Tip:
Highlight text to annotate it
X
OBERŻA JAMAJKA
Boże prosimy Cię, aby żaden statek nie rozbił się na skałach.
Ale jeśli już tak ma się stać, to przywiedź go do brzegów Kornwalii,
by skorzystać mogli z tego biedni mieszkańcy tej okolicy.
Tak na początku 19-tego wieku brzmiała treść kornwalijskiej modlitwy
zanim nie wprowadzono tam specjalnej służby przybrzeżnej.
Przedtem działały tu liczne szajki rabusiów plądrujących wraki,
a nawet celowo sprowadzających statki na skaliste brzegi Kornwalii.
OBERŻA JAMAJKA
- Widzisz światło latarni? - Jeszcze nie!
Pojawiło się w samą porę!
Patrzcie na prawo!
Gdzie?
Zgubiłem go! Znikło! Widzisz je?
Nie!
Tam nic nie ma!
Powiedz im, żeby upewnili się, że nikt z wraku nie ocalał!
Nikt, słyszysz?
To wszystko! Załadujcie konie!
Resztę przenieście sami!
Ruszać się!
Wnieście wszystko do gospody!
- Na pewno nikt nie ocalał? - Możesz być tego pewny, Joss!
Tak jest, możesz być pewny.
Joss!
Pomocy!
Mówiłem, żeby się upewnić, durniu!
Jesteś ślepy, czy co? Chcesz, żeby nas powywieszali?
Nie lubię tego miejsca. W ogóle nie lubię.
Na samą myśl przechodzą mnie ciarki.
Ta gospoda cieszy się złą sławą.
To nie jest zdrowe miejsce. Dziwne rzeczy tam się dzieją.
Dziwne rzeczy. Nie zatrzymam się się tu nawet gdyby dawała podwójną zapłatę.
Czy to droga do Gospody Jamajka?
Tak.
Daleko jeszcze do Gospody Jamajka?
Szybciej! Szybciej!
Szybciej! Wio!
Dlaczego tak pędzimy? Co się stało?
Przejeżdżamy obok Gospody Jamajka.
Właśnie tu chcę wysiąść.
Hej, woźnico, dlaczego pan się nie zatrzymuje? Chcę wysiąść!
Słyszysz mnie, głupcze! Zatrzymaj się natychmiast!
Dlaczego się nie zatrzymałeś, głupcze? Zatrzymaj powóz!
Czemu się pan nie zatrzymał? Ogłuchł pan? Krzyczałam jak głupia.
Miał mnie pan zawieźć do gospody. Proszę natychmiast zawrócić.
Niech się pani lepiej zwróci do dziedzica Pegallana. Mówią, że ma słabość do młodych kobiet.
Tu jest pani bagaż. Wio!
Proponuję wznieść toast za pana Humphreya.
Za pana Humphreya!
Co? Za Pengallana!
Dziękuję.
Miałem was poprosić, byśmy wznieśli toast za Jego Wysokość Jerzego IV, ale zapomniałem.
Faktem jest, że nie miałem od lat okazji rozmawiać z tym tłustym głupkiem.
Swego czasu przebywał pan często w jego towarzystwie, sir Humphrey.
Tak, wtedy jeszcze Charlie Fox i Sheridan mogli przebywać razem z nim w Brighton.
W tamtych czasach był jeszcze dżentelmenem.
Teraz jest tylko pomalowanym worem czereśniowego likieru i śliwkowego budyniu.
Byliśmy zeszłego lata *** jeziorami.
Które lubi pan najbardziej?
Chadwick!
Które jezioro najbardziej lubię?
Windermere, sir.
- Windermere - Tak, jest rzeczywiście piękne.
Wypijmy za piękno, panie Humphrey!
Czemu nie.
Chadwick, podaj moją figurkę. Potrzebuję natchnienia.
- Czyż nie jest piękna? - Nie jest żywa.
Bardziej żywa niż większość tu obecnych.
Pokazać pani żywą piękność? Chadwick!
Czy Nancy już śpi?
- Nancy? - Tak, najpiękniejsze stworzenie na świecie.
Nareszcie wiemy, czemu pan Humphrey nie bywa już w Londynie.
Ma tu jakaś pannę, stary łotr.
- Wolałabym jej nie poznawać. - A ja tak.
Ja też, na Jowisza. Przyjdzie do nas?
Tak, oto i ona. Moja cudowna Nancy.
Ależ to koń.
Wczoraj wygrała dla mnie sto antałków piwa. Chodź tu, kochana.
Chadwick co się tam dzieje?
Przyszła jakaś kobieta.
Musisz się z nią kłócić, gdy przyjmuję gości?
Proszę tylko o wynajęcie powozu.
Zaraz to sprawdzę. Ringwood, zaraz wrócę.
Oczywiście.
Czy nie obrazi się pani, jeśli poproszę, by zdjęła pani płaszcz?
Nie widzę powodu.
Bardzo proszę.
Nie mam złych zamiarów.
Pozwoli pani?
Cóż za figura...
Jest pani niezwykle piękna.
Ringwood!
Wygrałeś!
Łap!
Jest cudna niczym letnia noc.
Bezchmurne niebo, gwiazd w nim moc.
Urodą swoją mnie zamroczy.
Gdy ku jej twarzy...
wzniosę oczy.
Dziękuję, ale nie przyszłam słuchać wierszy, tylko wynająć konia.
Konia.
Miałbym pani pożyczyć konia?
Nazywam się Humphrey Pengalien.
Dla przyjaciół Gallen.
Mary Yellan, z Irlandii.
- Dokąd pani zmierza? - Do Gospody Jamajka.
Do Gospody Jamajka?
Jest tu pani... przejazdem?
Niezupełnie.
Sam, odwieziesz panią do Gospody Jamajka?
Pani wybaczy, ale to nie miejsce dla młodej damy.
Nawet on o tym wie. Odmówi pani zaproszenia?
Oczywiście że nie.
Przyjechałam sama z Irlandii, bo tam nie mam już nikogo.
A pani rodzice?
Jadę do gospody, bo tam mieszka moja ciotka Patience.
Jaki wspaniały koń.
Umiałaby go pani dosiąść?
Oczywiście. Od dziecka jeżdżę konno.
Może pani z niego skorzystać.
Dziękuję...
Ale na dworze został mój bagaż.
Zabierzemy go i osobiście zawiozę panią do krewnych.
Sam, siodłaj konia.
Chadwick!
Chadwick, to jest panna Mary Yellan. Jadę z nią do Gospody Jamajka.
To nie zostaje? Nic już nie rozumiem.
Nigdy niczego nie rozumiesz, Chadwick, więc wcale nie jestem zaskoczony.
Postaraj się zrozumieć. Panna Yellan jest moją przyjaciółką
Jeśli kiedykolwiek tu się pojawi, postaraj się, by niczego jej nie brakowało.
Podaj mi płaszcz i szalik... i ciepły szal dla tej pani.
Przepraszam na chwilkę...
Chadwick, kiedy wrócę, chciałbym się napić ciepłej brandy.
- I... dopilnuj, by podgrzano mi łóżko. - Dobrze, panie Humphrey.
Proszę zaczekać chwilę, przyniosę szal.
Naprawdę nie trzeba.
Gdyby pani czegoś potrzebowała proszę zwrócić się do mnie.
Proszę pamiętać, nazywam się Pengallan, a to moje włości.
- Proszę o tym pamiętać. - Będę pamiętać.
- Dobranoc, panno... Yellan? - Dobranoc, sir Humphrey.
Kto tam?
Czego chcesz?
Czy pani Patience jest w domu?
Może tak, a może nie.
Zależy, czego chcesz.
Jestem jej siostrzenicą z Irlandii. Na pewno pan słyszał.
Przyjechałam żeby, tu zamieszkać z ciocią i wujkiem.
Co?
Dobre sobie. A skąd wiesz, czy cię tu ktoś oczekuje?
To nie pańska sprawa. Proszę iść powiedzieć, że jestem.
A nie dasz mi buziaka na powitanie?
Pożałuje pan jak powiem o wszystkim wujkowi Zobaczy pan, on się z panem policzy.
Nie byłbym tego tak pewien, panienko. Czy wiesz, że...
Zejdź mi z drogi! Ja...
Zgadza się. Zgadza się całkowicie.
To ja jestem kochającym mężem twojej ciotuni.
Twoim drogim wujkiem Jossm.
No?
Kto tam jest?
Witamy.
Ciocia Patience...
Moja mała Mary!
- Poznałaś mnie? - Tak, kochanie.
Jesteś taka podobna do matki.
A gdy usłyszałam twój głos, myślałam że to ona.
Przez chwilę tak pomyślałam.
Powiedziała, że jej oczekiwałaś.
Skądże, Joss. Nie.
Pisałam ci o wszystkim.
Nic nie przyszło.
Pisałaś?
Mary...
Ty jesteś w żałobie.
Tak.
Mama zmarła trzy tygodnie temu.
Pięknie...
Jak to się stało?
Od dawna chorowała. Ale wciąż powtarzała, że musi pracować.
Wiesz jaka była.
Patience...
Nie stój tu jak głupia. Wnieś na górę bagaże.
Oczywiście, Joss.
Nie, nie ciociu, pozwól, że ja to zrobię!
Wolnego, wolnego...
Twój nowy wujek jest szczególnym człowiekiem.
Nie pozwoli, by śliczna panienka trudziła się tak ciężką pracą.
Już ja umiem poznać damę. Bierz się za to żwawo, Patience!
- Chwycę za drugi koniec. - Dam sobie radę. To nie jest ciężkie, Mary.
Powinien się wujek wstydzić.
Nic nie mów, Mary.
Miewałem piękne kobiety, które płaciły mi za komplementy.
Odsuńcie się.
Nasza Mary... jest dziś nieco skwaszona.
Ale nawet najlepsi z nas nie mogą być pełni słodyczy przy pustym żołądku.
Daj jej coś zjeść.
Zaraz coś przygotuję. Chodź ze mną, Mary.
To potrwa chwilę. Usiądź, proszę.
- Pomogę ci. - Och, nie, nie...
Jesteś bardzo zmęczona po podróży.
Wcale nie. Gdzie masz obrus i naczynia?
Tam, w środkowej szufladzie.
To nic takiego.
To tylko nasi ostatni goście w salonie. Pewnie zaraz sobie pójdą.
Zamknąć jadaczki!
Bądźcie ciszej.
- Mamy gościa, chłopcy. - Harry nam powiedział.
Widziałem, że jest całkiem milutka. Bardzo milutka.
Tylko to widzisz w kobietach. Marność ciała.
Kolejne haleczki na drodze nieustannego zepsucia.
- Ze zbawienia znowu nici, co? - Śmiej się, śmiej...
Ale inaczej będziesz śpiewał, kiedy będziesz się smażył w piekielnym ogniu.
Wszystkich nas to czeka. Mnie też.
- A ty dokąd, Harry? - Przywitać się.
Ona nie jest dla ciebie, Harry.
To może zechciałaby mnie, z moimi koronkowymi mankietami?
Chcesz ją mieć tylko dla siebie?
O tym nie pomyślałem, ale kto wie?
Słyszałeś, co powiedziałem, Harry.
No dobra. Joss.
Poza tym to siostrzenica mojej żony, Irlandka.
Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś?
Bo to moja sprawa, Harry.
Znałem kiedyś dziewczynę z Irlandii. Zabawnie mówiła, jak cudzoziemka.
Ale była w porządku.
Nie jestem taka jak się spodziewałaś, co?
Kiedy wyjechałaś, byłam jeszcze dzieckiem.
Pamiętam cię tylko z tamtych czasów.
A jaka wtedy byłam?
Byłaś taka piękna.
Naprawdę?
Może i tak.
Twoja matka pewnie opowiedziała ci o mnie wszystko.
Myślisz zapewne, że chciałam wyrwać się z domu i uciec jak najdalej.
- Nie, ja... - Ale mylisz się!
Joss jest dobrym mężem i niczego bym nie zmieniła, nawet gdybym mogła.
Ryzyko jest coraz większe i w końcu zapakują w kajdany.
Wszystkich nas ustawią w ładnym rządku.
A co my z tego mamy? Prawie tyle co nic.
Łupów do podziału zbyt mało, by utrzymać się przy życiu.
Ostatni wrak też przyniósł mniejszy profit niż się spodziewałem.
To twoje zdanie.
Wiem, że Sydney też tak myśli.
- Coś ci się nie podoba? - Nie, nie, panie Merlyn, zapewniam!
Myślisz, że jak umiesz liczyć i pisać, to możesz robić z chłopców głupków?
Spisujesz podział łupów, bez podawania ich wartości.
Daj spokój, Joss.
To ja mu powiedziałem, że ostatnio mniej dostajemy.
- Ty powiedziałeś, tak? - Udziały są mniejsze.
Może nie targujesz się o dobrą cenę za łupy?
A może forsa wycieka do kogoś innego?
Wyglądasz na zamyślonego, Harry.
Może powiesz, co o tym sądzisz.
Jeśli cokolwiek sądzisz.
Jeśli też chodzi ci po głowie myśl o przecieku, Harry,
nie wstydź się i powiedz to głośno. Chętnie cię wysłuchamy.
Nie wiedziałbym o tym, Joss.
Prawdopodobnie ja bym wiedział.
Załóżmy, że ktoś kradnie część łupów zanim dotrą do gospody. ***ążacie?
Jakiś roztargniony jegomość może zgubić kawałek lub dwa... że tak powiem...
po drodze z wraku do gospody. Pomyśleliście o tym kiedyś?
Jak długo jesteś ze mną, Harry?
Prawie pięć lat, Joss.
A ty, Kaznodziejo?
Jak policzyć to... to dwa lata i siedem miesięcy.
Sydney?
Prawie dwa lata, panie Merlyn.
Dandy?
Zastanówmy się. Działałem trochę w Penzance w tamtym czasie...
Tutaj jest: Anna. To już będzie ze cztery lata, Joss.
A ty?
Pozwól, że ja odpowiem za ciebie.
Pan Trehearne jest z nami przez niezwykle długi czas dwóch miesięcy.
To jest osiem tygodni.
56 dni.
Dobrze liczę?
I co pan na to, panie Trehearne?
Joss...
Wynoś się!
Joss... Proszę.
Co się dzieje?
Joss, Mary właśnie powiedziała mi, że przyjechała tutaj razem z sir Pengallanem.
Pytał ją dlaczego tu przyjechała i o nas.
Wiedząc, że on jest sędzią, myślę...
Joss, myślisz, że on coś o nas wie?
O co chodzi z tym sir Humphreyem, co? Jak go poznałaś?
Poprosiłam go, by mnie tu przywiózł, bo stangret się tu nie zatrzymał.
Wstąpiłam do jego domu z prośbą o pomoc.
Sir Humphrey jest bardzo dobrze wychowany i bardzo uczynny.
Wie jak zachować się w stosunku do kobiety.
Pożyczył mi nawet konia, bym mogła tu dojechać.
Tego, który wygrał dla niego 100 gwinei w wyścigach z przeszkodami.
Ostatni zaciąg nie wyszedł tak jak tego oczekiwaliśmy.
Wiał straszny wiatr i statek dosłownie rozpadł się na dwie części.
- Weź nożyce, Merlyn. - Tak, sir.
Dlaczego zostawiłeś tu tę krew?
Myślisz, że co my tu prowadzimy, rzeźnię? Odetnij to!
Tak wielu ich wypadło. To była rzeźnicka robota.
A po co mają żyć te biedne szumowiny.
Wyświadczyłeś im przysługę, skracając ich nędzny żywot.
Spójrz na ten znakomity materiał.
Jest wart setki takich nędznych, zapitych marynarzy.
Doskonały w swoim rodzaju.
Mógłbym przetransportować wszystkie szumowiny z Bristolu do Botany Bay,
jeśli mogłoby to zaoszczędzić pewnej pięknej kobiecie jednego bólu głowy.
To coś czego nigdy nie zrozumiesz...
bo nie jesteś ani filozofem, ani dżentelmenem.
- Jesteś pewny, że nikt nie przeżył? - Jestem pewny, sir.
Przepraszam za tę dziewczynę, Mary. Nie wiedzieliśmy, że przyjeżdża.
Nie będzie przeszkadzać. Wyprawię ją stąd z samego rana.
Rozpal ogień, robi się zimno.
- Podaj coś do picia. - Tak, sir.
Nie spodziewałem się pana tak wcześnie, zanim jeszcze wstawiłem lampę do okna.
Tylko głupiec wałęsałby się w taką noc jak ta.
Trochę pan ryzykował przychodząc, zanim nie odprawiłem stąd moich ludzi.
Wszystko jest ryzykiem.
Ta Mary to bystra dziewczyna i z charakterem.
Proszę to zostawić mnie. Poradzę sobie z nią jak z moją Patience.
Są do siebie bardzo podobne.
Nie widzę żadnego podobieństwa do twojej żony.
Może nie ma. Patience była piękna kobietą, kiedy się z nią żeniłem. Dlatego...
Mało tego, Merlyn. Nie wystarczy.
Nie ma tego tyle ile się spodziewaliśmy.
Może następnym razem będziemy mieli więcej szczęścia, sir Humphrey.
Musimy coś z tym zrobić. Moi ludzie zaczynają być niecierpliwi.
Poradzę sobie z nimi, ale pytają gdzie ich pieniądze. Chcą więcej.
Po co? To świństwo, które im sprzedajesz, szybciej wypali im trzewia.
Posłuchaj, Merlyn, ja chcę więcej.
Ja wiem na co wydam te pieniądze, więc muszę je mieć.
- Rozumiesz, że muszę? - Rozumiem.
Przy takiej pogodzie w tym tygodniu już nie będzie więcej?
Może jutro. Myślałam o siostrzenicy twojej żony.
Szkoda byłoby ją stąd wyrzucać, zanim choć trochę nie poznała naszego hrabstwa.
Bie miałbym nic przeciwko zatrzymaniu jej tutaj.
Pod warunkiem, oczywiście, że nie będzie wtykać nosa w nieswoje sprawy.
Lepiej idźcie na górę, obydwie.
Patience, podaj jej kolację na górze.
Spróbuj zasnąć. Pewnie padasz z nóg.
Dobranoc.
Dawajcie go.
Miałeś rację, Joss.
Widzicie to?
Ma piętnaście funtów w złocie.
Mówiłem wam.
Wpakowałeś się w niezłe kłopoty, panie Trehearne.
I co nam powiesz?
Dajcie mi pić.
To duszenie wzmaga pragnienie.
Thomas, nie wątpię, że zachowasz się jak dżentelmen.
Zdaje się, że miałem nosa, panie Trehearne.
Skąd to masz?
Oszczędzałem.
Czyli, że handlowałeś na boku.
Wstydzę się za pana, panie Trehearne.
Odbierasz chleb swoim kompanom.
- Macie swego złodzieja. - Nieprawda!
To on robi z was głupców.
Jak myślicie, gdzie się podziewa nasz towar?
Komu to oddaje? Myślicie że nie ma wspólników?
Spytajcie go! Spytajcie!
To był cios...
Przeklęty złodziej.
- Sam o to się prosił. - On załatwił nas, a my jego.
Na co czekamy?
Sprawdź inne pokoje. Może znajdziesz jakąś ładną belkę.
Tak około 6 stóp *** podłogą. Idź!
Zaczekaj, zobaczę, gdzie są kobiety.
Nie lubię lamentowania.
Pospiesz się!
To ten nowy koleś, Trehearne. Znaleźli przy nim złoto.
Co o nim wiesz?
Przyjechał z St Ives parę miesięcy temu. Polecił mi go kumpel.
Nie możemy tak po prostu go wyrzucić, to oczywiste.
Za dużo wie. Jeszcze dziś zadynda.
Doprawdy? To tylko drobna formalność, prawda?
Pistolet? Och, nie. Zbyt hałaśliwe.
Nie trzeba straszyć siostrzenicy pańskiej żony.
Więc przypuszczam, że stryczek to dobry sposób.
Tak jest.
Nie musisz tam iść, powiedz im.
Jeszcze nie skończyliśmy rozmowy.
Harry?
Rób swoje.
- Zaraz zejdę. - Dobra.
Chodź, Kaznodziejo.
Zostańcie tu!
Nie potrzebujemy gapiów.
To prywatna sprawa.
Jeśli masz ochotę na publiczne wieszanie, Syd, nie będziesz musiał długo czekać.
Będziesz miał dobry widok z najlepszego miejsca. Ze środka pętli.
Jesteś jeszcze za młody.
- A gdzie Joss? - Powiedział, byśmy zrobili co trzeba.
Czy to dobre miejsce?
Tak, dużo wolnej przestrzeni.
Zawsze mówię: to co musisz zrobić, zrób właściwie.
No już, dawajcie go tutaj.
Zróbmy to, zanim oprzytomnieje.
Nie chcę w tym maczać palców, Thomas.
Do przecież to dobrze dla niego. Nie będzie o niczym wiedział.
To nie jest w porządku wysyłać człowieka na tamten świat w nieświadomości.
To pogańskie, mówię ci.
Trzeba go obudzić, tak by miał szansę zastanowić się *** sobą.
Nie podoba mi się to To jak morderstwo z zimną krwią.
Chodź, bo jest ciężki.
A co ty myślisz Harry?
Myślę, że obaj powinniście zamknąć swoje wstrętne gęby.
Co, znowu, Dandy? Grabić, grabić, grabić bez przerwy.
Będziemy rzucać monetę o jego klamry, kiedy powiem.
Poświećcie mi.
Razem.
Ciągnąć!
Zabierz mu to, Harry!
- Przyduś go, Dandy! - No już!
Zamknijcie się. Ściągniecie tu Jossa.
Musisz stąd uciekać.
Zaraz tu wrócą.
Postaraj się!
- Ty też nie możesz tu zostać. - Nie mogę zostawić cioci.
Proszę, pospiesz się!
Szybko, zanim Joss...
Jesteś, skarbie.
Powiedziałaś dobranoc cioteczce?
Myślałem, że wszystko jest już poukładane.
Powiedziałem sobie: to miła, ładna i bystra dziewczyna z charakterem.
Szkoda by było odsyłać ją stąd, zanim nie pozna naszego hrabstwa.
Może tu zostać, powiedziałem sobie, jak długo będzie chciała.
Joss! Joss!
Zejdź na dół, Joss!
Został zabrany, Joss.
- Co? Kto? - Trehearne. Zabrali go aniołowie.
- Oczywiście, że zabrali, wiem o tym. - Ale żywego, Joss, żywego.
Mary...
To ty zrobiłaś.
Pomogłaś uciec temu człowiekowi.
Posłuchaj, musisz natychmiast opuścić gospodę, rozumiesz?
Tam jest.
To ta przeklęta dziewczyna. Zabiję ją!
Na litość boską, uciekaj! Zanim Joss tu przyjdzie.
Gdzie jest ta dziewczyna?
Gdzie ona jest?!
Pozwoliłaś jej uciec.
Thomas, weź te lampy i przeszukajcie stajnię.
Harry, pomóż mi przeszukać podwórze.
Ruszcie się, bo połamię wam karki!
- Uciekajmy! - Ale dokąd?
W dół, do portu. Znam tam takie miejsce.
Będziemy tam bezpieczni przez chwilę.
Chodź, szybko!
Joss! Mam przeszukać wrzosowisko?!
Sprawdź podwórze!
Jak będzie trzeba, będziemy szukać całą noc.
Ani śladu po nich.
- Zniknęli. Macie coś? - Jeśli ich nie znajdziemy, będzie źle.
Harry, weź paru ludzi i idźcie *** morze.
Thomas, ty z bratem przeszukaj wioskę. Wy idźcie na bagna.
- A ty co będziesz robił, Joss? - Pojadę do traktu.
Chadwick!
- Już bardzo późno, sir. - To urocza dziewczyna, Chadwick.
Nie mówiłem wcześniej, ale podczas kolacji był tu rzeźnik po pieniądze.
Bardzo nieatrakcyjne zajęcie, Chadwick.
Rozbierać tuszę za tuszą.
- Przypuszczam, że musi z czegoś żyć. - Musi?
Trzeba zapłacić prawie 40 funtów rzeźnikowi i 35 piekarzowi.
Widzi pan... Rzeźnik, piekarz...
Rzeźnik, piekarz! Ty stary durniu!
Przepraszam, Chadwick, co mówiłeś?
Spełniasz swoje obowiązki.
Jak zawsze, sir Humphrey.
Ten mój wybuch był niewybaczalny.
Nie sądziłem, że mogę tak zareagować?
A przy okazji, Chadwick...
Co się stało z moim dziadkiem?
Oszalał, prawda?
To wszystko na dziś, Chadwick.
Idź już spać.
Ile razy mówiłem, żebyś tu nie przychodził?
Tak, ale Trehearne uciekł. Dziewczyna go wypuściła.
Nic nie mogłem zrobić. Byłem wtedy z panem.
A co z nią? Też uciekła.
Masowa ucieczka, najwyraźniej...
Mam nadzieję, że żony lepiej pilnowałeś.
Rozesłałem ludzi. Robimy co możemy.
To wszystko co masz mi do powiedzenia?
Przepraszam, ale ten Trehearne wie zbyt dużo.
Jeśli zacznie rozpowiadać o mnie i o reszcie...
Stracisz swoją głowę, Merlyn.
Nawet jeśli Trehearne zacznie gadać, zrobi to tutaj.
A tutaj tylko ja stanowię prawo.
Jeśli ty nie potrafisz być rozsądny, to łaskawie pozwól, bym ja był.
Jeśli nie, to już nigdy nie zobaczysz żadnego wraku.
Kiedy mózg przestaje działać, ciało umiera, Merlyn.
Chciałbym ci przypomnieć, że w naszej małej organizacji
ty i twoi kumple jesteście tylko mięsem.
Ja tu jestem mózgiem, tak?
- Przepraszam, ale chciałem pana ostrzec. - To ja cię ostrzegam!
Jeśli chcesz jeszcze kiedyś obłowić się na wybrzeżu, bądź posłuszny!
I nie przychodź tu więcej, Wynocha!
Hej, co...
Wracaj! Co robisz?
- Co ty wyprawiasz! - Puszczaj!
Nie bądź niemądra. Nie umiesz nawet wiosłować.
Zostaw mnie!
Boisz się mnie?
Boisz się.
Ach, te kobiety. Najpierw ratują ci życie, a za chwilę uciekają przed tobą ze strachu.
Wiem, że nie wyglądam zbyt dobrze w tej chwili, ale cię nie ugryzę.
Myślisz, że nie wiem dlaczego moja ciocia boi się o własne życie?
I nie wiem co ty i cała reszta robicie w Gospodzie Jamajka?
Co?
Jesteście złodziejami, przemytnikami i mordercami. Tyle wiem i nie zostanę tu dłużej!
Patrz.
Harry! Chodź tu!
Widzicie tę łódź?
Wypłynęła z groty.
Poproś brata brata, by pomógł wiosłować. Idziesz za mną?
Ja też chcę. Pierwszy ją zobaczyłem.
Nie, ty pędź do Jossa, powiedz mu, że wszystko idzie znakomicie. Leć!
Dandy, przynieś jakąś linę.
Idziemy.
Widzisz co narobiłaś? Zbliża się przypływ.
Teraz jest odpływ, ale przed zmrokiem woda znów się podniesie.
Nie możemy tu zostać bez łodzi.
Musimy się stąd wydostać, póki woda jest nisko.
Tak to jest zaufać kobiecie.
Z drugiej strony, uratowałaś mi życie.
Mam nadzieję, że wykorzystasz je w przyszłości lepiej.
- To spore wyzwanie dla takiego typa jak ja. - Niewątpliwie.
Przemytnik i morderca, tak chyba powiedziałaś.
Bardzo możliwe.
Sądzisz, że jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja?
- Powiedz, co mam robić? - Rób co ci się podoba.
Swego czasu byłem żeglarzem. Mógłbym wrócić na morze.
- To mnie nie interesuje. - A powinno.
Przecież jesteś za mnie odpowiedzialna.
- Wcale nie. - Ależ tak.
Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Nie możesz temu zaprzeczyć.
Kiedy już będziemy bezpieczni w Truro, oddam się w twoje ręce.
- Och, proszę, zamilknij wreszcie. - Och, rozchmurz się. Będziemy tam...
Proszę wziąć tę książeczkę, panie Trehearne!
Na stronie trzynastej znajdzie pan piękny hymn.
"Kiedy śmierć puka do drzwi, stoję drżący"
Bardzo pocieszające!
Milej ci będzie umierać!
Co za urocza para! Z bólem serca muszę wam przeszkodzić!
Rzucam linę!
Puścisz damę przodem czy najpierw sam wyleziesz?
Zawsze mówię, że damy mają pierwszeństwo.
Co robimy?
Wiedzą, że utknęliśmy, Musieli zauważyć dryfującą łódź.
To na wypadek, gdybyś potrzebował nieco pomocy, panie Trehearne!
Twój stary przyjaciel Thomas schodzi, by podać ci pomocną dłoń!
Nie żyje.
Jeszcze ktoś? Lubimy towarzystwo!
Dostaniesz je, nic się nie bój!
Będzie nam miło, Harry. Kto następny?
Masz, Belcher, weź to i owiń o kawałek skały. Szybko!
Słyszałaś?
Jest tylko jeden sposób, by się stąd wydostać.
Umiesz pływać?
Zrobimy ci przyjemność, panie Trehearne. Byś nie czuł się samotny, zejdziemy wszyscy!
- Nie kłopocz się mną. - Pytałem czy umiesz pływać?
Tylko bym przeszkadzała. Beze mnie będzie ci łatwiej.
Nic mi nie będzie. Joss nie zrobi mi krzywdy.
- Pływasz czy nie? - Troszeczkę.
- Ściągaj suknię. - Co?
- I buty. Szybko! - Nie mogę tego zrobić.
- Zdejmuj! - Nie mogę.
Dobra, ja to zrobię. - Nie, nie możesz...
Będę zadowolony, kiedy to się skończy.
- Jesteśmy na nogach całą noc. - Tak, miło będzie położyć się do łóżka.
Co zrobimy z dziewczyną? Odprowadzimy do Jossa?
Już są!
Chodźmy!
A teraz, panie Trehearne...
Świetnie ci idzie!
To zabawne. Pierwszy raz widzę pływającą kobietę.
Strasznie słona!
Patrz, zabrali łódź. Płyną tutaj.
Szybko, do tych skał!
Złap mnie za ramię Dasz radę?
- Trzymaj się, łódź się zbliża. - Już nie mogę!
Jeszcze chwilę.
Trzymaj się. Odpływają. Nie mogę. Tonę...
Złap się mnie.
Dowland?
Dzień dobry, Dowland.
Nie próbowałem jak smakuje twój gin w tym roku. Ale do rzeczy.
- Brakuje mi trzech funtów, panie Pengallan. - Przecież mówiłem...
Cicho bądź Davis. Dowland... potrzebuję pieniędzy tak samo jak ty.
Nie mogę być dziedzicem Pengallanem, nie mając niczego.
Dlaczego zabrakło ci pieniędzy?
Mój syn miał wypadek. Ma chorą nogę.
Zabierz go do doktora Mackintosha.
Pozdrów go ode mnie i poproś, by obejrzał nogę syna.
Zapłacisz trzy funty następnym razem. Daj mu pokwitowanie, Davis.
- Ależ, panie Humphrey, ostrzegałam... - Pokwitowanie, Davis!
Pmiętaj, przodkowie tego człowieka uprawiali ziemie Pengallanów,
kiedy ciebie nie było jeszcze na świecie.
Następny.
Powiedz, dokąd teraz?
Najlepiej do gościńca.
- Czekaj! Co to za dom? - Dziedzica.
- Masz na myśli sir Humphreya? - Tak.
Znam go. Wczoraj tam byłam. Na pewno nam pomoże. Chodź!
Dobrze!
Panie Humphrey oto człowiek, o którym wspominałem.
Pan Burdkin. Bardzo zasadniczy.
Burdkin.
O co chodzi, Burdkin??
Przychodzę ze skargą. Domagam się sprawiedliwości.
Sprawiedliwości... Nie wiem o czym pan mówi.
Prawo jest po mojej stronie.
Nie jest. Ja tutaj jestem prawem
i nie stanę po twojej stronie, jeśli nie zmienisz tonu.
Zaraz mi powiesz, że jesteśmy sobie równi.
Jestem takim samym człowiekiem jak pan.
Wybij to sobie z głowy, zanim nie wylądujesz na śmietniku.
Nie jesteś tak dobry jak ja i nigdy nie będziesz.
To jest zgodne z odwiecznym porządkiem, a wszystko inne jest wbrew naturze.
- Jestem dżentelmenem. - Jest pan wielkim...
Wyrzuć go, Davis.
24 godziny aresztu...
Bardzo przepraszam, panie dziedzicu.
O co chodzi, moja droga pani Tremarney?
Tak, panie dziedzicu. Chodzi o mój dach. Wiele razy mówiłam już o tym panu Davisowi,
ale nie zwraca na to żadnej uwagi, a dach coraz bardziej przecieka.
Naprawcie ten dach, Davis.
- Ale, panie Humphrey... - Powiedziałem, naprawić dach!
To najstarsza z moich dzierżawców. Dopóki tu jestem, będzie mieszkać wygodnie.
Jestem jedynym człowiekiem z tytułem markiza, który przez dziesięć lat uprawiał hazard
i utrzymał swoje włości z dala od łap lichwiarzy.
Dopóki ja mam dach *** głową, ona też będzie miała.
Muszę zobaczyć się z panem Humphreyem.
- Co tam się dzieje? - Proszę mnie wpuścić, to ważne.
Moje drogie dziecko. Co się stało?
Cała przemoczona do suchej nitki.
Chadwick, weź panią Black i zamknijcie drzwi!
Chodź do kominka.
Davis, powiedz wszystkim, żeby przyszli innym razem.
Jesteś cała sina z zimna. Co się stało?
- Pływałam. - Ratowaliśmy życie.
Kto... kto to jest?
To jest Jem Trehearne.
Uciekliśmy z Jamajki zeszłej nocy.
To straszne miejsce. Prawdziwa jaskinia zbójców.
Chcieli go powiesić zeszłej nocy.
- Uratowała mi życie. - Niebywałe.
Sir Humphrey, potrzebujemy pańskiej pomocy.
Moja ciocia wciąż tam jest. Gdyby pan wiedział...
Dobrze, musisz mi wszystko opowiedzieć. ale najpierw musisz się wysuszyć.
Zabierz panienkę na górę i znajdź jej suche ubranie.
Dobrze, proszę ze mną.
Czy mogę jeszcze prosić na chwilę? Oczywiście.
Doprawdy?
Zobaczymy, co się da zrobić.
Dziękuję. Bardzo pan łaskaw.
- Proszę pana, przepraszam... - Chadwick!
Daj mu trochę chleba i piwa.
Porozmawiamy później.
- Kapitanie Murray, zostanie pan na obiedzie? - Podaje pan najlepsze posiłki w Kornwalii.
Mam nadzieję. Dlaczego musi pan iść?
Mam obowiązek stawić się na moim statku w Falmouth po południu.
Kiedy wy będziecie kończyć zajadać się orzechami, ja będę już wypływał w morze.
Panie Humphrey, muszę zamienić z panem słowo.
No cóż...
Na osobności.
Nie ma czego ukrywać przed tymi panami.
To jeden z bandy przemytników z Gospody Jamajka.
Przemytnicy, co? Macie tam jakieś dobre brandy?
O tak, w rzeczy samej.
Mam tu nawet listę.
Uprzejmie przypominam, że jestem sędzią pokoju.
Niemniej jednak sądzę, sir Humphrey, że może być pan zainteresowany tą brandy.
NINIEJSZYM POŚWIADCZA SIĘ, ŻE JAMES TREHEARNE ZOSTAŁ MIANOWANY OFICEREM ŚLEDCZYM.
Panowie...
Sądzę, że będę musiał rozważyć tę sprawę na osobności.
Proszę ze mną.
Pengallan...
jeśli nie znajdzie pan czegoś dobrego dla mnie, doniosę na pana do komisji.
Pan przodem, kolego.
Przygotowałem chleb i piwo dla tego człowieka w pokoju z uprzężą.
Tak? Podaj dla "tego człowieka" kurczaka na zimno i bordo do gabinetu.
I poszukaj jakiegoś ubrania dla pana Trehearne.
To znamienity gość, a szata nie czyni człowieka.
- Dla tego dżentelmena? -Tak. Mógłbyś się pospieszyć?
Panie Humphrey...
Muszę pana przeprosić. Nie miałem pojęcia kim pan jest.
Proponuję szklankę brandy, póki nie przebierze się pan w suche rzeczy.
Będę wielce zobowiązany.
Nie ma za co. Proszę wejść.
Wszystko wyjaśnię. Mam stopień podporucznika Marynarki Jej Królewskiej Mości.
Przybyłem tu z misją wyznaczoną mi przez rząd.
Niestety, musiałem ukrywać moją tożsamość.
Zapewne nie bez powodu. Ciągle nie wiem o co w tym wszystkim chodzi...
ale łyknę sobie, zanim mi pan to powie. Zawsze miałem wielki szacunek dla służb.
Dobrze znam Collingwood. Fajni chłopcy.
Wszyscy fajni. Trochę oschli, ale nie nikt nie jest ideałem.
A o co w tym wszystkim chodzi?
O przemyt?
O coś znacznie gorszego. O rozbijanie statków.
Celowe i zorganizowane rozbijanie statków.
- Na Boga! Tutaj? - Tak, na tym wybrzeżu.
Tu ciągle rozbijają się statki. To bardzo niebezpieczne wybrzeże.
Lloyds odkrył, że te wraki miały jedną ciekawą cechę wspólną.
Naprawdę?
Proszę pić.
Myślę, że napiję się razem z panem. To był dość... urozmaicony poranek.
A więc co łączy te katastrofy?
Nigdy nikt nie przeżył.
Panie Trehearne...
Jeśli to co pan mówi jest prawdą...
to jet to najbardziej straszna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem.
- Słyszałem o zatopionych tu wrakach... - Lloyds konsultował to z rządem.
Przekonali się, że ci rabusie mają dokładne informacje o ruchach statków i ich ładunkach.
Kapitan Murray chciałby się pożegnać.
- Mogę przeprosić? - Oczywiście.
Właśnie wychodzę. Bawiłem się świetnie. Przyjęcie było książęce.
Do widzenia, kapitanie. Szczęśliwej podróży.
Wrócę tu znowu, sir.
Będę myślał o panu tam, pośród wietrznego morza...
kiedy będę tu siedział dziś wieczorem *** szklaneczką porto.
- Smakuje? - Dobre.
Cóż, panie Trehearne...
Proszę mówić dalej.
Moje śledztwo przywiodło mnie do Gospody Jamajka.
Oberżysta jest ich przywódcą.
Ten wrak zeszłej nocy, to robota jego ludzi.
Był pan tam z nimi?
Dzięki Bogu, nie. Jestem wciąż w okresie próbnym.
Ale pomagałem transportować łupy do gospody.
Czy pan...
Czy powiadomił pan już swoich przełożonych?
Jeszcze nie.
Jestem na tropie grubszej ryby niż ten cały Joss Merlyn.
Nie rozumiem. Przecież powiedział pan, że to on jest szefem.
Tak, ale tylko w gospodzie. Dostaje polecenia od kogoś z zewnątrz.
Podobnie, jak informacje. Ktoś kieruje nim z zewnątrz.
- A kto? - Nie wiem.
Tego nie wie ani jego żona, ani nawet nikt z członków bandy.
Musimy znaleźć tego człowieka.
Tak. Joss zwołał ludzi na dzisiejszą noc. Będzie następny wrak.
Nie wiedzą gdzie, dopóki nie dostaną instrukcji od prawdziwego szefa.
By dostarczyć te informacje, wybierze się dziś do gospody.
- Musimy być tam pierwsi. - Nie możemy tego zrobić sami.
Gdybym mógł pożyczyć konie, pojechałbym po pomoc do najbliższego garnizonu.
To strata czasu. Nie możemy dopuścić, by ten typek wyśliznął nam się z rąk.
Tak więc... my pojedziemy do gospody, a do garnizonu poślę gońca z wiadomością.
Proszę sobie wziąć jeden.
Mówi pan, że tych łotrów Merlyna nie będzie tam później?
Wyobrażam sobie, że możemy bronić fortu we dwóch, do czasu przybycia wojska.
- Wchodzę w to, jeśli pan też, sir. - Wspaniale! To takie ekscytujące.
Wejść.
Chadwick, pieniądze albo życie...
Ubrania, sir. Nic nie mówiłem lordowi George.
Kto jest dowódcą w Truro?
To kapitan Boyle. Irlandczyk, o ile wiem. Dobry w przyskrzynianiu ludzi.
Napiszę do niego.
Nie, ja to zrobię. Pan niech przymierzy bryczesy lorda George'a.
Do... kapitana... Boyle...
oficera dowodzącego...
garnizonem... milicji...
w Truro.
Co mam mu napisać?
- Ma pan jakąś sugestię? - Pilnie potrzebujemy pańskiej pomocy.
Pańska...
pomoc...
jest... pilnie... potrzebna...
Podpisano... ja i oficer śledczy James Trehearne...
Badający przyczyny katastrof morskich u wybrzeży Kornwalii.
- Gotowe? - Tak.
Donosi on, że rabusie mają swoją kwaterę W Gospodzie Jamajka, Pengallan.
I ma wystarczające dowody...
by powiesić oberżystę i jego kompanów.
- Jest pan gotów? - Tak!
Wspaniale! Przyćmił pan lorda George'a.
Jeszcze kapelusz.
Chadwick!
- Musimy natychmiast wyjść. - Chwileczkę, sir...
Ta dziewczyna, panna Yellan nie może o tym nic wiedzieć.
Och nie, nie. To musi poczekać.
Fatalna sprawa. Dowody świadczą przeciw jej krewnym.
Nie miałem wyboru, sir Humphrey. Nie mogłem powiedzieć jej prawdy.
Chadwick, powiedz Samowi, że chcę natychmiast go tu widzieć. Gdzie on jest?
- W kuchni, sir. - Sam!
Lepiej niech pan weźmie ciepły płaszcz.
Chadwick, przynieś panu Trehearne niebieski płaszcz,
ale nie ten z astrachańskim kołnierzem. Daj mu kapelusz...
i podaj mi mój płaszcz i kapelusz.
I Sam...
Jedź do Truro tak szybko jak potrafisz.
Dostarcz to kapitanowi Boyle w komendzie milicji.
- Kapitanowi Boyle. - Tak.
- I śpiesz się. - Dobrze, sir.
I zechciałbyś powiedzieć Robbinsowi, by natychmiast podstawił mi powóz?
- Tak, sir. - Chodźmy.
Chadwick!
- Pański płaszcz. - Bardzo dziękuję.
Mógłbyś powiedzieć pani Blake, by zajęła się panienką?
Niech spróbuje przekonać ją do małej drzemki. Nie ma nic lepszego.
I niech pan przeprosi ją w moim imieniu...
i powie lordowi George'owi, że wrócę na kolację.
Tak, proszę pana.
Robbins!
Gdzie mój powóz?
Wciąż niegotowy?
- Panienka go zabrała. - Co?
Powiedziała, że został podstawiony tylko dla niej.
Siodłaj konie, szybko!
- Musisz ze mną uciekać, nie ma czasu. - Co się stało?
Ten człowiek, którego odcięłam ze stryczka był agentem.
- Nie, och nie... - Jedzie tutaj razem z sir Humphreyem.
- Posłali do Truro po posiłki. - Joss...
Szybko! Muszę się przebrać, a ty się pakuj, zanim przyjadą.
Muszę ostrzec Jossa...
- Nie ma czasu. - Nigdzie się bez niego nie ruszę.
Czy nie rozumiesz, że oni znają całą prawdę. Ja, ciociu, też.
To twoja ostatnia szansa, by uwolnić się od niego. Ostatnia!
Nie!
Jest rozbójnikiem i mordercą!
Ale jest moim mężem. Ty tego nie zrozumiesz. Nie znasz go tak, jak ja.
Joss, ona przyjechała tu, żeby nas ostrzec. Musimy uciekać.
Gdzie jest ten koleś. Gdzie jest Trehearne?
Joss, jadą po ciebie. On jest agentem. Nie możemy...
Spokojnie.
Chyba nie muszę mówić dlaczego przyjechałem z tym oficerem, Merlyn.
Mam nadzieję, że się domyślasz. Żądam prawa do przeszukania pomieszczeń.
Może nas oprowadzisz, panie Merlyn.
Nic pan tutaj nie znajdzie, sir Humphrey.
A więc jesteście. Strasznie pan szybki, panie Trehearne.
Oczywiście, oficer śledczy nie może tracić czasu.
Przykro mi. Proszę to podejść, pani Merlyn.
- Ona nie ma z tym nic wspólnego. - Mam nadzieję, że nie.
Dlaczego nie byłeś ze mną szczery? Dlaczego mi nie powiedziałeś kim jesteś?
Bo chciałabyś ostrzec swoją ciotkę. Tak jak to zrobiłaś teraz.
A dlaczego nie? Jest niewinna. Chcę jej pomóc. Jest po prostu wierna mężowi.
W takim razie może pani Merlyn podałaby nam coś na rozgrzewkę?
Co by pan chciał? Proszę o gorącą brandy.
- Idziemy na górę, Joss. - Joss...
No już, rusz się!
Proszę mi wierzyć, że jest mi bardzo przykro.
Ale proszę się nie martwić. Zrobimy co tylko można.
Ciociu Patience, wiedziałaś o wszystkim przez cały czas.
Kocham go. Ludzie nie mają wpływu na to jacy są. Ani on, ani ja.
- Nic nie można zrobić. - Możesz go zostawić. Nawet teraz możesz.
Lepiej idź i postaw czajnik na ogniu, a ja idę po brandy.
To tutaj wchodził, po tych kamiennych stopniach.
Spodziewasz się gościa, prawda Joss?
Spotykali się w jednym z tych pomieszczeń. Próbowałem wejść, ale drzwi są zamknięte.
Daj mi klucz.
- Mam wyważyć drzwi? - Nie bądź głupi, Merlyn. Daj klucz.
Właź.
Proszę uważać na głowę, drzwi są niskie.
Dziękuję.
- Wygląda podobnie - Nigdy nie używany.
- Co powiedziałeś, Merlyn? - Mówię, że nieużywany.
- Tak? To po co rozpaliłeś w kominku? - Racja.
Nasz przyjaciel powinien zjawić się wkrótce. Dbasz o gości. Pozwól, że się rozgrzeję.
Tu coś jest.
- Co pan o tym sądzi? - Krew na jedwabiu.
To jedwab ze wczorajszego wraku. Ktoś tu wczoraj był.
- Byłeś głupi nie sprzątając dokładnie. - Można by nawet powiedzieć: nieostrożny.
Widzi pan, sir Humphrey?
Niezwykłe miejsce na lampę. Za zasłoną.
- Sygnał? - Trafił pan w sedno.
- Mogły pan otworzyć wejście na końcu? - 0czywiście.
Dziękuję.
Joss, kim jest ten, który przychodzi do ciebie?
Chciałbyś wiedzieć?
Powiem ci...
Święty Mikołaj w każde Boże Narodzenie.
Będzie dla ciebie lepiej, jeśli powiesz. Nie ty to wszystko zaplanowałeś.
- Kto to zrobił? - Wkrótce się dowiesz, panie agencie.
Ściany są tynkowane...
- Otworzyłem mu drzwi - Dobrze.
Dajmy mu znak. Zapalmy lampę.
Ja to zrobię.
A co z kobietami? Może je tu przyprowadzić?
- Nie sądzi pan? - Racja, już idę.
Niech go pan pilnuje.
Proszę przynieść mi grogu, jeśli już pan tam idzie.
Dobrze.
Wciąż wieje.
Jak zwykle, sir. Więc słuchaj...
Kolejny wrak? Dzisiaj?
Kapitan Murray chciałby zjeść ze mną kolację.
Nie przepada za jedzeniem na statku.
Szczególnie nie lubi odpływać w porze kolacji.
A zatem wypłynie... o około dziewiątej. - Dobrze, sir.
- Co wiozą? - Oprócz innych rzeczy, złoto.
Musisz się postarać, Merlyn, bo bardzo mi zależy na tych pieniądzach.
Mam nadzieję, że wiatr ucichnie.
- Jestem dość miernym żeglarzem. - Co?
Planuję zrobić sobie małe wakacje, tobie radzę to samo.
- Dlaczego? Co się dzieje? - Nic. Na razie.
Ale władze wysłały pana Trehearne do Kornwalii...
Znaczy, coś podejrzewają.
Wrócę, jak sprawa ucichnie.
Więc to ostatni raz?
Przynajmniej na razie.
Chcę jeszcze tej nocy wsiąść na statek do St. Malo.
I proszę, żebyś przygotował dla mnie moją część złota.
Bardzo mi się przyda we Francji.
A co z nim?
Kiedy twoi ludzie tu będą?
Gdybym wiedziała, nie ratowałabym ci życia...
Nie myśl, że mi to sprawia przyjemność.
- Wszystko w porządku? - Ależ tak.
Nasz przyjaciel Joss zna niezłe dowcipy.
Jesteśmy gotowi. Zamknąłem kobiety w sypialni.
Brakuje już tylko szefa we własnej osobie.
Pański goniec wyruszył przed nami. Jazda tam i z powrotem to godzina i ćwierć.
A to oznacza, że kapitan Boyle będzie tu za około 10 minut.
Masz ostatnią szansę.
Tylko w jeden sposób możesz ocalić skórę. Podaj nazwisko i opowiedz wszystko.
Byłem przewidujący przynosząc nakaz aresztowania tego kolesia.
Zostawiłem miejsce na wpisanie nazwiska, kiedy go poznamy.
Zechciałbyś je tu wpisać dla nas, Joss?
Na co czekasz? Ty i twoi kompani wzięliście na siebie całe ryzyko.
I co z tego macie? Figę z makiem.
Zastanowiłeś się *** tym, Merlyn?
Możesz się jeszcze uratować. Możesz zostać świadkiem koronnym. Dlaczego nie?
Myślisz, że on na twoim miejscu by się wahał?
Taki człowiek jak on ratowałby przede wszystkim swoją skórę.
Tak pan myśli?
Poświęciłby każdego.
Wydaje się, że wie pan o nim wszystko. Proszę powiedzieć...
Co to według pana za człowiek?
Ten człowiek z zimną krwią planuje katastrofy i każe mordować rozbitków.
Sam pozostaje na uboczu,
zadowalając się werbowaniem łotrów, którzy wykonają brudną robotę za niego.
Myśli, że nie ma krwi na rękach, ale jego dusza splamiona jest krwią...
To posiłki!
Proszę go pilnować.
Powiem im, żeby otoczyli gospodę, ukryli się i nie ruszali z miejsca, dopóki nie damy im znaku.
Ani kroku.
Panie Humphrey, proszę uważać! Banda Jossa jest tutaj!
Ktoś jest razem z nim!
Sprawdźcie czy jest ktoś na zewnątrz!
Panie Humphrey!
Za chwilę będzie za późno.
- Muszę stąd zniknąć. - Nie ma stąd innego wyjścia.
Jesteś tam, Joss?
Joss?
Dziedzic Pengallen?
Zgadza się. Szanownego sędziego pokoju przyprowadził tu pan Trehearne.
który zapomniał wam powiedzieć, że jest agentem.
Co takiego?
Co myślicie? Przybyli tu, by nas powiesić za napadanie na statki.
A więc tym razem lepiej się postaramy.
Do roboty!
Czekajcie.
- Musimy być ostrożni. - Bo co?
Nikt nie może znaleźć ich tu martwych. Ludzie zaczną gadać.
- Nie znajdą ich. - Ale ktoś mógł widzieć jak tu jechali.
- Musimy ich wykończyć. - Jasne, że musimy,
ale trzeba to przemyśleć, a nie mamy teraz na to czasu, bo...
mamy kolejną robotę.
- Dziś? - O dziewiątej.
Załatwimy to, a potem tu wrócimy.
- Związać ich. - Dajcie krzesło!
Nie, ja to zrobię. To będzie przyjemność.
Nie przyszedłem po was, durnie. Mówiłem, że za Jossem ktoś stoi.
Joss go zna.
Jeśli poczekajcie, to się przekonacie. Przyjdzie tu dziś.
Zamknij się! Chcesz zyskać na czasie, co?
Chcesz byśmy nie zdążyli załatwić tego statku dziś w nocy.
Nic z tego.
Joss, skończyłeś wiązać Jego Dostojność?
Zróbmy im małą przyjemność.
Zostaniecie tutaj, a my wymyślimy dla was jakiś miły wypadek.
Coś fantazyjnego dla Jego Dostojności? Przejażdżka powozem *** klifem?
Czy może porwanie przez fale przypływu na jakimś ładnym, przytulnym kawałku plaży?
Tak jest. Powinni zginąć razem.
Ostrzegam, jeśli nas tkniecie, zapłacicie za to.
Skończycie dyndając na szubienicy wysmarowani smołą, by nie tknęła was woda.
- Na nas już czas. - Kto zostanie z nimi?
Może Kaznodzieja? Może porozmawiać z panem Trehearne o wieczności.
Z nim? To nie ja.
Wszyscy są potrzebni na wybrzeżu Patience ich przypilnuje.
Idź na górę i sprowadź kobiety Są zamknięte w sypialni.
Przykro mi, że cię tu widzę, Willie Penhale.
Mówiłem ci, kiedy stanąłeś przede mną za kłusownictwo, że wpakowałeś się w złe towarzystwo.
Miałem rację.
Powinieneś mnie posłuchać, mój chłopcze.
Wygląda na to, że twoje życzenie się spełniło. Teraz możesz mnie zostawić na pastwę losu.
- Co ona tu robi? Przyszła nas ostrzec, Harry.
- To przez nią to wszystko. Nie sądzę... - Przypilnuję ją, Harry!
Mam dla ciebie miłe zajęcie, Patience. Weź to i pilnuj tych dwóch dżentelmenów.
- Postawisz na straży kobietę, Joss? - My mamy robotę na plaży.
Są związani i lepiej, by nie drażnili paluszka na spuście.
Bądź grzeczny, jeśli nie chcesz, by twój śliczny kubraczek
nie został zniszczony przez dziurkę po kuli.
Nie musisz nas wołać, kochanie, jeśli będziesz chciała tego użyć.
Idziemy! Ruszcie się!
- Ciociu, nie pozwól im na to... - Zamknij się! Idziesz z nami!
Daj jej spokój, Joss. Nie możesz jej tam zabrać.
Joss!
Och, oczywiście, że nie, panie Trehearne.
Zostawię ją tutaj, by uwolniła cię drugi raz w ciągu 24 godzin.
Idziemy!
Merlyn!
Odpowiadasz przede mną za jej bezpieczeństwo.
Tak, Wasza Dostojność.
- Co stało się z wojskiem? - Coś musiało ich zatrzymać.
- Jeśli przybędą, możemy uratować statek. - Nie wiemy, gdzie to ma się wydarzyć.
Coś panu powiem. Ten człowiek musiał tu być przed nami.
- Jak to? - Joss już wiedział o statku.
Ostrzegam panią, pani Merlyn...
Jeśli kapitan Boyle, zastanie panią w takiej sytuacji, nic panią nie uratuje.
Jest to bardzo irytujące. Powiedziałem Chadwickowi, że wrócę na kolację.
Pani Merlyn, czy ten pistolet jest naładowany?
Wątpię, żeby pani umiała to ocenić. Mogę spojrzeć?
- To na nic. - Bardzo dobrze, pani Merlyn...
Zobaczmy na czym stoimy.
Obawiam się, że nie jest pani w pełni zaznajomiona z faktami.
Znam pani męża lepiej niż pani.
Nie załadowałby pistoletu, pozostawiając mnie bezbronnego.
To byłoby absurdalne.
Tak właśnie myślałem.
Pani Merlyn...
Zawsze podziwiałem pani przywiązanie do męża.
Kobieta powinna trwać przy małżonku, nawet jeśli jest nim nasz przyjaciel Joss.
Jeśli pan Trehearne ucieknie,
pani mąż przypłaci to życiem.
Nie muszę więc mówić, jak ważne jest pani zadanie.
Proszę go pilnować.
A gdyby próbował uciekać, strzelać bez wahania!
Wystarczy nacisnąć spust... a wszystko będzie dobrze.
Zapomniał pan o kapitanie Boyle'u! Niedługo będzie tu wojsko.
Nie ma żadnego Boyle'a. Nie spodziewaj się żadnych posiłków.
Pani Merlyn... musi mnie pani uwolnić.
Szybko!
Proszę się nie ruszać.
Na górę, do latarni. Szybko!
- Nie mogę iść z wami do wraku? - Musisz do tego dorosnąć!
- Nigdy nie widziałem jak to robicie - Już cię tu nie ma!
Jeśli pani chce, przyniosę pani ładny pierścionek.
Bez palca, jeśli wie pani o czym mówię.
Zejdź stamtąd!
Zostań z nią, Catchpole!
Pani Merlyn, gdzie czekają na ten statek?
Nie wiem.
Nie może pani na to pozwolić. Musi mnie pani wypuścić.
Zginą niewinni ludzie. Pani będzie za to odpowiedzialna.
Wiem, że kocha pani męża.
Ale wiem też, że ujęcie go jest moim obowiązkiem.
Ci na statku też mają żony i dzieci. Proszę o tym pomyśleć.
Proszę wyobrazić sobie siebie, gdyby to Joss był na pokładzie.
Ten statek płynie z Falmouth przy sztormowej pogodzie...
Gdzieś na brzegu widzą latarnię morską, która nagle gaśnie.
Wyobraża pani sobie resztę? Statek wpada na skały, a ludzie wylatują z niego jak muchy,
łapiąc się takielunku i krzycząc pośród szkwału.
A przy wraku już czają się wilki...
Dlatego musi mnie pani wypuścić. Niech mi pani powie gdzie oni są!
Nie mogę. Mówię panu, że nie wiem!
Nigdy nie wiedziałam!
Pani Merlyn!
Niech mnie pani wypuści! Znajdę ich.
Szybciej! Nie mamy czasu!
Nie mogę. A co będzie z Jossem?
Niech pani wybiera. Życie wielu przeciwko życiu Jossa!
Poza wszystkim Joss jest tylko jeden.
Tak, ale to mój mąż.
Pani Merlyn!
Przypuśćmy, że uda mi się ocalić pani męża...
Gdzie jest najbliższy garnizon wojskowy?
- W Bodmin. Czemu pan pyta? - Muszę przejąć powóz.
W imieniu prawa, proszę dać mi lejce.
To moje upoważnienie.
Jest tam, patrzcie!
Światło! Zawracamy!
Patrzcie, zawracają! To pierwszy statek, który tak zrobił!
Obecność kobiet, to nie jest dobry pomysł. Przynoszą pecha!
Dobra, Joss, zostaw ją nam. Zajmiemy się nią w bardzo miły sposób.
Jestem pewien, że się ze mną zgodzisz, Harry.
To zwraca moją uwagę. Dojrzałem do tego.
Zostaw ją! Wsiadać do wozu! Szybko!
Nie możesz jej zabierać!
Ograbiła nas z najlepszych jak dotąd łupów!
Zabierz ją z wozu!
Ograbiłam was z łupów? Dzięki Bogu!
Ograbiłam was z okazji napchania kieszeni przez mordowanie niewinnych, których nawet nie znacie!
Cieszę się z tego! Nie dbam o to co się ze mną stanie! Cieszę się!
Milcz, głupia!
Chedwick, nie wiem, jak długo to potrwa. Może mnie nie być parę tygodni.
Dobrze, sir.
- Panie Humphrey! - Co znowu, Sam?
Nie mogłem doręczyć listu, sir.
- Regiment opuścił Truro przed trzema tygodniami. - Doprawdy?
- Nikt tam nie zna kapitana Boyle'a. - Niezwykłe.
- Spróbować w Bodmin? - Nie, to już nieważne.
To wszystko, Chadwick. Nie mogę dać ci mojego adresu we Francji.
- Sir... - Co?
Chadwick...
Proszę wybaczyć śmiałość...
Jest pan zdrów?
Chadwick...
Nigdy się lepiej nie czułem.
Zbliż się.
Czuję, że z każdą chwilą młodnieję.
A ponieważ jestem młodszy, zabieram w podróż uroczą pannę.
Tak,sir. Czy coś jeszcze?
Tak, głupcze! Nie stój tak i nie patrz tak na mnie!
- Sam? - Tak ,sir?
Utrzymuj przystań i zatokę w dobrym stanie, dobrze?
I... miej oko na Chadwicka.
Chyba rozum mu szwankuje.
Ruszaj!
Panie Chadwick?
On chyba...
Spodziewałem się tego od dawna.
Ciociu Patience!
Ciociu Patience!
Mary! Joss, co się stało?
Jest ranny.
Mary!
Mary, co się stało?
Zatrzymałam statek. Jego ludzie przyszli po mnie. Uratował mnie, a oni go postrzelili.
Joss.
Patience.
Patience, moja kochana.
Wszystko będzie dobrze, Joss. Zajmę się tobą.
Moja dobra Patience...
Wybacz.
Gdzie jest Jem? Ciociu, czy on...
Wypuściłam go.
Poszedł szukać wraku.
Obiecał mi, że pozwoli Jossowi uciec.
To znaczy, że musimy się stąd wynieść. Ja i Joss razem.
Musisz na pomóc, Mary. Musimy szybko stąd wyjechać, póki jest czas.
Zaczniemy wszystko od nowa.
Tylko pomyśl. Żyć bez strachu pośród ludzi, którzy nas nie znają.
- Tak, ciociu Patience. - Tak jak wtedy, kiedy zamieszkaliśmy w Bodmin.
Joss był wtedy całkiem inny.
Jest silny.
Wkrótce wyzdrowieje, prawda?
Oczywiście.
Kiedy poczuje się trochę lepiej, przeniesiemy go.
Nie możemy czekać. Jossa nie może tu być... kiedy on wróci.
Kto?
Och, Mary, nie muszę ci mówić.
Nie byłam pewna do dziś,
ale zawsze podejrzewałam, że to nie Joss kieruje tym wszystkim.
Że jest ktoś inny, kto planuje te rozboje i trzyma Jossa w garści.
Dzisiaj dowiedziałam się kim jest. Mary, to jest...
Ciociu Patience!
Żyć bez Patience?
Daj mi pić.
Już, Joss.
Celny strzał, prawda?
Przykro mi.
Biedne stworzenie. Nacierpiała się tak wiele.
Musiałem to zrobić, bo chciała ci powiedzieć o mnie.
Nie podobało mi się to.
Wolę powiedzieć ci to sam.
Więc zapobiegłaś katastrofie?
Szkoda, bo bardzo liczyłem na te łupy.
Jesteś bardzo odważną młodą damą, ale stawiasz mnie w bardzo trudnej sytuacji.
Puść mnie! Puść mnie!
Nie krzycz, proszę. Muszę cię zakneblować.
Powiedz, jeśli będzie bolało.
Oczywiście nie możesz. Jaki ze mnie głupiec.
Opuść ręce.
Opuść ręce.
Będę musiał też związać ci ręce.
To zapobiegnie otarciu... nadgarstków.
Jesteś teraz całkiem sama.
Nie masz nikogo na świecie.
Za wyjątkiem mnie.
Więc zamierzam zaopiekować się tobą.
Chciałem powiedzieć, że... wyjedziemy razem.
Najlepiej zaraz. Trehearne może wkrótce wrócić.
Lepiej okryj się tym.
Trzeba się ciepło ubrać przy tak zimnym wietrze.
Zawsze powtarzam wszystkim, że ostrożności nigdy nie za wiele.
Ale oni sądzą, że wiedzą lepiej.
Nie chciałabyś, żeby ktoś cię zobaczył w takiej sytuacji, prawda?
O tak...
Cieszę się... że już się uspokoiłaś.
A teraz chodźmy. Powóz czeka niedaleko.
Musimy się pospieszyć.
Musimy się spieszyć.
To sir Humphrey!
Wychodzi z tą dziewczyną!
- A Joss? Co z Jossem? - Idziemy!
Trehearne! On też zniknął.
Joss?
- Joss? - Joss!
Harry! Tutaj! Szybko!
Nie żyją. Oboje.
Nie musiałeś strzelać do Jossa, Harry.
Jeśli o mnie chodzi, to najwyższa pora, by się stąd wynieść.
Dlaczego tu sterczycie! Wynocha!
Nie możemy trzymać się razem. Rozdzielmy się!
Żołnierze!
Gdzie dziewczyna?
- Dobre pytanie. - Gdzie ona jest? Gadaj!
Uspokój się! Spokojnie!
Możesz być rozczarowany, panie Trehearne.
Wyjechała i znalazła sobie innego dżentelmena!
Widziałem jak wymykała się stąd razem z Jego Dostojnością!
Dziedzic...
Musimy ich znaleźć, kapitanie. Nie mogą być daleko.
Sierżancie! Potrzebuję sześciu ludzi, by pojechali z panem Trehearne i ze mną.
Nie podoba mi się to. W ogóle mi się to nie podoba.
To wszystko przez to, że stłukłem tamto lusterko.
Mówiłem ci. Siedem lat pecha.
Nie, Dandy. Nie więcej niż siedem dni. Wieczności nie wliczamy.
Co zrobią? Co się z nami stanie?
Urządzą publiczną egzekucję, zejdzie się tłum bab. Dostarczę im trochę wrażeń.
Gotowe.
- Za duże. - To go zwiąż.
Co robicie? Dlaczego nie w kajdany?
Przestańcie!
Przestańcie. Chcę być skuty jak wszyscy.
Słuchajcie!
Mam prawo być traktowany jak pozostali. Robiłem to samo co oni.
Chcę wisieć razem z nimi!
Powieszą mnie...
Nie chcę wisieć! Ja nie chcę umierać!
Jestem jeszcze chłopcem! Mam dopiero 17 lat!
Nie możecie im na to pozwolić!
Robiłem tylko to co mi kazali! Nigdy nikogo nie zabiłem.
Nigdy nawet nie zbliżyłem się do wraka.
Więc nie możecie mnie powiesić! Nie wolno wam! Nie odważycie się!
Bo ja nie chcę umierać!
Nie chcę...
Tam jest mój dom. Widzisz?
Po drugiej stronie zatoki.
Pengallanowie mieszkali tam od bardzo dawna.
Mogę go już więcej nie zobaczyć.
Ponieważ, widzisz... być może nie będziemy mogli już nigdy tu wrócić.
Może wybieramy się właśnie w długą, daleką podróż.
Gdzieś bliżej słońca, oczywiście.
Może do Włoch albo na jakąś grecką wysepkę.
Myślisz, że to musi być kosztowne. Nie obawiaj się, mam dość pieniędzy.
Ktoś musi mieć.
Zawsze wiedziałem, że jeśli chce się żyć jak dżentelmen, na poziomie, trzeba mieć za co.
No i posiadać coś ładnego, takiego jak ty, moja droga.
- Gdzie jest sir Humphrey? - Wyjechał w interesach, sir.
- Dokąd? - Odpowiadaj, człowieku!
Spieszył się na statek do St. Malo.
- Co się tu dzieje? - Och, to pan...
Wielkie nieba! To moje ubranie.
Panowie szukają sir Humphreya. O co chodzi? Czy coś się stało?
Jest oskarżony o przywództwo bandy piratów z Gospody Jamajka.
Zaniosę bagaże pod pokład.
Humphrey Pengallen? Duży salon.
Jesteś stewardem? Przynieś mi butelkę brandy.
Tak jest, sir. Tędy. Proszę za mną.
Nędzna dziura. Nic lepszego nie mają?
Stary podróżnik.
Będzie ci tu wygodnie.
Tak naprawdę to nigdy nie przepadałem za rozbijaniem statków...
a towarzystwo podrzynaczy gardeł nie leży w moim guście.
Musiałem to robić.
Połowa moich przyjaciół żyje w biedzie, ale ja żyję jak książę.
Utopiłem w tym celu setki marynarzy.
Jak książę...
I z ciebie też uczynię księżniczkę.
Pewnie żałujesz, że nie poślubisz jakiegoś niedołęgi,
któremu mogłabyś urodzić tuzin płaczliwych, zasmarkanych bachorów.
Każdy wrażliwy mężczyzna wolałby raczej widzieć cię martwą.
Chować trap!
W Paryżu będziesz miała kobietę, która się tobą zajmie.
Sam wybiorę ci nowe suknie.
Tak, ubiorę cię, moja droga.
Będziesz chodzić w jedwabiach.
Pasują do twojej gładkiej skóry.
Seledynowy jedwab będzie w sam raz, co?
Przestań płakać.
Przestań, głuptasku.
Bądź piękna. Ostra jak gwóźdź, ale piękna.
Musisz być teraz twarda. Czasy rycerskości się skończyły.
Sprowadźcie statek z powrotem do nabrzeża!
Żołnierze!
Może przyjechali po ciebie. Oczywiście, nie możesz iść z nimi.
Nie powinnaś tego robić, moje dziecko!
Wokół jest mnóstwo hołoty. Może zrobić się nieprzyjemnie.
Kapitanie Johnson!
Tu jestem!
Sir Huphrey Pengallen!
Niech się pan podda, błagam, i uwolni dziewczynę!
Nie zbliżajcie się!
Ostrożnie. Celujcie dokładnie.
Niech się pani od niego odsunie jak najdalej!
Nie! Nie strzelajcie! On nie wie, co robi! Oszalał!
Tu jest bezpieczniej.
Rzućcie cumy na brzeg!
Teraz jest dobry moment.
Nie ruszaj się, proszę.
Jam,nie róbcie mu krzywdy! To nie jego wina. Nie odpowiada za siebie!
Proszę zejść!
Proszę zejść i poddać się!
Proszę zejść!
Wielkie nieba, co dziedzic tam robi?
Niech pan zejdzie, sir Humphrey i podda się!
Przysięgam, że nic panu nie grozi!
Proszę zejść!
Zejdę prędzej niż pan wejdzie do mnie, panie Trehearne!
Jeśli byliby państwo łaskawi, zrobić mi trochę miejsca!
Upuścił broń! Idźcie po niego!
Na co wszyscy czekacie?
Na widowisko?
To będziecie je mieli!
Będziecie mogli opowiadać dzieciom jak skończyła się wielka epoka!
Zróbcie miejsce dla Pangallana!
Chedwick!