Tip:
Highlight text to annotate it
X
Są doświadczenia, które wszyscy dzielimy.
Coś, przez co przechodzimy, bo jesteśmy ludźmi.
Wspólne doświadczenia nas jednoczą,
a chyba żadne nie jednoczą nas bardziej,
niż doświadczanie negatywnych sytuacji,
borykanie się z trudami.
Czasem w takich chwilach
zostaje nam tylko pytanie: "Dlaczego ja?".
Próbujemy doszukać się sensu.
Te doświadczenia nas jednoczą,
bo każdy je rozumie.
Każdy kiedyś ich doświadcza.
Nie jestem wyjątkiem.
Kiedy byłam dzieckiem, musiałam się wyrwać.
Dorastałam na ranczo w dalekich Górach Skalistych w Kolorado.
Mieszkaliśmy na szczycie górskiej łąki.
Na wiele mil niemal w każdą stronę
nie było śladu cywilizacji.
Uwielbiałam tę idyllę.
Spędziłam dzieciństwo na koniu, ale musiałam się wyrwać.
Tęskniłam do cywilizacji, kultury, noszenia ubrań,
jakie widziałam w czasopismach.
Coś innego, niż dżinsy w dzwon. (Śmiech)
Chciałam pojechać do ludzi,
spotkać ich, zobaczyć i poznać.
Dowolnych, byle nie krewnych.
(Śmiech)
Miasto wołało mnie i musiałam coś wymyślić.
Pewnego dnia poszłam na wagary,
żeby obmyślić wielki plan.
Jechałam ponad godzinę motorem
do miasta Colorado, gdzie był najbliższy sklep.
Wzięłam magazyn Glamour jako przewodnik
i oczywiście na jego stronach
znalazłam plan na życie, jasny jak słońce.
Mogłabym zostać modelką, byłam wystarczająco wysoka,
to znaczy już grałam w męskiej drużynie koszykówki.
Trzeba tylko znaleźć, gdzie potrzebują modelek.
Wybrałam Europę. Namówiłam też przyjaciółkę, Lizzy.
Obie pracowałyśmy dorywczo, odkładałyśmy pieniądze.
W końcu nadszedł wielki dzień. Jak tylko wylądowałyśmy we Francji,
podszedł facet z aparatem na szyi.
Zapytał, czy jestem modelką.
Powiedział, że zrobi ze mnie modelkę.
Wystarczy, że pójdę z nim i jego kolegą.
Tak łatwo zostaje się modelką we Francji!
Lizzy odmówiła, ale ona nie wiedziała o moim planie,
więc po prostu ją zostawiłam.
Poszłam z tymi facetami.
Odurzyli mnie narkotykami.
Na opuszczonym placu budowy skatowali mnie.
Okazało się, że wydaję dźwięki przy kopniakach.
Znów mi podali narkotyki i gwałcili wielokrotnie.
I cieli mnie. Mogłam robić tylko jedno,
patrzeć w drugą stronę.
Wykręciłam głowę jak się dało na prawo
i gapiłam się na ścianę.
Tańczyło po niej światełko, pewnie odbicie
czegoś na zewnątrz, i było takie wolne,
Gapiłam się na plamkę światła z całą mocą.
Stawałam się nią.
Nie byłam wrakiem dziewczyny,
rozdzieranym na kawałki, tylko tańczącym, małym, iskrzącym,
migoczącym światełkiem, które może odlecieć, kiedy chce.
Porzucili mnie na parkingu trzy dni później.
Wtedy naprawdę zaczęły się pytania "Dlaczego?",
"Po co tu przyjeżdżałam?",
"Czemu nie mogłam być szczęśliwa w domu, jak wszyscy inni?",
"Dlaczego Bóg na to pozwolił?".
Nie powiedziałam nikomu, nie mogłam.
Byłam teraz odrażająca i brudna, ohydna, zniszczona i zużyta.
Gdyby ktoś wiedział, co mnie spotkało,
wiedziałby i o tym, więc nie mówiłam wcale.
Nikomu. Po prostu zepchnęłam to na dół.
Zostałam zamkniętą w sobie samotniczką.
W końcu zostałam modelką.
Ten zawód doskonale do mnie pasował.
Przez lata tej kariery nikt nie chciał
prowadzić ze mną głębokich rozmów.
Trafiłam na swoich! (Śmiech)
Myślenie "trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie"
kwitnie w świecie modelek.
Ledwie gdzieś przyjechałam,
zaraz wysyłano mnie gdzieś indziej,
bo miejsca, gdzie byłyśmy nowe,
były niebo lepsze niż te, gdzie już nas widziano.
Paryż wysyłał mnie do Nowego Jorku, Mediolan do Paryża,
Londyn do Japonii, gdzie rozpoczął się
następny etap mojej wyprawy.
Czas poza zdjęciami
spędziłam w agencji.
Mieli wielką, nieużywaną salę konferencyjną.
Byli tam tylko dziadkowie właścicieli agencji.
W Japonii mają tę fantastyczną tradycję.
Włączają starszych krewnych w życie zawodowe i prywatne.
Uważa się ich za źródło informacji i wiedzy.
Co za pomysł!
Siedziałam raz w tej sali, marząc o zemście
na facetach z Francji,
choć udawałam, że czytam książkę,
przy wielkim, drewnianym stole konferencyjnym.
Miał chyba ze trzy metry.
Był wyrzeźbiony z jednego kawałka drewna.
Był piękny, mimo potężnych szczerb i szczelin,
i zwężał się na końcu,
bo tam zwężało się drzewo.
Bezwiednie przesuwałam palcami
dookoła jednej z dziur w drewnie,
kiedy babcia weszła i powiedziała:
"Aha, Wabi Sabi!".
Wytrąciła mnie z otępienia. "Co to jest?
Wabi Saa? Czy to jak Wasabi?".
W drugim pokoju, Myoko, moja agentka,
zakryła dłonią słuchawkę i ze śmiechem powiedziała "Nie".
Odwróciłam się do babci,
"Przepraszam, Wabi Sabi to biurko albo stół konferencyjny? Drewno?".
Myoko znów się zaśmiała:
"Nie, Wabi Sabi to japońska estetyka".
Byłam kompletnie zmieszana.
Myoko weszła do sali razem z dziadkiem
i we trójkę próbowali mi wytłumaczyć
swoją wersję znaczenia Wabi Sabi.
Według dziadka Wabi Sabi
to najbardziej podstawowa ze wszystkich japońskich zasad.
Wabi Sabi mówi, że piękno
każdego obiektu tkwi w jego skazach.
Błędy,
uszkodzenia lub obecność zniszczonych elementów
są tak naprawdę częścią projektu.
Babcia powiedziała, że piękno jest studium kontrastów,
żeby ucieleśniać perfekcję
trzeba też oddać odpowiedni stopień niedoskonałości.
Przez tych ludzi rozsadzało mi głowę.
Musiałam uciec. Zebrałam rupiecie
i poszłam na spacer.
Zastanawiałam się, czy Wabi Sabi
dotyczy nawet mnie?
Chyba nie. Szłam dalej.
W kawiarni kupiłam lunch
usiadłam przy stoliku i zaczęłam czytać.
Nagle usłyszałam krzyki.
Zobaczyłam rozczochraną kobietę,
która chyba darła się na mnie:
"Naze! Sensô Nihon! Naze! Sensô Nihon!".
Rozejrzałam się, przekonana że się mylę,
ale niewątpliwie krzyczała do mnie!
Mężczyzna przy stoliku obok powiedział:
"Ona pyta, dlaczego prowadzisz wojnę z Japonią".
(Śmiech)
"Nie walczę z Japonią, jestem nastolatką!
Czy ja wyglądam na jakiegoś
60-latka w mundurze?!
Nie jestem prezydentem, tylko nastolatką.
I wcale nie lubię wojny!".
Wsadziłam nos w książkę, próbując ją zignorować.
Wciąż krzyczała: "Naze! Sensô Nihon!".
Wyjęła z torby zawiniątko i otworzyła ostrożnie.
W środku były dwie fotografie,
czarno-białe, zniszczone i pożółkłe.
Jedna przedstawiała mężczyznę, a druga kobietę.
Trzymała obie fotografie *** głową.
Teraz zaczęła płakać.
Nie dało się jej ignorować. Podniosłam wzrok.
Wszystkie oczy były zwrócone na nas.
Na kobietę z fotografiami *** głową
i na mnie, jedyną osobę z Zachodu.
Kobieta cały czas krzyczała i płakała.
Mężczyzna przy stoliku obok powiedział tym razem:
"Ona pyta, dlaczego zabiłaś jej rodziców".
Wszystko wymykało się spod kontroli.
"Zabiłam jej rodziców! Chyba zwariowała".
Zatrzasnęłam książkę, zaczęłam się pakować.
Patrzcie na nią! Smarki spływają jej po twarzy,
pieni się przy mówieniu,
patrzcie na te szalone oczy.
Przypadkiem napotkałam jej wzrok.
Zobaczyłam dezorientację,
frustrację, złość, wściekłość i furię
i kompletną niezdolność ich wyrażenia.
Zobaczyłam głęboki, ciemny dół jej samotności
i już nie widziałam wariatki.
Zobaczyłam siebie.
Położyłam rzeczy na stole i ukłoniłam jej się.
Przestała płakać, przestała krzyczeć,
uciszyła się.
Kiedy w końcu podniosłam wzrok
wymówiłam jedyne dwa słowa, które miały jakiś sens.
"Wabi Sabi".
(Śmiech)
Potulnie zebrałam swoje rzeczy, wstałam
i się ukłoniłam.
Wszyscy, młodzi i starzy, odkłonili się.
Modliłam się kiedyś, żeby Wabi Sabi było prawdziwe
i żeby w jakiś sposób dotyczyło także mnie.
Zdawało mi się jakiś czas, że żeby wyjść poza swoje "uszkodzenie",
będę musiała spędzić resztę życia w Japonii.
(Śmiech)
Teraz wiem, że jest inaczej.
Jesteście wspaniali.
Jesteście wspaniali przez te wszystkie rzeczy,
które do tej pory braliście za usterki.
Życzę wam z całego serca,
żebyście rozpoznali swoje piękno,
żebyście rozpoznali własną wspaniałość,
żebyście posiedli swoje Wabi Sabi!
(Brawa)