getcie, bardzo szybko.
Byli starzy i po toku zmarł dziadek, a ona rok później.
W getcie, tak.
CMENTARZ ŻYDOWSKI W ŁODZI
OŚWIĘCIM - miasto
OŚWIĘCIM-BRZEZINKA
WŁODAWA - Sobibór: 10 kilometrów
KOŁO
Pan FALBORSKI (Koło)
Na stacji w Treblince była tablica, malutka tablica.
Nie wiem czy na samej stacji, czy tuż przed nią.
Na peronie, na którym czekaliśmy...
ABRAHAM BOMBA (Izrael) ocalały z Treblinki
była bardzo mała tablica: Treblinka. Nigdy wcześniej nie słyszałem
o Treblicne, bo nikt jej nie znał,
to nie jest miejscowość, żadne miasto ani nawet wioska.
Żydzi zawsze marzyli,
istotą ich życia, istotą ich oczekiwania na Mesjasza
było marzenie, że któregoś dnia będą wolni.
To marzenie było prawdziwe zwłaszcza w gettcie.
Co dzień, noc w noc,
marzyłem, że to się zmieni.
Więcej niż marzenie,
nadzieja podtrzymywana marzeniem...
Pierwszy transport wyjechał z Częstochowy
nazajutrz po Jom Kipur.
W przeddzień święta Szukot był drugi transport...
Byłem w nim.
W głębi duszy miałem złe przeczucie,
bo brali dzieci i starców.
"Będziecie tam pracować: - mówili nam.
Ale co dla starej kobiety,
dla niemowlęcia, dla pięcioletniego dziecka
znaczy pracować?
To był absurd, a jednak uwierzyliśmy.
CZESŁAW BOROWY (Treblinka)
Byliśmy w tym wagonie, a wagon jechał i jechał...
na wschód.
Wydarzyło się coś dziwnego
to nie jest przyjemne, ale opowiem.
Polacy, w przytłaczającej większości, kiedy widzieli przejeżdżający pociąg
- byliśmy w tym wagonie jak zwierzęta,
widać było tylko nasze oczy -
śmiali się, śmiali,
cieszyli się: pozbywali się Żydów.
A w wagonie...
przepychanie i krzyki: "Gdzie jest moje dziecko?"
"Wody, błagam!"
Umierano z głodu. Dusiliśmy się...
Upał! Takie żydowskie szczęście:
we wrześniu zazwyczaj pada,
jest chłodno, a tam piekielny upał!
Ani kropli wody dla mojego trzytygodniowego dziecka.
Ani kropli wody dla matki,
dla nikogo.
HENRYK GAWKOWSKI (Małkinia)
Przyjechaliśmy rankiem
około godziny szóstej wpół do siódmej.
Na torach obok
spostrzegłem inne pociągi.
Obserwowałem...
i spostrzegłem około 18-20 wagonów, może więcej,
odjeżdżających razem.
Gdzieś po godzinie zobaczyłem,
że wagony wracają, ale bez ludzi.
Mój pociąg został tam mniej więcej do południa.
Podczas gdy czekaliśmy na stacji na naszą kolej,
podeszli esesmani
i spytali się, co mamy przy sobie.
Odpowiedzieliśmy: "Niektórzy mają
złoto, diamenty, ale chcemy wody".
"Dobrze, dajcie diamenty, to dostaniecie wody".
I wzięli diamenty, ale wody nie zobaczyliśmy.
Ile czasu trawała podróż?
ABRAHAM BOMBA
Podóż z Częstochowy do Treblinki trwała mniej więcej 24 godziny
łącznie z przystankiem w Warszawie i oczekiwaniem na stacji w Treblince.
Nasz pociąg odszedł ostatni.
Ale jak już mówiłem
widziałm wiele powracających pociągów i były one puste.
Zastanawiałem się:
"Co się stalo z ludźmi? Nikogo nie widać".
Jechaliśmy dwa dni.
Drugiego dnia rano spostrzegliśmy,
że wyjechaliśmy z Czechosłowacji,
i że skierowaliśmy się na wschód.
Pilnowali nas nie esesmani
lecz szupo, Schutzpolizei,
w zielonych mundurach.
Nasze wagony były wagonami dla normalnych pasażerów.
Wszystkie miejsca były zajęte. Nie można było wybierać.
Wszystkie miejsca były numerowane i wyznaczone.
W moim przedziale jechało starsze małżeństwo.
Pamiętam, że męższyźnie ciągle się chciało jeść
i kobieta go strofowała.
CD 2 >>>
I był już drugi dzień,
zobaczyłem tablicę "Małkinia".
Jechaliśmy jeszcze kawałek.
Nagle, bardzo powoli, pociąg
zjechał z głównego toru,
i wjechał w las.
I kiedy patrzyliśmy
- udało nam się uchylić okno -
stary z naszego przedziału kogoś dostrzegł...
Pasły się tam krowy...
i zapytał gestami: "Gdzie jesteśmy?"
RICHARD GLAZAR
A tamten zrobił dziwny gest. O tak! przez gardło.
Polak?
Polak.
Ale gdzie to było? Na stacji?
To bylo tam, gdzie zatrzymywał się pociąg.
Z jednej strony był las, a z drugiej łąki.
I stał tam jakiś chłop?
Zobaczyliśmy krowy,
których pilnował młody chłopak...
parobek.
I jeden z was zapytał...
Zapytał nie słowami,
ale znakami: "Co tu się dzieje?"
I tamten wykonał ten gest. O tak.
Ale tak naprawdę
nie zwróciliśmy na niego uwagi.
Nie wyjaśnialiśmy sobie tego.
Napisy na podstawie PLANETE
Poprawki i spisanie: wojtas@rubikon.pl
JAN PlWOŃSKI
Rampa była ostatnim przystankiem dla pociągów
przyjeżdżających do Oświęcimia. Nadjeżdżały w dzień i w nocy,
niekidy jeden na dzień, niekiedy pięć,
ze wszystkich stron świata.
Pracowałem tam od 18 sierpnia 1942
do czerwca 1943.
Pociągi przyjeżdżały jeden za drugim. Na moim stanowisku na rampie
naliczyłem ich ze dwieśćie:
siłą rzeczy stało się to rutyną.
Bez chwili przerwy, zewsząd, ludzie przybywali w to jedno miejsce,
jak inni nic nie wiedząc o losie poprzednich transportów.
RUDOLF VRBA
I wiedziałem, że dwie godziny później
90% tych ludzi pójdzie do gazu.
Nie potrafiłem pojąć,
że ludzie mogą zniknąć w ten sposób...
I nic się nie dzieje, i nadchodzi kolejny transport.
I nic nie wiedzą o losie poprzedniego,
i to tak trwa miesiącami.
OŚWIĘCIM-BRZEZINKA
Odbywało się to tak:
na przykład pociąg z Żydami miał przyjechać o drugiej w nocy.
Kiedy dojeżdżał do Oświęcimia,
informowano esesmanów.
Esesman budził nas,
prowadzono nas nocą do rampy...
Było nas okolo 200.
Wokół zapalały się światła.
Rampa, reflektory,
a pod reflektorami w jednej linii stali esesmani:
co 10 metrów jeden esesman z bronią w ręku.
My, więźniowie, byliśmy w środku,
czekając na pociąg, czekając na rozkazy.
Kiedy wszystko było gotowe,
nadjeżdżał transport.
Jechał bardzo powoli.
Lokomotywa, umieszczona zawsze z przodu,
dojeżdżała do rampy.
Tutaj był koniec toru,
dla każdego kto był w pociągu.
Jak tylko pociąg się zatrzymał,
podbiegała gangsterska elita:
co dwa lub trzy wagony, a czasem przed każdym wagonem,
jeden z Unterscharfuhrerów
czekał z kluczem
i otwierał wagony.
Wewnątzr byli oczywiście ludzie.
Patrzyli przez okienka,
nie rozumiejąc po tylu przystankach - niektórzy byli w drodze od 10 dni -
co ten kolejny przystanek oznacza.
Wówczas drzwi się otwierały
i pierwszy rzucony rozkaz brzmiał:
"Alle raus!" Wszyscy na zewnątrz!
I żeby wszystko było jasne,
bili laskami pierwszego, drugiego i nastepnych.
Żydzi byli stłoczeni w wagonach jak sardynki.
Jeśli jednego dnia przychodziło pięć, sześć pociągów,
wyładowywanie odbywało się w pośpiechu.
Bili na całego, wyzywali ich.
Ale gdy była piękna pogoda, potrafili zachowywać się inaczej,
pokazać swój dobry humor, dowcipkować,
mówiąc na przykład: "Dzień dobry pani, zachce pan łaskawie wysiąść".
Naprawdę?
Och tak, tak.
Albo: "Serdecznie panią witamy, proszę wybaczyć tę niewygodę
ale teraz wszystko się zmieni..."
Wjeżdżając do Treblinki, nie wiedzieliśmy, kim są ci ludzie,
niektórzy mieli opaski,
czerwone albo niebieskie: komanda żydowskie...
Wypadając z pociągu,
popychając się wzajemnie,
gubliśmy się pośród krzyków, wrzasków.
Kiedy już byliśmy na ziemi, ustawiono nas w dwa rzędy,
kobiety po lewej, mężczyźni po prawej.
Nie mieliśmy nawet czasu spojrzeć na siebie,
gdyż bili nas po głowach
wszystkim co było pod ręką.
To... to było bardzo bolesne...
Nie wiedzieliśmy, co się z nami dzieje,
nie mieliśmy czasu myśleć,
krzyki doprowadzały nas do szaleństwa,
słychać było jedynie wrzaski.
I nagle się zaczęło, krzyki wzraski.
"Wysiadać, wszyscy wysiadać!"
Nie krzyki, ale huk, tumult!
"Na zewnątrz, na zewnątrz..."
"Zostawiać bagaże!"
Wyszlismy przygniatając się wzajemnie.
Zobaczyliśmy mężczyzn z niebieskimi opaskami,
niektórzy mieli bicze.
Spostrzegliśmy esesmanów.
Zielone mundury,
czarne mundury...
Byliśmy masą.
Masa nas wszystkich wciągnęła,
musiała dotrzeć do następnego miejsca.
Wisziałem, jak inni się rozbierają.
I usłyszałem: "Rozbierać się! Do dezynfekcji!"
I kiedy czekałem, już nagi,
zauważyłem,
że niektórych esesmani odciągają na bok,
i każą sim się na powrót ubierać.
I nagle podszedł esesman, stanął przede mną,
obejrzał mnie badawczo i powiedział:
"Tak, tak, ty też, szybko, dołącz do tamtych, ubieraj się.
Będziesz tutaj pracował, a jeżeli się spiszesz,
zostaniesz może szefem grupy albo kapo".
Czekałem już nagi wraz z innymi z mojego transportu.
Pojawił się mężczyzna i powiedział: "Ty, ty, ty... wystąpić"
Wyszliśmy z szeregu.
Ustawili nas z boku.
Niektórzy rozumieli,
co się dzieje, i przeczuwali,
że nie zostaną przy życiu.
Cofali się, nie chcieli iść do przodu.
Oni wiedzieli już, dokąd idą -
w stronę tych wielkich drzwi...
To co się tam działo,
płacze, krzyki, wrzaski...
To przekraczało wyobrażenie.
Wołania, krzyki zostawały w uszach
i w głowie przez całe dni,
i nocą też.
Nie moża było spać przez całe noce...
Nagle w jednej chwili wszystko ustało
jak na rozkaz.
Wszystko ucichło,
tam gdzie zniknęli ludzie,
tak jakby wszystko umarło.
Wtedy powiedzieli nam,
żeby wszystko oczyścić,
tam na zewnątrz,
gdzie rozebrało się około dwóch tysięcy ludzi.
Żeby wszystko zabrać,
wszystko usunąć,
i to w okamgnieniu!
Niemcy i inni, którzy tam byli,
Ukraińcy, zaczęli wrzeszczeć i bić nas,
żebyśmy nosili pakunki na plecach,
szybciej i szybciej
w stronę głównego placu,
gdzie był ogromny stos ubrań,
butów i innych rzeczy.
W okamngnieniu wszystko się opróżniło tak,
jakby nic się nie stało. Nic. Nikt. Nigdy.
Nie został żaden ślad. Ani śladu!
Wszystko zniknęło, jak w czarach.
BRZEZINKA - RAMPA
Przed każdym przyjazdem pociągu rampa była dokładnie sprzątana.
Nie mogło być śladu po poprzednim transporcie.
Ani śladu.
Zaprowadzili nas do baraku.
W całym baraku cuchnęło.
W pomieszczeniu o wysokości mniej więcej półtora metra
zgromadzono w jednej jedolitej masie,
wszelkie możliwe rzeczy jakie ludzie przywozili:
prześcieradła, walizki,
wszystko
złączone w jednej masie.
A na tej masie, uwijający się jak diabły,
jacyś ludzie
robili tłumoki,
i wynosili je na zewnątrz.
Przydzielono mnie do jednego z nich.
Na jego opasce był napis "szef grupy".
Wrzasnął i zrozumiałem, że ja też powinienem
chwycić za prześcieradło, zawiązać tłumok
i wynieść go w inne miejsce.
Nie przerywając pracy zapytałem go: "co tu się dzieje?"
"A tamci? Nadzy? Gdzie oni są?"
Odpowiedział mi: "Toit. Wszyscy martwi!"
Ale ja nie pojmowałem. Jeszcze nie wierzyłem.
Użył słowa w jidysz.
Wyznam, że po raz pierwszy słyszałem, jak ktoś mówi w jidysz.
Nie powiedział mi tego bardzo głośno
i zobaczyłem, że ma w oczach łzy.
Ale nagle zaczął krzyczeć.
Spostrzegłem kątem oka podchodzącego esesmana.
I zrozumiałem, że nie powinienem stawiać więcej pytań,
tylko wybiec na zewnątrz z pakunkiem.
Więc wtedy zaczęliśmy pracować,
w miejscu, które nazywali Treblinką.
A jednak nie mogłem uwierzyć w to
co działo się po drugiej stronie drzwi,
tam gdzie zniknęli ludzie
i gdzie wszystko ucichło.
Ale bardzo szybko zrozumieliśmy,
wypytując tych, którzy tam pracowali.
"Co? To wy nie wiecie?"
"Wszyscy poszli do gazu, wszyscy są martwi!"
Nie mogliśmy wydusić z siebie słowa:
zamurowało nas.
Co się stalo z żoną, z dzieckiem?
"Jaką żoną? Jakim dzieckiem? Nie ma już nikogo".
Nikogo! Ale jak ich zabili,
jak zagazowali od razu tylu ludzi?
Jednak mieli sposób.
Moją jedyną myślą był w tamtej chwili Karel Unger, mój przyjaciel.
Znajdował się z tyłu pociągu,
w części, którą odłączono i zostawiono na zewnątrz.
Potrzebowałem kogoś. Blisko siebie. Ze mną.
I wtedy go zobaczyłem.
Był w drugiej grupie, także pozostałej przy życiu.
Po drodze, nie wiem jak dowiedział się, już wiedział.
Spojrzał na mnie,
i powiedział tylko: "Richard, mój ojciec, moja matka, mój brat..."
Dowiedział się o tym po drodze.
W której chwili od przyjazdu
spotkałeś się z Karelem?
To było około dwudziestu minut po przyjeździe do Treblinki.
Wyszedłem więc z baraku,
i po raz pierwszy zobaczyłem ogromny plac...
Nazywano go = dowiedziałem się tego później -
"placem sortowania".
Ginął pod stosami różnych przedmiotów.
Góry butów, ubrań, na dziesięć metrów.
Powiedziałem Karelowi:
"To huragan, rozwścieczone morze".
"Zatonęliśmy. I jeszcze żyjemy".
"I nie możemy nic zrobić."
"Jedynie czekać na nową falę, położyć się na niej,"
"przygotować się do kolejnej fali,"
"i za wszelką cenę pozostać na niej. I nic więcej".
W ten sposób minął dzień.
24 godziny bez wody, bez niczego.
Nie mieliśmy niczego do picia.
Niczego do jedzenia.
To było niewyobrażalne.
Na samą myśl, że minutę, godzinę wcześniej
człowiek byl członkiem rodziny, żoną, mężem...
I nagle jak nożem uciął, wszystko umarło.
Zaprowadzono nas do specjalnego baraku.
Spałem blisko przejścia
i tamta noc
była najgorszą ze wszystkich.
Z powodu wspomnienia o tym, co się przeżyło i dzieliło:
radości, szczęście,
narodziny, śluby i wszystkie inne...
I nagle w jednej chwili,
odcięty od tego wszystkiego,
za nic, bez powodu,
gdyż ludzie nie byli niczemu winni, tyle że są Żydami.
Większość ludzi nie zmrużyła oka tej nocy,
próbowano rozmawiać, co było zabronione.
Strażnik spał w tym samym baraku.
Nie można było kontaktować się
ani dzielić się myślami.
O piątej *** ranem
zaczęliśmy opuszczać barak.
Rano kiedy kazano nam opuszczać baraki,
odkryliśmy, że z naszej grupy,
cztery czy pięć osób zmarło.
Nie wiem, jak to się stało,
musieli mieć ze sobą cyjanek
albo inną truciznę i otruli się.
Co najmniej dwóch z pośród nich
było moimi bliskimi przyjaciółmi.
Nie wiedzieliśmu nawet, że mieli przy sobie truciznę.
Zieleń. Albo piasek. Wszędzie.
Na noc zapędzono nas do baraku.
Podloga to był tylko piasek. Nic innego.
I każdy z nas po prostu padł w miejsu, w którym stał.
W półśnie usłyszałem,
że niektórzy się wieszają.
Nie zareagowaliśmy. To było niemal normalne.
Podobnie jak to, że za każdym z tych,
za którymi zamykała się brama Treblinki,
była śmierć, miała być śmierć,
gdyż nikt, nigdy,
nie miał złożyć świadectwa.
Już po trzech godzinach spędzonych w Treblince,
wiedziałem o tym.
BERLIN
To już nie jest mój kraj,
zwłasza gdy mówią mi, że nie wiedzieli...
nie widzieli...
"Tak, byli tu Żydzi, ale zniknęli,
to wszystko, co wiemy".
Jak mogli nie wiedzieć!
To trwało prawie dwa lata!
Co dwa tygodnie wyciągali ludzi z domu.
Jak mogli tak oślepnąć?
W dniu, w którym Berlin stał się "Judenrein",
w którym oczyszczono Brelin z ostatnich Żydów,
nikt nie chciał zostać na ulicy, ulice były zupełnie puste.
Robili zakupy w pośpiechu, żeby nic nie widzieć.
To była sobota, kupowali na niedzielę
i szybko wracali do siebie.
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj,
ponieważ widzieliśmy policyjne samochody, które
jeździły po ulicach Brelina
i wyciągano ludzi z domów.
Łapano ich po fabrykach,
w domach, wszędzie;
gromadzono w miejscu nazywanym "Klu".
"Klu" to była bardzo duża restauracja z dansingiem.
Stamtąd ich wywożono. Wsadzano ich do transportów...
niedaleko stąd, na dworcu Grunewald.
W tym dniu...
nagle poczułam się bardzo samotna,
zupełnie opuszczona.
Wiedziałam, że od tej chwili zostanie już nas tylko garstka.
Bo ilu ludzi może się jeszcze ukrywać?
I poczułam się tak bardzo winna, że nie dałam się wywieźć,
że spróbowałam wymknąć się przeznaczeniu,
przed którym inni nie mogli uciec.
INGE DEUTSCHKRON
Nie było już ciepła, żadnej bratniej duszy.
Myśleliśmy tylko o nich. "A Elza? A Hans?"
"Gdzie on jest, gdzie ona jest?"
"O Boże, a dziecko?"
Takie były nasze myśli tamtego strasznego dnia.
I ponad wszystko poczucie samotności i winy,
że nie wyjechaliśmy z nimi.
Dlaczego spróbowaliśmy?
Jaka siła pchnęła nas do ucieczki przed tym co było
naszym prawdziwym przeznaczeniem i przeznaczeniem naszego ludu?
INGE DEUTSCHKRON URODZONA W BERLINIE.
POZOSTAŁA W MIEŚCIE PRZEZ CAŁĄ WOJNĘ.
OD LUTEGO 1943 UKRYWAŁA SIĘ.
DZISIAJ MIESZKA W IZRAELU.
FRANZ SUCHOMEL SS Unterscharfuhrer (WP: Plutonowy, przyp. W.)
Czy jest pan gotów?
- Tak. - Możemy...
- Można zaczynać.
Co z pańskim sercem? Wszystko w porządku?
Och, z sercem jest na razie dobrze.
Jeśli mnie zaboli, powiem panu, będziemy musieli przerwać.
Tak, oczywiście.
A pańskie zdrowie, tak w ogóle...
Dzisiejsza pogoda bardzo mi odpowiada.
Wysokie ciśnienie barometryczne jest dla mnie korzystne.
Wydaje się pan być w formie.
Dobrze. Zaczniemy od Treblinki.
Bardzo proszę.
Myślę, że tak będzie najlepiej.
Gdyby mógł pan opisać nam Treblinkę.
Jak wyglądała Treblinka w chwili pańskiego przyjazdu?
Zdaje się, że przyjechał pan do Treblinki w sierpniu?
Dwudziestego? Czy dwudziestego czwartego?
- Osiemnastego. Osiemnastego?
Dokładnie nie wiem. Około dwudziestego sierpnia.
Przyjechałem razem z 7 kolegami.
Z Berlina?
Z Berlina.
Z Lublina?
Z Berlina do Warszawy, z Warszawy do Lublina,
z Lublina z powrotem do Warszawy i z Warszawy do Treblinki.
Jak wówczas wyglądała Treblinka?
Treblinka pracowała wówczas pełną parą.
Pełną parą?
Pełną parą.
Przyjeżdżało...
Opróżnialiśmy właśnie warszawskie getto.
W ciągu dwóch dni przyjechały, zdaje się trzy pociągi,
wszystkie z trzema, czterema, pięcioma tysiącami osób,
wszystkie z Warszawy.
Ale w tym samym czasie, przyjeżdżały także pociągi
z Kilec i innych miejsc.
Przyjechały razem trzy pociągi,
a ponieważ ofensywa pod Stalingradem, trwała w najlepsze,
pozostawiano transporty Żydów na stacji.
Poza tym to wagony były francuskie,
wykonane z blachy.
Więc jak przyjeżdżało do Treblinki 5 tysięcy Żydów,
było już wśród nich 3 tysiące martwych.
W wagonach?
W wagonach. Otwierali sobie żyły
albo tak umierali.
Wyładowywaliśmy półżywych
albo na wpół oszalałych.
W innych pociągach,
nadchodzących z Kielc i skądinąd,
co najmniej połowa nie żyła.
Składaliśmy icj tu,
tu i tu.
Tysiące ludzi
ułożonych jeden na drugim.
Na rampie?
Na rampie.
Ułożeni jak drewno.
Ale też inni Żydzi, żywi, czekali tam od dwóch dni,
gdyż niewielkie komory gazowe już nie wystarczały.
Działały w tamtym okresie w dzień i w nocy.
Ale czy może pan, bardzo proszę, opisać dokładnie
pierwsze swoje wrażenie z Treblinki.
Bardzo dokładnie. To bardzo ważne.
Pierwsze wrażenie z Treblinki
dla mnie i dla niektórych moich kolegów było katastrofalne.
Gdyż nie powiedziano nam
jak i co... Że tam zabija się ludzi.
Nie powiedziano nam.
- Pan nie wiedział? - Nie.
To nie do wiary!
Ale tak było. Nie chcialem tam jechać.
To zostało udowodnione na moim procesie.
Powiedziano nam:
"Tam są wielkie warsztaty krawieckie i szewskie".
"Będzie ich pan pilnować".
Ale pan wiedział, że to jest obóz?
Tak. Powiedziano mi:
"Fuhrer nakazał akcję przesiedleńczą".
"To jest rozkaz Fuhrera".
Przesiedleńczą...
Nigdy nie mówiono: "zabić".
Rozumiem.
Panie Suchomel, nie rozmawiamy o panu,
jedynie o Treblince.
Pańskie świadectwo ma kapitalną wartość.
Pan może wyjaśnić, czym była Treblinka.
Ale niech pan nie przytacza mojego nazwiska.
Nie, nie, przyrzekam to panu.
Przyjeżdża pan zatem do Treblinki.
Wtedy adiutant Stadie,
pokazał nam obóz,
wzdłuż i wszerz...
I akurat w chwili, kiedy przechodziliśmy,
otworzyli drzwi komór gazowych...
i ludzie wypadali jak kartofle.
To nas oczywiście przeraziło i zaszokowało.
Wróciliśmu i usiedliśmy na swoich walizkach,
i płakaliśmy niczym stare kobiety.
Codziennie wybierano stu Żydów,
żeby zaciągnęli trupy do dołów.
Wieczorem Ukraińcy zapędzali tych Żydów
do komór gazowych albo strzelali do nich.
Codziennie.
Panował wielki sierpniowy upał.
Ziemia falowała
z powodu gazów.
Od trupów?
Niech pan sobie wyobrazi:
doły były głębokie na 6, może 7 metrów
i wszystkie zapchane trupami.
Cienka warstwa piasku i upał.
Tam było piekło.
Pan to widział?
Tak. Raz, pierwszego dnia.
Wtedy wymiotowaliśmy i płakaliśmy.
- Płakaliście? - Płakaliśmy też, tak.
Smród był piekielny.
Tak, bo gazy wydobywały się bez przerwy.
Śmierdziało okropnie, na kilometry...
Na kilometry?
Na kilometry.
Wszędzie było to czuć? Nie tylko w obozie?
Wszędzie. W zależności od wiatru.
Wiatr roznosił odór.
Rozumie pan?
Przybywało coraz więcej ludzi, coraz więcej...
i nie było jak ich zabić.
Ci panowie chcieli opróżnić warszawskie getto jak najszybciej.
Komory gazowe miały za słabą wydajność.
Małe komory gazowe.
Żydzi musieli czekać na swoją kolejkę,
dwa, trzy dni.
Przeczuwali swój los.
Pzreczuwali go.
Może niektórzy się łudzili ale wielu wiedziało.
Na przykład były Żydówki,
które w nocy otwierały żyły swoim córkom,
a potem sobie.
Inni się truli.
Słyszeli motor, który napędzał komorę gazową.
To był motor od czołgu.
W Treblince używano jedynie spalin motoru.
Cyklonu używano w Oświęcimu.
Z powodu długiego czasu oczekiwania,
Eberl, który był komendantem obozu,
zadzwonił do Lublina. Powiedział:
"Już tak dalej nie można,
już nie mogę, trzeba przerwać".
I którejś nocy przyjechał Wirth.
Zrobił inspekcję i zaraz odjechał.
I powócił z ludźmi z Bełżca...
z praktykami.
I Wirth uzyskał przerwę w transportach.
Wyniesiono wszystkie trupy, które tam leżały.
To był okres starych komór gazowych.
A ponieważ tylu ludzi padało i było tylu martwych,
których nie można się było pozbyć,
wokół komór gazowych narastały ciała
i leżały tam całymi dniami.
A pod tym stosem trupów była kloaka,
kloaka na 10 centymetrów krwi,
robaków i gówna.
Gdzie?
Przed komorą gazową.
Nikt nie chciał tego sprzątnąć.
Żydzi woleli zostać raczej rozstzrelani,
niż ptacować przy tym.
PRaczej rozstrzelani?
To było potworne. Grzebać swoich i widzieć na własne oczy...
Mięso z trupów zostawało im w rękach.
Wtedy Wirth sam się tym zajął,
z kilkoma Niemcami...
Kazał zrobić długie pasy,
którymi obwiązywano torsy trupów, żeby móc je ciągnąć.
- Kto to zrobił? - Niemcy.
- Wirth? - Niemcy i Żydzi.
- Ale Żydzi też? - Żydzi też.
Ale co robili Niemcy?
Zmuszali Żydów...
Bili ich?
...albo sami uczestniczyli w oczyszczaniu terenu.
Którzy Niemcy uczestniczyli?
Wachmani z naszego oddziału, którzy zostali wyznaczeni.
Więc Niemcy też?
Zostali zmuszeni.
Przecież to oni rozkazywali!
Rozkazywali... dostawali rozkazy i także rozkazywali.
Według mnie zroblili to Żydzi.
W takich sytuacjach Niemcy też musieli ubrudzić ręce.
ŚCIANA ŚMIERCI TU ODBYWAŁY SIĘ EGZEKUCJE
BLOK 11, OŚWIĘCIM
Filipie, ile miałeś lat tamtej niedzieli, w maju 1942 roku,
kiedy po raz pierwszy wszedłeś do krematorium w Oświęcimiu?
Dwadzieścia.
To była niedziela, maj.
Byliśmy zamknięci w bloku 11, w podziemnej celi.
Byliśmy całkowicie odcięci od świata na zewnątrz.
Weszło kilku esesmanów,
którzy poprowadzili nas pod eskortą ulicami obozu.
Przeszliśmy przez bramę,
i po około stu metrach,
stu metrach od bramy,
ukazał się nagle budynek,
płaski budynek z kominem.
Z tyłu dostrzegłem wejście.
Nie wiedziałem, dokąd nas prowadzą, myślałem, że nas rozstrzelają.
FILIP MULLER przeżył pięć likwidacji "komanda specjalnego" w Oświęcimiu
Nagle, przed dzrzwiami,
pod niewielką lampą przed budynkiem,
młody Unterscharfuhrer wrzasnął:
"Do środka, hołota, świnie!"
I znaleźliśmy się w korytarzu.
Zagonił nas do korytarza.
W jednej chwili zaczęliśmy się dusić od smrodu i dymu.
Biegliśmy jeszcze kawałek
i wówczas spostrzegłem zarysy
dwóch pierwszych pieców.
A między piecami uwijało się kilku żydowskich więźniów.
Znajdowaliśmy się w sali krematoryjnej krematorium w Oświęcimiu.
I stamtąd zapędzono nas
do innego wielkiego pomieszczenia,
otrzymaliśmy rozkaz rozebrania trupów.
Rozglądam się wokół...
Setki trupów,
ubrane.
Pomiędzy trupami porozrzucane
walizki, pakunki...
i prawie wszędzie
dziwne niebiesko-fioletowe kryształki.
Bylo to dla mnie nie zrozumiałe.
Jak cios w głowę, jakby piorun we mnie strzelił.
Nie wiedziałem nawet, gdzie jestem!
I jak było możliwe zabić od razu tylu ludzi!
Rozebraliśmy już kilku,
kiedy padł rozkaz dorzucenia do pieców.
Nagle jakiś Unterscharfuhrer podbiegł do mnie i mówi:
"Wyłaź stąd i idź wymieszać trupy!" Ale co znaczyło wymieszać trupy"?
Wszedłem do sali kremacyjnej.
Był tam żydowski więzień,
Fischel, który później został szefem grupy.
Spojrzał na mnie i zobaczyłem,
w jaki sposób mieszał w piecu długim kijem.
Powiedział mi: "Rób to co ja,
bo cię esesman rozwali".
Wziąłm pikę
i zrobiłem jak on.
Pikę?
Żelazną pikę.
Posłuchałem polecenia Fischela.
Byłem wówczas w szoku, byłem jak zachipnotyzowany,
gotowy wykonać wszystko, co mi rozkażą.
Tak bardzo postradałem zmysły, byłem tak przerażony,
że zrobiłem wszystko co Fischel rozkazał.
Więc dorzuciliśmy do pieców,
ale byliśmy niedoświadczeni...
i za długo pozostawiliśmy wentylatory,
Wentylatory?
Tak. Wentylatory do podsycania ognia.
Za długo pracowały.
Żaroodporne cegły nagle popękały,
i przewody łączące
krematorium w Oświęcimiu
z kominem, zatkały się.
Kremacja ustała.
Piece przestały działać.
Wieczorem przyjechały ciężarówki
i musieliśmy załadować resztę,
około trzystu trupów,
na ciężarówki
i sami pojechaliśmy...
do dzisiaj nie wiem dokąd.
Najprawdopodobniej był to obóz w Brzezince.
Otrzymaliśmy rozkaz wyładowania trupów
i wrzucenia ich do fosy.
Była tam fosa, sztuczna fosa...
Nagle spod ziemi wytrysnęła woda
i wciągnęła trupy w głąb.
W nocy
przerwaliśmy tę straszną pracę.
Załadowano nas na ciężarówki
i zawieziono z powrotem do Oświęcimia.
Nazajutrz zaprowadzono nas w to samo miejsce.
Wody jeszcze przybyło.
Razem z SS przyjechał wóz strażacki,
który wypompowywał wodę.
Musieliśmy zejść do tego błotnistego dołu,
żeby ułożyć trupy.
Ale były śliskie...
Na przykład kiedy chciałem podnieść jakąś kobietę, jej ręce...
jej ręka ślizgała się, lepiła, chciałem ją pociągnąć...
ale poleciałem w tył, w wodę, w błoto.
I podobnie było ze wszystkimi.
Wyżej stali Aumeyer i Grabner. Wrzszczeli do nas:
"Ruszać się, hołota, łajdaki!"
"Dostaniecie za swoje, świńskie ryje!"
I w tych... tych...
by tak rzec, okolicznościach
dwóch moich współtowarzyszy nie wytrzymało.
Wśród nich francuski student.
- Żyd? - Wszyscy Żydzi... Byli u kresu sił.
I zostali tam, w błocie.
Wtedy Aumeyer przywołał jednego z esesmanów:
"Skończ z tą hołotą!"
Już nie mogli. Zastrzelono ich na miejscu.
W Brzezince nie było w tamtym okresie krematoriów?
Nie. Jeszcze nie.
Brzezinka nie była jeszcze skończona.
Istniał tylko obóz B1 - późniejszy obóz dla kobiet.
Dopiero wiosną 1943, kiedy zagnano tu do pracy
robotników wykwalifikowanych, jak i niewykwalifikowanych,
samych Żydów,
powstały cztery krematoria.
Każde krematorium miało 15 pieców,
wielką szatnię o pow. ok. 280 metrów kwadratowych,
i wielką komorę gazową,
w której można było zagazować naraz do trzech tysięcy osób.
TREBLINKA
W sierpniu 1942 zbudowano nowe komory gazowe.
Kto je zbudował?
Tę robotę wykonali Żydzi,
pod kierunkiem Hackenholda i Lamberta.
To były piece murarskie.
Drzwi wykonali cieśle ukraińscy.
CD 3 >>>
Drzwi do komów gazowych
były opancerzone,
to były drzwi z bunkrów.
Sprowadzono je bodajże z Białegostoku tam były bunkry rosyjskie.