Tip:
Highlight text to annotate it
X
OKOLICE LAS CRUCES,
NOWY MEKS YK, 1909
Mówilem ci, zebys nie wypasal owiec
na mojej ziemi!
To moja ziemia, Garrett,
od czasu, kiedy ja dzierzawie.
Ma racje, panie Garrett.
Z toba policze sie pózniej.
I zrywam nasza umowe.
- To jest niezgodne z prawem.
- Z jakim prawem?
Kliki z Santa Fe?
Cholera.
- To prawo rujnuje nasz kraj.
- Czyzbys nie byl jego czescia?
Cos sie dzieje z uprzeza.
Podobno cie wybrali
i dobrze zaplacili za zabicie Kida.
Ty podly sukinsynu.
- Teraz ty, Eno.
- Pudlujesz czesciej niz inni.
Zaklad?
STARY FORT SUMNER,
NOWY MEKS YK, 1881
Piers czy udko?
To co zwykle.
Czyli i piers, i udko.
Jezu Chryste!
- Kto to?
- Padnij!
Cholera, to Garrett.
Witaj, Bill.
- Niezle strzelasz jak na swój wiek.
- Mialem fart. Czesc, Kid.
- Milo cie widziec.
- Ciebie tez.
- Witaj, Billy!
- Przyjechales z nim?
- Dobrze wygladasz.
- Macie jakies swieto? Czesc.
Dzien jak co dzien.
Musisz nas czesciej odwiedzac.
Podobno cale terytorium
bedzie teraz jedna wielka ciupa.
- Zgadza sie, Pat?
- To prawda?
Jechales 2 dni z Lincoln,
zeby oddac mi te 2 dolary?
Lepiej je wez, Black.
Rzadko bedziemy teraz widywac Pata.
Podobno te meksykanskie seńoritas
sa piekne jak zawsze.
Czyzby?
Jedna czeka na ciebie z nozem w zebach.
- Pamietasz te siostry?
- Jakie siostry?
Jedna z nich zapytales, ile sie nalezy.
A ona odpowiedziala:
"Sam ocen, ile to bylo warte".
Rzuciles jej na poduszke 10 centów.
A ona: " Jezeli to bylo tyle warte,
to chyba ja sobie zaszyje".
Sukinsyn. Chodz, postawie ci jednego.
Jest zbyt wazny, zeby napic sie z nami?
A moze jest odwrotnie.
Nie zasiedziales sie tu troche?
Rok w Meksyku dobrze ci zrobi.
Nie rozumiem, po co tu przyjechales.
Przeciez mnie znasz.
Slyszales o Ebenie?
Utopil sie w Rio Grande.
Próbowal dostac sie do starego Meksyku.
Razem z nim utonelo dwóch innych.
Przykro mi to slyszec.
Zawsze lubilem starego Ebena.
Przynajmniej wiedzial, kiedy odejsc.
Kiedys to byly czasy, co?
Trudno ci bedzie
o tym wszystkim zapomniec.
Chcesz znac prawde?
Jesli po to tu przyjechales.
Elektorat...
cie tu nie chce.
Chca, zebys wyjechal.
Kaza mi czy mnie prosza?
Ja cie prosze.
Masz na to 5 dni. Jak nie, aresztuje cie.
Byc moze zostane szeryfem Lincoln.
Stary Pat.
Za szeryfa Pata Garretta.
Sprzedal sie klice z Santa Fe.
I jak ci z tym jest?
Jakby...
zmienily sie czasy.
Czasy moze tak.
Ale nie ja.
Hej, moze zostaniesz?
Mamy jeszcze pare dni.
Nie, musze wracac.
Adiós, Pat.
Adiós, Bill.
Nie kus losu.
Nie o mój los sie martwie.
Dlaczego go nie zabijesz?
Dlaczego?
Bo to mój przyjaciel.
PAT GARRETT I BILLY THE KID
Wstawaj, Billy. Slyszysz, co mówie?
Nic nie zarobie,
patrzac, jak sie wylegujecie.
Uwielbiacie marnowac
najlepsza pore dnia.
Przestan juz trzepac kapucyna.
- Tylko sie drapie.
- Bydlo Chisuma czeka.
Niech sobie czeka.
Nie cierpie go
w takim bojowym nastroju.
Nie dla siebie to robie.
Ohyda.
- Patowi sie to nie spodoba.
- Co?
Klopoty dzien po tym,
jak dostal odznake.
W zyciu sie nie dowie.
Nie boje sie Pata Garretta.
No dobra. Ale tylko troche.
Sukinsyny.
Pójde napoic konie.
Cholerny Chisum.
Skad wiedzial, ze tu jestesmy?
- To Garrett.
- Do diabla i z nim.
Jest z nim Bell i polowa Lincoln.
Pomózcie mi wstac.
Rany koguta!
Pomózcie mi.
Zabili mnie. Dostalem w brzuch.
Wstrzymac ogien!
Wstrzymac ogien!
Przestancie!
Bill!
Wychodz! Nie masz szans!
O co mnie oskarzasz?
Jak on sie nazywal?
Buckshot Roberts.
O zabicie Buckshota Robertsa!
Cholera, to bylo rok temu.
Rzeczywiscie go zastrzelilem.
Zapraszam cie, Pat!
Odgrzeje ci sniadanie!
Chyba juz jadl.
Na pewno chca nas otoczyc.
Czas na maly spacer.
Jasne.
Czemu nie?
Jeszcze utrzymam spluwe.
Pospieszmy sie. Mam niewiele czasu.
Kid.
Rany koguta!
Zostalo mi malo czasu. Szybciej!
Sluchaj.
Juz sie go nie boje.
Wstrzymajcie ogien! Wychodzimy!
Wstrzymac ogien!
- Ty w prawo, ja w lewo.
- Moze nas nie otoczyli.
Moze pies zlapalby zajaca,
gdyby nie poszedl sie wysrac.
Gdzie sa te cholerne konie?
- Wystarczy!
- Wstrzymac ogien!
No dobra, Kid!
Wylaz, jesli jeszcze zyjesz!
Gra skonczona!
Wychodze!
Kiepskie masz towarzystwo.
Ale przynajmniej zyje.
Ja tez.
Nie sadzilem, ze sie wezmiesz
za uczciwa prace.
Ani ze zostaniesz strózem prawa.
To sposób na przezycie.
W tym zawodzie masz zawsze racje.
A ja chce sie jeszcze wzbogacic,
zestarzec i posiwiec.
Ambitny plan.
Wypelnij go. A ja pomysle,
jak wydac twoje pieniadze.
Teraz lepiej pomysI o tym,
ze wkrótce czeka cie Sad Ostateczny,
który osadzi twoja zepsuta dusze.
Dobrze mnie posluchaj.
Zanim petla zacisnie ci sie na szyi,
przejrzysz na oczy
i zrozumiesz, ze to swieta prawda!
Uwierzysz, zanim oddasz ducha.
3 dla ciebie.
A ty w co wierzysz, Bell?
Wierze, ze stawiam
- i podbijam.
- Billy,
w Biblii jest napisane,
ze na wszystko jest czas.
Czas na milosc, czas na nienawisc,
czas na zabijanie.
Ale teraz przyszedl czas
na pojednanie z Bogiem.
Slyszalem, ze Bóg jest szybki,
ale uwierze dopiero, jak przed nim stane.
Staniesz.
Na mnie czas.
Musze zebrac podatki.
Jest wasz. Bede za 2 dni.
Jeszcze tylko 8 dni, Billy.
Lepiej padnij na kolana
i pojednaj sie z Panem.
Pat, trzymaj go z dala ode mnie,
bo bede go musial rozwalic.
Spróbuj, synu.
Mam strzelbe nabita
szesnastoma dziesieciocentówkami.
Wystarczy, zeby cie podziurawic jak sito.
- Bob.
- Módl sie,
- póki masz czas.
- Bob. Bob.
Cholera!
Wez na wstrzymanie,
bo cie odesle do Teksasu.
Nie rób tego.
Chce go tu zatrzymac.
Pas.
Pasujesz z trzema damami?
Boisz sie, ze przegram?
- Nie zauwazylem ich.
- Powiem ci cos.
Dopóki zyje, bedziemy grac uczciwie.
Ja sie nie zaprzedalem
jak ty i twoi kumple.
Czy moze tutaj tylko Bob
smierdzi gównem?
Na kolana!
Pocaluj mnie w tylek.
Bob!
Zaluj za grzechy, sukinsynu!
Slodki Jezu, zaluje.
Opanuj sie, Bob! Oszalales!
Ide na druga strone ulicy na drinka.
Poczulem pragnienie.
Ale powiem ci cos jeszcze, Kid.
To bedzie dluga i piekna egzekucja.
Chyba dostalem rozwolnienia.
Musze isc do kibla.
Kon mi kiedys oszalal,
jak wracalem z Pacheco.
Musialem upuscic mu krew.
Zdechl na moich oczach.
Musialem potem isc pieszo 60 km.
Nigdy nie lubilem chodzic.
Od tego czasu unikam spacerów.
Wtedy wpadlem na Apaczów.
Wlasnie opuscili rezerwat.
Bylem dla nich "podejrzliwy".
Ale mialem ze soba jedzenie.
Dalem im je i zostawili mnie w spokoju.
Swietna historia.
Wydaje mi sie, ze stary Pat
bardzo sie zmienil.
Brakuje mu jaj.
Nie powinienes tak o nim mówic.
Kiedys byliscie kumplami.
To juz nie ten sam czlowiek.
Sprzedal sie Chisumowi
i innym posiadaczom ziemskim,
którzy próbuja postawic plot
dookola tych ziem.
Ty tez to robisz.
Sprzedajesz nas i nabijasz kabze.
To nie takie proste.
Carlyle byl twoim przyjacielem, prawda?
Wiesz, ze tak.
Nie chce sie narazac,
ale mówilem ci juz, jak zginal?
Strzelilem mu w plecy
i odstrzelilem glowe.
Nie chce cie zabic.
Mam nadzieje.
To podejdz do mnie.
Nie. Nie rób tego, prosze.
Nie strzelisz mi w plecy.
- Co to bylo?
- Jakas strzelanina.
Do domu!
- Ma bron.
- Niech ktos znajdzie szeryfa!
Bob, jak sie miewa twój Jezus?
Bonney zabil Bella!
Tak, i mnie tez.
Reszty nie trzeba.
Przynies siekiere.
Cofnij sie, nie chce cie zabic.
Idz do stajni i wypozycz mi
najlepszego konia.
Mam twojego konia, Billy.
Spróbuj jeszcze raz.
Chyba wymienie tego wspanialego
kasztana na twojego gniadosza.
Jak to?
Wydlub sobie dolara i 60 centów
z ciala Boba.
Zabierzcie go stad i pochowajcie.
Jak kazesz, szeryfie.
Niezla jatka.
Zastrzelil Bella i OIlingera, i odjechal.
Tym razem ogol mnie porzadnie.
Ale zostaw wasy.
- Jest tu twój chlopak?
- Maly!
Idz do pana Garretta.
Slucham pana.
Pobiegnij szybko do mojego domu
i powiedz pani Garrett,
ze bede dzis na kolacji.
A potem pedz do magistratu,
znajdz Johna Neully'ego i jego ludzi.
Powiedz im, zeby tu do mnie przyszli.
Rozumiesz?
John Neully, magistrat. Tak jest.
Cos ty za jeden?
Dobre pytanie.
O mnie na pewno slyszales.
Bill Kermit.
Koniokrad z Seven Rivers, zgadza sie?
To ja, szeryfie.
W zeszlym roku
zabiles starego C.B. Denninga,
bo oskarzyl cie o karciane oszustwo.
To ja. Alamosa Bill.
Bill, mianuje cie moim zastepca.
A teraz idz,
zalatw kilka steków i kope jaj.
I butelke czegos mocniejszego.
Mam ochote na glebszego.
Masz byc z powrotem za 2 tygodnie.
Jasne.
- Podobno William Bonney uciekl.
- Zgadza sie.
Mam nadzieje, ze do Meksyku.
Gdzie sami powinnismy zamieszkac.
Jesli jest w kraju,
znajde go. Za duzo od tego zalezy.
Po to mnie wybrali.
Zreszta, niewazne.
Raz juz go zlapalem
i zrobie to jeszcze raz,
jesli musze.
Powiedz przynajmniej,
ze dobrze mnie widziec.
Nie bylo cie caly tydzien.
Przepraszam.
Musze isc do baru. Podobno jakis...
pijak wszczal awanture.
Nazywa sie Alamosa Bill.
Mówi, ze pedzil z Kidem bydlo
w zachodnim Teksasie.
Zaszczycisz ten dom
swoja obecnoscia na kolacji?
To bedzie dlugi wieczór.
- To byl dlugi rok.
- Nie teraz.
Ludzie ze mna nie rozmawiaja.
Mówia, ze odkad jestes szeryfem,
stales sie ***.
Ze masz uklady z Chisumem.
Juz mnie nie dotykasz.
Umarles w srodku.
- Zaluje, ze przyjales odznake.
- Nie teraz.
Nie bedzie mnie tu, kiedy wrócisz!
Porozmawiamy o tym,
kiedy bedzie po wszystkim.
Mam nadzieje, ze mu sie uda.
Nie uda mu sie.
Za bardzo lubi zabawe.
A ty za malo.
Spózniles sie.
Prosze jeszcze o koniak.
- Dobrze, ze pan jest.
- Dziekuje, gubernatorze.
- Milo pana widziec.
- Dziekuje panu.
Zje pan z nami kolacje?
Nie, dziekuje.
Ale chetnie napije sie brandy.
Oczywiscie. Brandy dla pana.
Mam nadzieje, ze lubi pan
te deszczowe wieczory.
Wprawiaja mnie w melancholijny nastrój.
Przyblizaja nas do boskiego planu.
Taka mam nadzieje.
Pan pozwoli, ze przedstawie:
pan Lewellyn Howland.
A to jest Norris.
Zmartwila ich wiadomosc
o ucieczce Williama Bonneya.
- Pana chyba tez.
- Uciekl z mojego aresztu.
Wlasnie.
To ogromny i dziki region.
Sa tu pieniadze. Przybywa inwestycji,
rosnie zainteresowanie.
Musimy chronic te inwestycje,
zeby ten region mógl sie rozwijac.
- Zna sie pan z Kidem, prawda?
- Zgadza sie.
- Wiec wie pan, co teraz zrobi.
- Znam Billy'ego.
- I wiem, ze jest nieprzewidywalny.
- Przesadza pan.
Po przestepcy, któremu udalo sie
zostac szeryfem dzieki poparciu Chisuma,
spodziewam sie wiecej.
Zlapie go pan
czy mamy szukac kogos innego?
Zrobie to.
Jesli wszystkiego nie zaprzepascicie,
wszczynajac nowe konflikty.
Zapewniam, ze kazalismy Chisumowi
i innym zaprzestac sporów.
A w tej grze
liczy sie juz tylko kilku graczy.
Radze przejsc na strone zwyciezców,
póki ma pan szanse.
Proponujemy 1000 dolarów nagrody
za pojmanie Kida.
Teraz moze pan dostac 500.
Zamierzam dopasc Kida,
ale póki co,
mozecie te swoje pieniadze
wsadzic sobie w tylek i podpalic.
Swietny pomysl, szeryfie.
Eno.
O rany.
Zaraz odstrzele ci leb, sukinsynu.
Jak leci, Luke?
Ty draniu.
Myslalem, ze mieli cie powiesic.
Planowalismy wyruszyc z odsiecza.
Wiec wam oszczedzilem fatygi.
Ja albo ktos inny.
Zostane tu przez kilka dni. Moze dluzej.
Naprawde milo cie znowu widziec.
- Cieszysz sie, ze wrócilem?
- Witaj w domu.
Tesknilas za mna?
Tak bardzo, ze az musial
pocieszac cie stary Hyatt?
Cómo estás, Silva?
Buenos días, Billy.
Jestes jeszcze brzydszy niz ja.
Jak leci, Beaver?
Myslalem, ze do tej pory
bedziecie juz w Nueces albo Kolorado.
A ja myslalem, ze cie powiesza.
Moglem przewidziec, ze sie wywiniesz.
Ktos mi pomógl.
Tych czterech przyjechalo dzis rano.
Jak sie nazywasz, mlody?
- Alias.
- Alias jak?
Alias jak ci sie podoba.
Jak cie mamy wolac?
Alias.
- Wiec nazywajmy go Alias.
- Dobry pomysl.
Wiec bedziesz Alias.
Dziekuje.
No, no...
Jestescie glodni?
- Nie pamietam twojego imienia.
- Nie przedstawilem sie.
To pewnie dlatego nie pamietam.
Ale ja znam twoje.
I to wystarczy.
Silva, pamietasz spotkanie
Johna Jonesa i tego staruszka,
którego nazywali U.S. Christmas?
To bylo w El Rito.
- Nazywal sie U.S. Christmas?
- No wlasnie.
John nadepnal mu kiedys na but,
kiedy spotkali sie w miescie.
U.S. polowal wczesniej
przez pól roku na bizony.
Zawsze byl popedliwy,
a wtedy jeszcze zalany w trupa.
Mial pare butów z cholewka,
na plaskiej podeszwie.
Te buty byly dla niego
najwazniejsze na swiecie.
A John nadepnal mu na jeden.
Staruszek cofnal sie i powiedzial:
"Zaplacisz mi za to".
Wiec John mu na to:
"Jesli tak sie wkurzasz
z powodu jakichs cudacznych
babskich butów,
to spotkajmy sie na zewnatrz".
Jak uradzili, tak zrobili.
Po dziesieciu krokach
John wystrzelil 3 kulki
prosto w piers staruszka.
Wydawali mi sie znajomi.
Jeszcze za wczesnie na lowców nagród.
Alias?
Co jest, do cholery?
Garrett?
Myslalem, ze jestes w Lincoln.
- Co ty wyprawiasz?
- Rusz sie, Gate.
Jak sie masz, Cullen?
A jak ty sie masz?
Co tu robisz z tym owczym bobkiem?
Powinienem odstrzelic mu leb
za pokazywanie sie w miescie.
Nic nie zrobilem.
Siedze cicho jak mysz pod miotla.
Chce wyjechac do Teksasu.
Kid prysnal.
Zabil OIlingera i Bella.
Moze Gate i chlopaki cos o nim wiedza.
Jest poszukiwany za napad
na pociag w Springer.
Gate ukrywa sie gdzies za miastem
z Blackiem Harrisem i Sutem Cole'em.
Mialem ich stamtad juz dawno wykurzyc,
ale jakos nie moge sie do tego zabrac.
Nic nie wiem ani o chlopcach,
ani o Kidzie.
Rozumiem, ze pracujesz dla Chisuma.
Wolalbym byc przestepca
niz szeryfem w Lincoln
pracujacym dla jego wlodarzy.
To tylko praca.
Przychodzi w koncu taki czas,
kiedy czlowiek zaczyna
potrzebowac stabilizacji.
Bedzie cie to kosztowalo.
Ja osiagnalem inny etap w zyciu.
Nawet nie kiwne palcem,
chyba ze mi za to zaplaca.
Kiedy juz zbuduje moja lódke,
opuszcze to cholerne miasto.
To dziura zabita dechami.
Mamuska?
Gdzie jest moja odznaka?
Nie podoba mi sie to.
To miasto nie jest tego warte.
Mówiac szczerze,
sam za nim nie przepadam.
Ja jestem gotowy.
Bedziemy miec towarzystwo.
To szeryf Baker.
Hej, Blacku Harrisie!
Chce z toba pogadac!
Spokojnie.
Black.
Nie widzialem Kida,
jesli o to chciales zapytac.
Ale jesli chcesz sie strzelac,
jestem do uslug.
Szukam jakiegos tropu.
Starzy kumple
powinni trzymac sie razem.
Nie zostalo nas zbyt wielu.
Pamietasz, jak tu przyjechalismy?
Kiedy to bylo?
Pewnie jakies 15 lat temu.
Pat, wiem, gdzie moze byc Kid.
Powiem ci,
kiedy bedziesz juz lezal na ziemi.
To beda ostatnie slowa, jakie uslyszysz.
Spójrz tylko. To indyki.
Poczekaj, Silva.
Zlapmy je.
Patrz.
Tutaj. Patrz.
Dawaj, Billy.
- Z drogi, sukinsynu.
- Lap go!
Szybko.
Tak. Teraz!
Mam go.
Obiema rekami.
- Co tam masz?
- Indyka.
Pokaz go.
Gdybys mi nie przeszkadzal,
zlapalbym ich 4 albo i 5.
To bydlo pana Chisuma.
I jego ziemia.
- Dokad sie z tym wybierasz?
- Bierz strzelbe.
Dobrze zyjesz z kradziezy.
Smiechu warte.
Napijesz sie kawy?
Chetnie.
Nazywam sie Poe.
John W. Poe z Fort Griffin w Teksasie.
Byc moze widziales mnie w Santa Fe
u gubernatora Wallace'a.
Gubernator mianowal mnie
twoim zastepca.
Mam juz zastepce.
Co dwie glowy to nie jedna.
Odpowiadam tylko przed gubernatorem,
Norrisem i Howlandem.
Na szlaku slyszalem,
ze Kid jest w Meksyku.
Ale nie wydaje mi sie.
Raczej próbuje zebrac stara bande.
- Dokad jedziemy?
- Ja jade na poludniowy zachód.
Pewnie na ranczo Chisuma.
Chisum to porzadny facet.
Musimy w tym kraju dokonac wyboru.
Minely juz czasy banitów
bez kregoslupa moralnego.
Powiem ci cos
i nie zamierzam tego powtarzac.
Chce dojrzec razem z tym krajem.
Kid wybral inna droge.
To jego wybór
i nie zamierzam go osadzac.
Ale nie chce sluchac twoich wykladów.
Nie wypowiadaj sie na temat Kida
ani kogokolwiek innego.
Panie Chisum, Garrett do pana.
- Niech spróbuje ktos inny.
- Dobrze.
W zeszlym tygodniu
Apacze ukradli mi 40 koni.
Slyszalem, ze uciekli z rezerwatu.
Bonney próbowal ukrasc kilka
jakis czas temu.
Mówil, ze zalega mu pan
500 dolarów zaplaty.
Pracowal dla mnie.
Traktowalem go jak innych.
Szeryfie, po co pan tu jechal
taki kawal drogi?
- Myslalem, ze moze pan cos slyszal.
- Powiem, co slyszalem.
Ze Billy Kid jest w Tascosa.
Ze Billy Kid jest w Tombstone.
W Meksyku, w Tularosa,
w Socorro, w White Oaks.
I ze Billy Kid siedzi w tej chwili
przy moim stole
i je tacos z moja siostrzenica
jak za starych dobrych czasów.
- Zostanie pan na kolacje?
- Nie, dziekuje.
A pan?
Tak, chetnie cos przekasze.
Domek dla robotników stoi za stodola.
Jedza, jesli kucharka im pozwoli.
Milo bylo pana poznac, panie Poe.
Moze sie jeszcze spotkamy.
Chetnie ci pomoglem, Garrett.
Ale nie naduzywaj tego.
Dziekuje za pozyczke.
Zlapiesz go?
Przyjacielu...
Buena suerte. Do zobaczenia.
Wyjedz do Meksyku.
Oni wiedza, ze tu jestes.
Mówie to jako przyjaciel.
W Meksyku bedzie po prostu
kolejnym pijanym ***
srajacym papryka
i czekajacym na zbawienie.
Ma dobre ostrze.
Stad do granicy jest duzo ziemi.
I cala nalezy do Chisuma.
Pospiesz sie z owcami,
zeby nie skonczyly na jego stole.
Nie jestem w konflikcie z Chisumem.
Stary spór juz sie zakonczyl.
Zostaw w spokoju jego,
a on zostawi w spokoju ciebie.
Nie wierz w to, przyjacielu.
Musze w to wierzyc.
Adiós, Paco.
Móglbys wyjechac
i zamieszkac w Meksyku.
- A ty móglbys?
- Jasne.
Móglbym zyc wszedzie.
I wyjechac dokadkolwiek.
- Byles kiedys w Kalifornii?
- Jeszcze nie.
Ja tez nie.
Chca mnie stad wykurzyc.
Twój wyjazd ucieszylby Garretta.
Dal mi tyle czasu, ile mógl.
Kilka miesiecy w Meksyku da sie przezyc.
Zalezy od tego, kim jestes.
Pewnie tak.
Wielu z nas pojechaloby z toba.
Kilka miesiecy w Meksyku da sie przezyc.
Zalezy od tego, kim jestes.
Na waszym miejscu
pewnie bym stad wyjechal.
Nadchodza trudne czasy.
Pozdrówcie ode mnie wszystkich.
Mlody, napój konie.
- A niech cie...
- Witaj, Lemuel.
Czyzby to bylo ramie prawa,
Patrick J. Garrett?
Twoja butelka jest pod barem.
Zawsze ja tam trzymam.
Dobrze wstrzasnij.
Nigdzie nie znajdziesz lepszej whisky.
Znasz te strony?
Nigdy wczesniej tu nie bylem.
To jak zamierzasz szukac Kida?
W Lincoln zaczynaja gadac.
Nie ma cie juz od ponad siedmiu tygodni.
Jak bede potrzebowal rachmistrza,
dam ci znac.
Zostaje tu na noc.
Jedz na wschód, a potem na poludnie.
Dogonie cie w Roswell. Za 5,
góra 6 dni.
Moze uda ci sie trafic na jakis slad.
Jestes juz zmeczony?
Wygladasz, jakbys niedlugo
mial wyzionac ducha.
Tak, no to... adiós.
Potrzebujesz kobiety?
Mamy tu burdelmame z Albuquerque.
Na imie jej Bertha.
Ma tylek jak krowa i niezle cycki.
Gdyby byly wypelnione tequila,
nic by ich nie pobilo.
Witam pania.
Panie Horrell.
- Witaj, Tommy.
- Billy.
Nie sadzilismy, ze cie jeszcze zobaczymy.
Chcialem zlozyc uszanowanie
przed wyjazdem.
Siadaj, Bill.
Ale sobie wybrales czas, Billy.
Nie sadzilem, ze zostaniesz szeryfem.
Ja tez nie. Wystarczylo
pokrecic sie po miescie.
Przyjechalem, zeby popatrzec,
jak cie wieszaja.
- Pat mnie zaprzysiagl, kiedy uciekles.
- Nie gadajcie o tym przy stole.
Czestuj sie.
Pasztecika?
Chetnie.
To jest przepyszne.
Dziekuje.
Billy?
Pomidor.
Przypuszczam, ze nie natknales sie
na starego Pata?
Nie.
Wytropi cie i dopadnie.
Pat Garrett jest wytrwaly.
A ja jestem wyjety spod prawa.
Alamosa juz wie, co robic.
Kiedy pracowalem dla Chisuma,
to ja stanowilem prawo.
A stary Pat byl banita.
Prawo to zabawna rzecz, co nie?
Na nas czas.
Dopiero co wstawilem nowe drzwi.
Na starych ponioslem mojego Johna.
Wdal sie w strzelanine z Carrollem.
Tam go pochowalismy.
Bardzo mi przykro.
Byl dobrym synem.
Ale nie umial strzelac.
Harley i Lee,
pomózcie mi z tymi drzwiami.
Nie mozemy tego zalatwic inaczej?
No to do dziela.
10 kroków?
Zgoda.
Licz.
Nie wymysliles innego sposobu?
Nic mi nie przychodzi do glowy.
No to licz.
1, 2, 3, 4, 5,
6, 7, 8...
Nie doliczyles do dziesieciu.
Nigdy nie potrafilem liczyc.
Przynajmniej beda mnie pamietac.
Dzien dobry, staruszku.
Marnujesz najlepsza pore dnia.
Witaj, Holly.
- Troche zbladziles.
- Troche.
Wszyscy wiedza, ze szuka Kida.
I wszyscy wiedza, ze go tu nie ma.
Nikt go nie widzial.
Moze kiedys wstapi na jednego...
Na drinka?
Ja juz swojego wypilem.
Gdzie ci tak spieszno?
Nie ma go tutaj.
Wyskakujcie z pasów. Na ziemie z nimi.
- Macie pieniadze?
- Jakie pieniadze?
Jakiekolwiek. Moze warto by bylo...
zagrac partyjke.
Karty to nic zlego.
Karty to nic zlego.
Mlody!
Podejdz do Lemuela i zabierz mu strzelbe,
która trzyma na kolanach.
Przynies mi ja kolba do przodu.
Rusz sie!
Po co te nerwy?
Nie mialem zamiaru jej uzyc.
Ci chlopcy to dobrzy klienci.
Nie ma sensu sie zloscic.
Jestesmy dobrymi klientami.
A teraz stan za nim.
Walnij go kolba w tyl glowy.
Zrób to, albo kulka,
która przebije mu piers
na wylot, polaskocze cie miedzy nogami.
Miedzy nogami?
- Lemuel.
- Tak?
Przynies tu swój tlusty tylek.
Chce cie miec na oku.
Naprawde ci odbilo.
Rozparles sie tu i myslisz,
ze prawo to ty.
Gdyby Kid cie zastrzelil,
nie byloby mi zal.
Kiedys byles dla niego jak ojciec.
Mlody.
Chodz tu.
Nasun Lemuelowi kapelusz na oczy.
Odkad tu zamieszkal,
te oczy widzialy tylko zlo.
I widza je teraz.
Podejdz do tych pólek z puszkami
i zacznij glosno czytac,
zebysmy cie wszyscy slyszeli.
Nie slysze!
"Fasola. Fasola.
Szpinak.
Sliwki w cukrze.
Fasola. Gulasz wolowy. Losos".
- We dwóch bedzie lepiej.
- "Gruszki".
Sluchaj, nic nie zrobilismy.
Przyjechalismy tutaj,
zeby dac sobie w szyje.
- "Szpinak".
- Z gwinta, Holly.
"Gulasz wolowy".
Nie musisz dbac o dobre maniery.
Nie, nie. Smialo, jeszcze raz.
"Tyton Climax".
Ciagnij.
"Pomidory pierwszej jakosci".
Chce cie upic.
Próbuje odnalezc dawnego siebie.
Mysli, ze go to odmlodzi i bedzie jak Kid.
"Losos AMK.
Fasola. Szpinak i fasola.
Pieczona fasola.
Fasola".
- Mocna. Moze zabic.
- " Pieczona fasola.
Fasola".
"Wysoka jakosc".
"Wysoka jakosc".
"Gulasz wolowy".
Przyznaj sie, Pat.
Boisz sie sprzatnac Kida czy co?
Od kiedy przestales sie z nim zadawac,
troche przyklaples.
Wiesz, o czym mówie?
"Zielona fasola".
Cholera.
Nie zalezy mi na zadnym z was.
"Smalec. Wysokiej...
Wysokiej jakosci losos".
"Sliwki. Fasola. Pomidory".
Przyprawiasz mnie o mdlosci, Garrett.
Nigdy ci tego nie zapomne.
"Fasola z kukurydza. Buraczki.
Szpinak".
Mlody.
Jak spotkasz Billy'ego,
powiedz mu, ze wypilismy jednego.
Nie!
Nie!
Nie!
Gotowe.
Jezu Chryste!
Pracujesz dla Chisuma?
Tak, to prawda.
Witaj, Paco.
Opowiem ci o domu,
który chce zbudowac.
Nie tutaj.
Dla nas, amigo.
Bedzie stal po drugiej stronie.
W Meksyku.
Sprzedam owce.
I sam zbuduje mostek.
Wiesz co, Billy?
Zasadze winorosI.
Na werandzie.
Postawie tam 3 krzesla
i usiade na srodkowym.
Kazdemu, kto sie bedzie sprzeciwial
naturze i mojej matce,
rozwale leb.
Billy...
Cómo te sientes tú, Billy?
Miarka sie przebrala.
Wracam.
Patrzcie, kogo my tu mamy.
Zobaczcie, kto wrócil!
Mialem nadzieje, ze to ty jedziesz
w tym tumanie kurzu.
A ja mialem nadzieje, ze to ty.
Jeszcze sie mnie stad nie pozbyli.
Powinienem to przewidziec.
Beaver.
Dobrze cie widziec.
Smutno wygladacie.
Ktos was musi zagrzac do walki.
Powiedz tylko jedno slowo.
Wystarczy nas.
Nikt nas stad nie wygoni.
Ani Garrett,
ani Chisum,
ani cholerny gubernator.
Chisum zabil Paco.
Witaj, Rupert.
Twój pokój czeka.
Klucz w drzwiach.
Rupert,
jakie masz tu teraz dziewczynki?
Jakas pólczarna
z poludniowego Teksasu,
Ruthie Lee i Pauline.
Bede w pokoju Ruthie Lee.
Nie wpusci cie.
Wiele razy odwiedzal ja Kid.
Przyslij ja do mnie.
I która jeszcze?
Wszystko mi jedno,
byle byla wsród nich Ruthie Lee.
Prosze.
- Witaj, Ruthie.
- Od czego zaczniemy?
Jeszcze nie wiem.
Musze ci zadac kilka pytan.
Byl tu pare tygodni temu.
Nie wiem, dokad pojechal.
Postaraj sie lepiej, Ruthie.
Musisz to zrobic jeszcze raz.
Jestem to winna Kidowi.
Gadaj.
Jest w Fort Sumner.
Przepraszam.
Dobrze to umyj.
Teraz bedzie najlepsze.
Musisz mocno pociagnac.
Dawno ich nie sciagalem.
O tak.
Swietnie. Co z kapiela?
Macie jakis problem?
Jezu.
Gdzie jest Garrett?
Drzwi na koncu korytarza.
Garrett?
Wejdz. Jest otwarte.
Znalazles go?
Jest w Fort Sumner.
Nie chce tego slyszec.
Wiec sam go zlapie.
Idz do biura szeryfa
i znajdz Kipa McKinneya.
Spotkam sie z nim na dole.
Nic mu nie mów.
Dzieki.
Masz pusty areszt?
O ile dobrze pamietam.
- Kto jest twoim zastepca?
- Sack Oliver.
Na górze mam dziewczynki.
Pod kluczem.
Zabierz je do Sacka Olivera.
Daj mu klucz.
Dalej, daj mu klucz.
A potem przyprowadz konia
pana McKinneya.
Dokad jedziemy?
Do Fort Sumner.
Tam mieszkaja
tylko starzy zlodzieje bydla.
I kilku mlodych.
Nie jade.
Jestes mi to winien.
Czyzby? Dlaczego?
Bo cie nie zabilem w Rosewater.
Bo zalatwilem ci te robote.
Bo cie stad nie przepedzilem.
I dlatego, ze wyciagnalem cie
ze sniegu w Chamas.
Za to, ze przywalilem ci
w knajpie w Stillwater
i uratowalem ucho
przed zebami Rabbita Owena. I za to,
ze toleruje cie dluzej, niz powinienem.
Dobra.
Cóz...
Mam nadzieje, ze w gazetach
nie przekreca mojego nazwiska.
Billy.
Wyplucz kurz.
On juz tu jedzie.
Wiem.
Moze chce sie ze mna napic.
Zalatwijmy to jak najszybciej.
I tak na pewno go tam nie ma.
Nie mam nic do Kida.
Tylko troche szkoda, ze zabil J.W. Bella.
Tak.
Lubilem J.W.
Spotkamy sie po drugiej stronie fortu
u Pete'a Maxwella.
Znam starego Pete'a.
Witaj, Pete.
Slyszalem, ze wróciles.
Dziekuje.
Chcielibysmy skorzystac
z twojego wolnego pokoju.
Prosze bardzo. Nie uzywam go.
Pedziles ostatnio bydlo?
Nie.
Pamietam, jak kiedys
Toddy'emu Sparksowi ukradli konia.
Zrobil to Jace Summers.
Po prostu go zwedzil.
To bylo *** Del Rio.
Ale stary Toddy sie zemscil.
I to jak.
Wlozyl Jace'owi pod koc grzechotnika.
Waz ugryzl go w szyje.
Pochowali go w czasie burzy.
To bylo latem '71.
Zabawiasz sie w podgladanie?
Spokojnie. Pomylilem pokój.
Ja mysle, do cholery.
- Kogo szukasz?
- Kogos innego.
Czyli kogo?
Zimno tu.
Zimno tu.
Witaj, Will.
Witaj, szeryfie.
W koncu sie domysliles?
Idz, zalatw to.
Jezu.
Jezu.
Jezu.
Zglodnialem.
Przyniose ci cos.
Nie, zobacze, co Pete ma w spizarni.
Tex, patrz, to Kid.
Zastrzel go. Dalej, strzelaj.
Dalej, strzelaj.
Kto tam?
Kim jestes?
Witaj, Pete.
Dobry wieczór, Pat.
Spokojnie.
Przyszlismy do Pete'a Maxwella.
Ty pieprzony tchórzu.
Pete, co to za ludzie?
Chce jego palec!
Przybije go do slupa!
A potem zabierzemy go do Lincoln!
Nie!
Napisy:
SDI Media Group
[POLISH]
PAT GARRETT I BILLY THE KID